poniedziałek, 29 grudnia 2008

Rozdział 10


Rozdział 10


Smoczy Jeźdźcy


Mary nie mogła pogodzić się ze śmiercią Artura. Bez przerwy o im myślała. Miała przed sobą jego uśmiechniętą, uradowaną twarz. Należał do osób, którym bezgranicznie ufała. A teraz go nie ma. Mary nie miała już komu się zwierzyć. Prócz swojemu strażnikowi. Tylko on ją rozumiał. Jakby znali się od lat. Tygrys kładł się obok niej i pozwalał się jej przytulić w jego ciepłe, ogniste futro. Wtedy mogła w spokoju rozmyślać o wszystkich wydarzeniach z ostatnich dwóch tygodni.
Po śmierci Artura przyjaźń Syriusza i Mary definitywnie się zakończyła. Była przekonana, że gdyby kuzyn zatrzymał Bellę, to jej brat nie zabiłby się. Wtedy obwiniałby wyłącznie ją, a nie siebie. Po tym wszystkim uznała, że już nigdy nikomu nie zaufa. Odsunęła się od swoich przyjaciół. Odgrodziła się od nich grubym murem. I nie zamierzała go zburzyć. Jedynie mogła zaufać Molly, rodzinie, dyrektorowi i swojemu strażnikowi. Nie wiedziała czemu, ale oni wydawali się rozumieć jej problemy.
Wszyscy członkowie rodziny Weasleyów trwali w głębokiej żałobie. Czuli ogromny ból po stracie Artura. Próbowali zorganizować pogrzeb dla zmarłego, ale nie było to takie proste. Większość ludzi, którzy zajmowali się grzebaniem czarodziejów, kategorycznie odmawiali rezerwacji miejsca na cmentarzu dla mugolaków i zdrajców krwi. Cedrella i Septymiusz byli tym faktem oburzeni. Nie mieściło im się w głowach, jak można mieć tak rasistowskie poglądy, nawet w tak tragicznej sytuacji. Gdyby to chodziło o samobójstwo ich syna, to by zrozumieli. Ale że  nie mogą go pochować, bo jest Weasleyem... To już było dla nich nie do przyjęcia. Cała rodzina Weasleyów ustaliła, że pochowają Artura latem w ich ogrodzie.
Uczniowie i nauczyciele nie spostrzegli, że maj zawitał do Hogwartu. Byli tak przejęci zdarzeniami z ostatnich paru tygodni, że nie zauważyli ciągłego biegu czasu. Pogoda zachęcała do leniuchowania na błoniach, jednak pierwszy raz w historii Hogwartu żaden z uczniów nie śpieszył się, aby wyjść na dwór. Każdy myślał o tragicznych wydarzeniach, które miały miejsce w ostatnim miesiącu. Nie mogli uwierzyć, że siedemnastoletnia Ślizgonka może dopuścić się tak ohydnej zbrodni. Śledzili w "Proroku Codziennym" poczynania Ministerstwa Magii w celu złapania Belli i jej bandy, jednak ślad po niej zaginął. W dodatku samobójstwo Artura. To musiał być cios dla całej rodziny Weasleyów. Za każdym razem, gdy państwo Weasleyowie, Molly albo Mary przechodzili korytarzem, robiło się dziwnie cicho. Nikt nie wiedział, co im powiedzieć.
Pewnego ciepłego dnia Lily i Dorcas weszły do swojego dormitorium. Mary siedziała na łóżku i czesała włosy. Obok niej leżał jej strażnik.
- Hej, Mary - odezwała się wesoło Dorcas. - Zabieramy cię na przechadzkę po błoniach. Będą z nami też Marlena i chłopaki. Zobaczysz, będzie...
- Dzisiaj są moje urodziny - mruknęła cicho Mary.
- No to wszystkiego najlepszego! - zawołała radośnie Lily. - To tym bardziej musisz wyjść  z nami!
- Nie jestem jeszcze gotowa...
- Daj spokój! - żachnęła się Dorcas. - Rozumiemy, że cierpisz z powodu śmierci Artura, ale bez przesady!
Tygrys ryknął  na Gryfonki, które podskoczyły w miejscu. Po chwili po policzkach Mary spłynęły dwie łzy.
- O Boże! - Dorcas nagle oprzytomniała. - Przepraszam, Mary. Nie chciałam...
Jednak nie skończyła, bo Mary wybiegła z dormitorium i jej strażnik podążył za nią, obrzucając Gryfonki groźnym spojrzeniem.
- Moje gratulacje, Dorcas! - oburzyła się Lily. - Nie mogłaś się powstrzymać z tym komentarzem?!
- Nie wiem, czemu to powiedziałam. Tak jakoś wyszło.
- To zacznij nad sobą panować, idiotko skończona! - warknęła Lily i wypadła z dormitorium.
Dorcas westchnęła i powoli skierowała się do wyjścia z Wieży Gryffindoru. Parę minut później zeszła do sali wejściowej. Zobaczyła Severusa i Marlenę. Podeszła do nich.
- Co się stało Lily i Mary? - zapytał Sev.
- Trochę je wkurzyłam - odparła Dorcas i opowiedziała reszcie o rozmowie z Mary.
- Nie dziwię im się - odezwała się Marlena. - Za coś takiego dostałabyś ode mnie w twarz.
- Miła jesteś - warknęła Dorcas i szybkim krokiem wyszła na błonia.
- To ja pójdę poszukać Lily - odrzekł Severus i również wyszedł z zamku.
Marlena spojrzała na zegarek. Za pięć dziesiąta. Spóźniał się. Pewnie tak długo rozmawia z nią. Miała nadzieję, że zgodzi się pomóc Molly i Mary. Tylko ona mogła coś poradzić na tę całą sytuację.
- Jestem.
Marlena wzdrygnęła się. Przed nią stał John.
- Mógłbyś mnie tak nie straszyć?
- Wybacz. Rozmawiałem z nią.
- I co?
- Pomoże im. Musimy je tylko do niej zaprowadzić.
- Mary przed chwilą wyszła z zamku - odrzekła Marlena. – Nie wiem, gdzie jest Molly?
- Z Mary. Siedzą pod tym wielkim bukiem.
- To chodźmy do nich - powiedziała Marlena i wraz z Johnem wyszła z zamku.

*  *  *


Mary nie sądziła, że słowa Dorcas tak ją zabolą. Przecież wiedziała, co teraz przeżywa i czuje. A ona zachowała się jak pozbawiona uczuć żmija. Czemu nie ugryzła się w język i wypowiedziała swoje myśli na głos? Czemu dokłada jej dodatkowego cierpienia?

Wyszła na rozgrzane błonia. Starała się unikać grupek uczniów, spoglądających na nią z zainteresowaniem. Po chwili zauważyła, że pod wielkim bukiem siedzi Molly. Twarz miała mokrą od łez. Dopiero teraz Mary uświadomiła sobie, że od śmierci Artura nie rozmawiały ze sobą. W głębi serca wiedziała, że tylko Molly może ją teraz zrozumieć. Obie czuły ten sam ból. Jednak nie miały dotąd okazji porozmawiać ze sobą w cztery oczy.
   
Mary postanowiła przełamać pierwsze lody i  podeszła do Gryfonki. Gdy dzieliło je od siebie zaledwie parę centymetrów, Molly podniosła głowę. Mary znieruchomiała.
   
- Cześć - mruknęła cicho.
   
- Hej. - Na twarzy Molly pojawił się cień uśmiechu. - Usiądziesz?
   
Mary zgodziła się i usadowiła się obok dziewczyny. Jej strażnik położył się między nimi.
   
- Czemu płakałaś? - spytała nagle Mary, choć dobrze znała odpowiedź.
   
- Ostatnio weszło mi to w nawyk - odpowiedziała Molly. - Tęsknię za Arturem. Śni mi się po nocach. Wciąż widzę jego uradowaną twarz.
   
- Ja też - mruknęła Mary.
   
- Był wyjątkowy. To jego zainteresowanie światem mugoli... Właśnie przez to większość osób z naszego roku drwiła z niego. Tylko ja, Melinda, Daniel i George nie uważaliśmy go za świra. Teraz inni żałują, że tak się z niego nabijali. Jednak nie czują takiego bólu, jaki my czujemy.
   
- My? - powtórzyła zdziwiona Mary.
   
- Tak, my - odpowiedziała Molly, patrząc Mary w oczy. - Oni nie stracili kogoś, kogo kochali. My tak. Byłyśmy najbliższymi osobami dla Artura. Ja miałam z nim dziecko. To największy dowód naszej miłości. - Molly wytarła rękawem szaty mokre policzki. - Dziękuję ci.
   
- Za co? - spytała Mary.
   
- Musiałam się komuś wygadać. Komuś, kto mnie zrozumie i nie wyśmieje moich problemów. Tylko ty wiesz, co teraz czuję. A ty jak sobie z tym radzisz?
   
- Nie mogę się pogodzić ze śmiercią Artura - wyznała Mary. - Wciąż mam nadzieję, że spotkam go w pokoju wspólnym z Georgem i Danielem. Zawsze mogłam się zwrócić do niego po radę, gdy miałam problem. Na szczęście, mój strażnik częściowo uśmierza mój ból. - Pogłaskała tygrysa po grzbiecie. - Przy nim czuję spokój.
   
- Gdyby nie on, wykrwawiłabym się na śmierć. - Molly spojrzała zwierzęciu prosto w ślepia. - Dziękuje ci.
   
Tygrys zamruczał cicho. Mary zapatrzyła się w spokojną taflę jeziora.
   
- Tak bardzo bym chciała, żeby Artur wrócił - mruknęła po chwili.
   
- Ja też - przyznała Molly.
   
- To możliwe.
   
Mary i Molly wzdrygnęły się i błyskawicznie wstały. Strażnik Mary przygotował się do ataku na napastników. Okazało się, że to byli tylko Marlena i John.

- Możecie odzyskać Artura - powtórzyła Marlena.
   
- Dzięki za dobre chęci - odparła Molly - ale wiemy, że to niemożliwe...
   
- Mylisz się - odrzekł John. - To jest możliwe. Wystarczy, że nam zaufacie.
   
Strażnik Mary podszedł do Krukona. Chłopak utkwił wzrok w ślepiach zwierzęcia. Przez parę sekund nie odrywali od siebie spojrzenia. Po chwili John spytał:
   
- Wiesz, jak tam trafić?
   
Tygrys kiwnął głową i popędził w stronę gór.
   
- Gdzie go wysłałeś?  - spytała zdziwiona Mary.
   
- Zobaczysz - odparł tajemniczo John. - Chodźmy.
   
Molly, Marlena i Mary podążyły za nim. Parę minut później znalazły się przy Wierzbie Bijącej.
   
- Co my tu robimy? - spytała nagle Marlena. - Mieliśmy ich do niej zaprowadzić!
   
- Mała zmiana planów - mruknął John. - Mamy tutaj zaczekać. Płomień i Lenora przylecą po nas.
   
Nagle coś zasłoniło słońce. Krukoni i Gryfonki spojrzeli ku niebu. W ich stronę zbliżały się dwa tajemnicze kształty. Słychać było łopot ich skrzydeł. Po chwili stwory wylądowały.
   
Mary i Molly znieruchomiały. Przed nimi stały dwa smoki o ogromnych szponach i zębach. Olbrzymie szpikulce zdobiły ich grzbiety. Jeden ze smoków był krwisto-czerwony, drugi zaś - barwy ognia.
   
- Nie lękajcie się - odezwał się kobiecy głos w głowach Gryfonek. - Nie skrzywdzimy was.
   
- One mówią! - pisnęła przerażona Mary.
   
- Sądziłaś, że jesteśmy nieme, niczym skalne jaszczury? - spytał tym razem męski głos.
   
- To jest Lenora - przedstawił John rubinowego smoka - a to Płomień. - Wskazał na smoka o barwie ognia. - Przeniosą nas do ich Jeźdźców. Ja i Mary polecimy na Lenorze. Natomiast Marlena i Molly na Płomieniu.
   
Smoki ukucnęły, żeby John, Mary, Molly i Marlena mogli wdrapać się na ich grzbiety. Gdy uporali się z tym, gady rozłożyły skrzydła i wzniosły się w gorę. Mary zamknęła oczy, chroniąc je przed uderzeniami powietrza. Po jakimś czasie poczuła silny wstrząs. John przytrzymał ją mocniej. Dziewczyna poczuła się bezpieczna w jego objęciach.
   
- Jesteśmy na miejscu.
   
Mary otworzyła oczy. Znaleźli się na jakiejś nieznanej polanie. Otaczał ich górski krajobraz. Na łące znajdował się duży, kamienny łuk, pokryty tajemniczymi symbolami. Wokół niego leżały olbrzymie kamienie, również pokryte symbolami.
   
Gdy John pomógł Mary  zsiąść z Lenory, zawołał:
   
- Jesteśmy!
   
Echo rozniosło się po polanie. Zza najbliższego kamienia wyłoniły się dwie kobiecie sylwetki. Nieznajome były ubrane w tuniki z delikatnego materiału. Do boków miały przypasane miecze. Jedna z nich trzymała jeszcze jeden w ręku. Kobiety były do siebie bardzo podobne. Różnił je tylko kolor włosów. Jedna z nich była blondynką, Druga miała włosy barwy ognia. Mary zauważyła, że rysy twarzy mają bardziej wyostrzone niż normalny człowiek.
   
- Witajcie! - odezwała się ciepło blondynka. - Jestem Rosalie, córka Galbatorixa i Angeli. A to moja siostra, Katrina.
   
Druga z kobiet uśmiechnęła się do Gryfonek, jednak one pozostawały nieufne.
   
- Rozumiemy wasze obawy - odparła Katrina. - Nie łatwo wam teraz zaufać komukolwiek po tym, co was spotkało. Poznałyście już Lenorę i Płomienia?
   
Zanim zdążyły odpowiedzieć, na polanę wbiegł wielki, ognisty tygrys. Gdy dostrzegł Mary, podbiegł do niej.
   
- To twój Strażnik? - spytała Rosalie.
   
- T-tak - wyjąkała Mary.
   
- Z chęcią przestawiłybyśmy wam naszych strażników, jednak w tej chwili pomagają matce w sporządzaniu pewnej mikstury. W każdym razie, John opowiedział nam o waszej sytuacji.
   
- I co? Może powiecie, że potraficie ożywić zmarłych? - zadrwiła Mary.
   
- Oczywiście, że nie - odrzekła spokojnie Katrina . - Nikt tego nie potrafi. Jednakże, istnieje jeszcze jeden sposób na ożywienie waszego przyjaciela. Ale to zależy, jak bardzo pragniecie jego powrotu.
   
- Myślisz, że dla zabawy przyleciałyśmy tutaj? - warknęła Molly. - Nasze pragnienie odzyskania Artura przewyższa wasze moce!
   
- Tak myślałyśmy - odparła Rosalie i wraz z siostrą podeszła do kamiennego łuku. Katrina wyjęła miecz z pochwy. Na rękojeści oszlifowane były cztery diamenty: szkarłatny, błękitny, brązowy i srebrny.
   
- Ładny miecz - skomentowała Molly.
   
- To Miecz Żywiołów - oznajmiła Rosalie. - Wykuli go założyciele Hogwartu. W diamenty przelali moce czterech żywiołów: ognia, wody, powietrza i ziemi. Są pomocne podczas walki, ale mogą służyć też do innych czynności, choćby do gaszenia pożarów. To właśnie tym mieczem ostatecznie zgładziłam Galbatorixa.
   
- Jak mogłaś zabić własnego ojca?- przeraziła się Mary.
   
Siostry spojrzały po sobie.
   
- John, po powrocie do Hogwartu musisz je zapoznać z historią Smoczych Jeźdźców - oświadczyła Katrina.
   
- Co miałaś na myśli, mówiąc, że ostatecznie zgładziłaś Galbatorixa?  - spytała Rosalie Molly.
   
- Gdy Eragon zabił Galbatorixa, nie przewidział jego powrotu. Nikt tego nie przewidział. Gdy jego duch znalazł idealne dla siebie ciało, Galbatorix postanowił zdobyć Hogwart. W obronie zamku...
   
- Starczy - przerwała Katrina. - Musimy wymówić zaklęcie.
   
Rosalie podeszła do siostry. Chwyciły obie za rękojeść miecza i uniosły go ku niebu ostrzem w dół. Na niebie pojawiły się czarne chmury. Zabrzmiały grzmoty. Po chwili siostry zawołały:

- Aeir, Shur'tugals, Vandens aur Halloleis,  aerir  reris aur Brisingr, Adurna, Deloi un Vindr, oraer vernor Hernae aur Deyjanor!*
   
I wbiły klingę w ziemię.
   
Nagle piorun uderzył w rękojeść miecza i rozległ się przeraźliwy huk. Ziemia pojaśniała, a z nią symbole na łuku i kamieniach. Błysnęło i wnętrze łuku wypełniła świetlista maź. Rosalie oderwała dłonie od rękojeści miecza i powstała.
   
- Jeśli chcecie odzyskać Artura, musicie przedostać się do Świata Umarłych. Tam może uda wam się na niego wpłynąć i przekonać go do powrotu.
   
- Chwila - mruknęła podejrzliwie Mary. - Artur mógł wrócić do Świata Żywych?
   
- Gdy człowiek umiera, trafia przed oblicze Aslana i Lucyfera, władców Świata Umarłych - wyjaśniła Katrina. - Złych ludzi od razu przejmuje Szatan, natomiast ludziom, którzy kierowali się w życiu miłością i byli gotowi do poświęceń, daje możliwość zadecydowania nad własnym losem. Mogą wrócić do Świata Żywych, albo zostać w Narnii. Artur wybrał to drugie. Z tego, co wiem, nie chciał, żebyście cierpiały.
   
- Ach, tak? - mruknęła wściekła Mary. - Z przyjemnością przekażę Arturowi jego pomyłkę...
   
- Nie - powiedziała stanowczo Molly. - Ja z nim porozmawiam. Może uda mi się go przekonać do powrotu.
   
- To będzie najlepsze rozwiązanie - oznajmiła Rosalie. - Aslan mówił mi, że wciąż mówi o tobie. Usycha z tęsknoty za tobą.
   
- Naprawdę? - Molly zaniemówiła.
   
- Tak. Pójdę z wami. Będę musiała oczyścić wam drogę do Narnii. Wbrew pozorom, nasza wyprawa będzie bardzo niebezpieczna.
   
- Rose, streszczaj się! - krzyknęła wściekła Katrina. Rosalie, Krukoni i Gryfonki spojrzeli na nią. - Jeśli Arya zorientują się, że otworzyłyśmy Wrota Śmierci bez konsultacji z nią, to wpadnie w szał!
   
- Jakby się pojawili, wyjaśnij im wszystko - mruknęła Rosalie i przeszła przez świetlistą maź.
   
Zniknęła.
   
Katrina prychnęła gniewnie.
   
- Oczywiście! Ja będę musiała się narazić na jej gniew! Nie daruję jej tego.
   
Molly spojrzała Mary prosto w oczy.
           
- Co o tym myślisz?
   
- Tylko tak odzyskamy Artura - odrzekła Mary.
   
- Racja - mruknęła Molly i przekroczyła próg bramy.
   
Też zniknęła.
   
Mary odwróciła się i spojrzała na Marlenę i Johna. Krukoni uśmiechnęli się do niej i unieśli kciuki do góry. Dziewczynie dodało to otuchy. Z powrotem spojrzała na Wrota Śmierci
   
- Dobra - powiedziała twardo. - Arturze Weasley, szykuj się na wielki ochrzan.
   
I przeszła przez świetlistą maź.


____________________________________
* My, Smoczy Jeźdźcy, Strażnicy Pokoju, wzywamy moce Ognia, Wody, Ziemi i Powietrza, aby otworzyły Wrota Śmierci!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz