niedziela, 17 października 2010

Rzodział 20

Dla Vanil – bo ma dziś urodziny :)

Rozdział 20

Martwimy się o ciebie

- Musisz mi dokładnie powiedzieć, o co chodzi, Syriuszu, inaczej za wiele nie wskóram.
- Ale ja naprawdę nie mogę, panie profesorze. Dałem słowo Mary, że nikomu nie zdradzę jej tajemnicy.
- To bardzo szlachetne z twojej strony, że jesteś wobec niej lojalny, ale muszę poznać więcej szczegółów, zanim uczynię odpowiednie kroki.
- Musi pan sam z nią porozmawiać. Nie chce słuchać moich rad, ale pan jako autorytet wśród uczniów…
Mary czuła się jak rozjechana wiewiórka. Mięśnie ją strasznie bolały, prawą rękę miała unieruchomioną. Myślała, że głowa jej zaraz eksploduje i do tego do jej uszu dochodziły strzępy czyjejś rozmowy, co ją doprowadzało do szału, lecz nie mogła zidentyfikować właścicieli dwóch męskich głosów. Jej nozdrza zarejestrowały typowy zapach panujący w skrzydle szpitalnym. Gdy zorientowała się, gdzie się znajduje, zaczęła się zastanawiać, jak ona tutaj trafiła?  Powoli zaczęła sobie przypominać, co się stało. Była noc… wyszła na szkolne błonia… następnie skierowała się w kierunku Wierzby Bijącej… i zza drzewa wyszedł wilkołak. Potem nastąpił atak i straciła przytomność. Gdy wspomnienia wróciły, Mary zaczęła rozmyślać, jak to możliwe, że jeszcze żyje? Przecież nikt nie przeżyłby ataku wilkołaka, chyba że ktoś przybyłby na ratunek, w co szczerze wątpiła. Był środek nocy, z tego co pamiętała, nikogo nie było w pobliżu, a chatka Hagrida znajdowała się za daleko, by gajowy mógł usłyszeć, co się dzieje koło Wierzby Bijącej. Pozostawała jeszcze Tora, lecz Mary kazała jej zostać w  dormitorium, a ona raczej by jej polecenia nie złamała.
- Może i masz rację Syriuszu, lecz na razie poczekajmy, aż Mary się przebudzi.
Nagle rozpoznała, czyje są te męskie głosy. Należały do Syriusza i profesora Dumbledore’a. Chwilę później Mary poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Jeśli ten idiota wygada dyrektorowi o pogróżkach Belli, obedrze go żywcem ze skóry! - pomyślała.  Powoli uniosła powieki do góry, lecz oślepiła ją biel panująca w pomieszczeniu. Poczekała, aż oczy przyzwyczają się do oświetlenia sali i już pół minuty później kontury skrzydła szpitalnego były bardziej wyraźne. Po lewej stronie łóżka ujrzała Torę, przyglądającą się bacznie swojej właścicielce. Na sam jej widok Mary poczuła ulgę. Syriusz i Dumbledore stali blisko drzwi, prowadzących na korytarz i rozmawiali między sobą najciszej, jak się dało. Mary postanowiła dać znać, że już się przebudziła, więc odchrząknęła parę razy na tyle głośno, by obaj ją usłyszeli. W mgnieniu oka spojrzeli na nią, a Syriusz szybko podbiegł do niej i mocno ją uścisnął.
- Mary! Nareszcie! Już myślałem…
- Nie wiem, co myślałeś, ale za to wiem, że mnie za chwilę udusisz, Black! - warknęła Mary, ledwo łapiąc oddech. Gdy ponownie poczuła dopływ powietrza do płuc, powoli usiadła na łóżku i przyjrzała się Syriuszowi. Na jego twarzy malowała się mieszanina ulgi, a jednocześnie lęku. Dopiero teraz zauważyła, że prawe ramię miała na temblaku, a głowę miała dokładnie obandażowaną. Natomiast Dumbledore  patrzył na nią ciepło i pogodnie.
- Jak się czujesz, moja droga?
- Nawet nieźle, pomijając złamaną rękę i ból mięsni. Co ja tu robię?
- Chcieliśmy się ciebie o to zapytać - powiedział Dumbledore, bawiąc się końcówką swojej brody. - Co robiłaś w środku nocy na szkolnych błoniach?
- Cóż… - Mary nie była pewna, czy powinna wyjawić powód swojej nocnej przechadzki, jednakże postanowiła zaryzykować. - Przebudziłam się około drugiej w nocy i spojrzałam przez okno mojego dormitorium. Wydawało mi się, że ktoś włóczy się koło chatki Hagrida, więc postanowiłam to sprawdzić.
- Że co takiego? - żachnął się Syriusz i ręce zaczęły się mu trząść. - Co cię do tego podkusiło?
- Wtedy czułam się dokładnie tak, jak przed atakiem na Artura. Chodzi mi o te moje przeczucia. I teraz je miałam. Myślałam, że i tym razem intuicja mnie nie myli.
- I co było dalej? - zapytał Dumbledore z uprzejmym zainteresowaniem.
- Przy grządce z dyniami nikogo nie było, jednak jakaś siła kazała mi pójść w stronę Wierzby Bijącej. Gdy tam dotarłam, natknęłam się na wilkołaka. Pamiętam tylko, że mnie uderzył, a następnie straciłam przytomność. Dziwię się, że jeszcze żyję.
- Prawidłowo - burknął Syriusz z rękoma założonymi na piersi. - Gdyby nie Tora…
- To ona tam była? - zapytała Mary wielce zdumiona. - Przecież kazałam jej zostać…
- Gdy Strażnicy wyczuwają, że ich właściciele są w śmiertelnym niebezpieczeństwie, nie zważają na wcześniejsze polecenia i ruszają na ratunek - wyjaśnił Dumbledore. - Nie wspomniałem ci o tym rok temu?
- No nie.
- Ech, ta starcza skleroza… - westchnął Dumbledore. Mary ledwo powstrzymała śmiech. - Syriuszu, może przedstawisz Mary dalszą część wydarzeń z tamtej nocy?
- Słucham? - Mary nie wiedziała, o co chodzi. - To Syriusz tam był?
Syriusz przez moment milczał, patrząc na swoje dłonie. Wziął parę głębokich wdechów i, nie patrząc Mary w oczy, rzekł:
- No bo… wtedy przy chatce Hagrida… to mnie i Jamesa widziałaś tamtej nocy.
Mary wytrzeszczyła na niego oczy. Co prawda, ostatnie pomysły tych dwóch przekraczały ludzkie pojęcie, ale to, co teraz usłyszała, było wręcz oszałamiające. W sumie mogła się tego spodziewać, że kiedyś będą chcieli wybrać się na potajemną przechadzkę po szkolnych błoniach w środku nocy, ale to było awykonalne, szczególnie, że Filch znał wszystkie tajemne przejścia w zamku i trudno było nie natknąć się na niego albo na jego kotkę… No, ale Mary to jakoś udało się, więc może to nie jest wcale takie trudne.
- Słyszeliśmy, że Hagrid hoduje na skraju Zakazanego Lasu stado nietoperzy. Ja i James chcieliśmy je zobaczyć, szczególnie po ich ostatnim występie podczas Nocy Duchów. Postanowiliśmy sprawdzić to tamtej nocy, lecz nic nie znaleźliśmy. Uznaliśmy, że wejdziemy trochę głębiej, to może natkniemy się chociaż na jednorożca i wtedy usłyszeliśmy czyjś krzyk. Pobiegliśmy w stronę Wierzby Bijącej i zobaczyliśmy twoje ciało, lezące gdzieś w chaszczach. Nieopodal krążył wilkołak i zbliżał się do ciebie. Zanim zaatakował, zaczęliśmy rzucać w niego serię Zaklęć Rozbrajających, by odwrócić od ciebie jego uwagę. Gdy nas spostrzegł, ryknął i odwrócił się od ciebie, lecz zanim zaatakował nas, przybiegła Tora i się nim zajęła. Walka trwała tylko chwilę. Wilkołak szybko uciekł do Zakazanego Lasu. Potem ja zostałem przy tobie, a James pobiegł po profesora Dumbledore’a.
- Gdybym tylko wtedy wzięła różdżkę… - Mary nadal przeklinała samą siebie za to niedopatrzenie.
- Na szczęście skończyło się tylko na paru połamanych żebrach, rozdartym ramieniu i wstrząśnieniu mózgu - skwitował z entuzjazmem Dumbledore. Mary udała, że kaszle, by ukryć swoje nagłe prychnięcie. Jemu chyba odbiło - pomyślała. - Poppy zajęła się twoimi zadrapaniami, rozcięciami i złamaniami, następnie przez te parę dni czekaliśmy, aż się przebudzisz.
- P-parę dni? - wyjąkała Mary. Poczuła niemiły skurcz w żołądku. - Ile już tu leżę?
- Dzisiaj mija czwarty dzień - powiedział Dumbledore spokojnym tonem.
Mary nie mogła wydusić z siebie żadnego słowa. Trudno jej było przetrawić słowa dyrektora. Czy to możliwe, żeby aż tak długo była nieprzytomna? Czyżby jej stan był aż tak poważny?
- Nie powinnaś się już tym zamartwiać - oznajmił Dumbledore, widząc jej zszokowaną minę. - To prawda, było ciężko, ale Poppy prędzej wstąpiłaby do zakonu, niż pozwoliłaby ci umrzeć. Nie zapominaj, jak zawzięcie walczyła o życie twojego brata. Nawet wezwała najlepszych uzdrowicieli ze Św. Munga, by mu pomóc. W twoim przypadku postąpiłaby tak samo. Syriuszu, czy mógłbyś teraz wrócić do swojej wieży? Muszę o czymś porozmawiać na osobności z Mary.
- Oczywiście, panie dyrektorze - rzekł Syriusz i spojrzawszy troskliwie na Mary wyszedł ze skrzydła szpitalnego zamykając za sobą drzwi.
Przez moment w sali szpitalnej panowała cisza. Nawet śpiew ptaków umilkł. Dumbledore ponownie zaczął się bawić końcówką swojej brody i wypatrywał coś przez okno.
- Piękny dzień. Szkoda tylko, że uczniowie zamiast się nim delektować, muszą teraz ślęczeć na książkami i powtarzać do egzaminów końcowych.
Mary nie odpowiedziała. Bała się tej rozmowy. Przeczuwała, że będzie miała związek z jej ostatnim zachowaniem i próbą dowiedzenia się, co ją gryzie, a Mary obiecała sobie, że nikomu nie zdradzi swojej tajemnicy. Nie chciała mieć większych kłopotów.
- Właściwie, już dawno chciałem z tobą porozmawiać. Martwi mnie twoje ostatnie zachowanie. Unikasz swoich rówieśników, zaszywasz się w jakichś odludnych kątach, z nikim nie rozmawiasz, momentami można cię pomylić z Jęczącą Martą…
- Z kim? - spytała Mary zaintrygowana ostatnimi słowami Dumbledore’a.
- To duch dziewczynki z łazienki na drugim piętrze. Jak będziesz miała ochotę, możesz ją odwiedzić. Marta na pewno nie będzie miała nic przeciwko. Właściwe to nikt jej nie odwiedza.
- Ale panie dyrektorze, ja naprawdę…
- Mary, wraz z profesor McGonagall obserwujemy cię od jakiegoś czasu - ciągnął Dumbledore, nadal patrząc na nią zatroskanym spojrzeniem, lecz Mary unikała kontaktu wzrokowego. - Jak już mówiłem, unikasz rówieśników, a tym bardziej swoich przyjaciół, bardzo opuściłaś się w nauce, nauczyciele skarżą się na twoją bierność na zajęciach albo że w ogóle się na nich nie pojawiasz, w dodatku te pogłoski ze strony Ślizgonów… To wszystko jest bardzo niepokojące. Co prawda, Ślizgoni to Ślizgoni, jednak gdy sytuacja robi się niepokojąca, należy podjąć…
- Chce mnie pan zawiesić w  prawach ucznia? - zapytała po chwili Mary. Odważyła się spojrzeć dyrektorowi w oczy, lecz szybko odwróciła wzrok.
- Ależ skąd! Po prostu ja i całe grono pedagogiczne martwimy się o ciebie. Szczególnie profesor Slughorn męczy mnie pytaniami, czy już wiem, czemu tak nagle się zmieniłaś. Na dodatek ta twoja decyzja, co do egzaminów końcowych… Powiedz, co cię dręczy. Wszyscy chcemy ci pomóc.
- Syriusz…
- Syriusz to inteligentny i odważny chłopak, który jest w stanie zrobić dla ciebie wszystko. On i pan Potter ryzykowali tamtej nocy życie, próbując odpędzić od ciebie wilkołaka. Nawet wyznali, że potajemnie wymknęli się z zamku, a dobrze wiesz, że to wbrew regulaminowi szkolnego. Powinnaś to docenić. Twoi przyjaciele martwią się o ciebie. Nie wiedzą, co się z tobą dzieje. Oni naprawdę chcą ci pomóc Mary, tylko pozwól…
- Ja… - wyjąkała Mary, a ręce zaczęły jej się trząść. Podniosła nieco głowę i spojrzała dyrektorowi w oczy. Nie było to dla niej łatwe, ale postanowiła utrzymać kontakt wzrokowy. -  Ja naprawdę chciałabym panu powiedzieć, co się ze mną dzieje… ale jeszcze nie jestem gotowa. Wiem, że powinnam komuś się z tego zwierzyć… ale… nie ma nikogo…
- Nie wierzę, że nie ma nikogo, komu nie możesz zaufać. Na pewno jest chociaż jedna taka osoba. Tylko ty jej nie dostrzegasz.
- Naprawdę…
- Chyba musimy zakończyć tę rozmowę. Widzę, że jesteś już wyczerpana i roztrzęsiona, a Poppy by mnie zabiła, gdyby twój stan zdrowia się pogorszył. Proszę cię tylko, byś przemyślała to, co ci powiedziałem… i nie wypędzaj swoich przyjaciół, gdy przyjdą cię odwiedzić. Nie musisz z nimi rozmawiać, jak nie chcesz, ale może sama ich obecność jakoś ci pomoże… Tak…
Dumbledore strzepnął kłąb kurzy ze swojej szaty, po czym żwawym krokiem skierował się w stronę drzwi. Tuż przy progu odwrócił się  i rzekł:
- Życzę ci rychłego powrotu do zdrowia. I proszę, przeanalizuj to wszystko, co ci powiedziałem.
Po tych słowach opuścił skrzydło szpitalne, pozostawiając Mary z własnymi myślami.
Podniosła zdrową rękę i pogłaskała Torę po jej wielkim łbie. Tygrysica zamruczała z lubością, a Mary zatopiła się we własnych myślach. Dobrze wiedziała, że Dumbledore ma rację. Sama na pewno nie poradzi sobie z tym problemem. Co więcej, ta cała sytuacja powoli zaczynała ją wyniszczać od środka i pewnie już niedługo stanie się wrakiem człowieka. Miała świadomość, że powinna zwierzyć się z tego swoim przyjaciołom. Być może pomogliby jej się z tym uporać… Tyle że nikomu tak do końca nie ufała. Dziewczyny na pewno wpadłyby w histerię i od razu chciałyby lecieć do dyrektora, jeśliby od razu nie poleciały. James, Severus i John raczej by tego nie zrozumieli. Nigdy nie czuli się osaczeni przez los, więc trudno byłoby im jej pomóc. Co prawda, Sev przechodził przez prawdziwe piekło u siebie w domu, lecz Mary przeczuwała, że w sprawie Belli niewiele by jej pomógł. W końcu trochę się kolegowali z tego co słyszała, a nie chciała go stawiać w trudnej sytuacji. Nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc.
I nagle Mary doznała nagłego olśnienia. Zapomniała o jednej osobie, która zawsze była przy niej w trudnych chwilach. Co więcej, potrafiła dochować tajemnicy i zrozumieć ją, nawet jakby sytuacja byłaby beznadziejna. To właśnie do tej osoby miała bezgraniczne zaufanie. Czemu o niej nie pomyślała?

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Rozdział 19

[music] – słuchać od 1:30 do do 3:00

Rozdział 19

Przeczucie

Mroźny marzec minął dość szybko i nadszedł deszczowy kwiecień, jednocześnie przynosząc ze sobą pierwsze ciepłe dni. Niektórzy uczniowie, szczególnie piąto- i siódmoklasiści, powoli przymierzali się do oswojenia materiału do zbliżających się egzaminów końcowych. Szczególnie Lily naciskała na swoje przyjaciółki z dormitorium, aby już zaczęły wszystko przerabiać od nowa. Miała nadzieję, że dzięki temu Mary nieco się do nich otworzy i wyzna, co ją dręczy. Jednakże ona miała inne plany.
- Nie zamierzam zdawać egzaminów końcowych w tym roku.
Lily spojrzała na przyjaciółkę tak, jakby nagle ogłosiła, że od jutra zostaje Ślizgonką.
- S-słucham? Jak…?
- Tak trudno mnie zrozumieć? - spytała chłodno Mary. - Nie podchodzę do tegorocznych egzaminów końcowych.
- Ale dlaczego?
- Nie zależy mi na tym. I nie zadawaj więcej pytań. - Tymi słowy Mary zakończyła dyskusję i wróciła do przerwanej czynności.
Lily podzieliła się szokującą nowiną ze swoimi przyjaciółmi, a ci z kolei ze swoimi znajomymi, aż w końcu cała szkoła dowiedziała się o planach Mary. Wszelkie próby przekonania ją do tego, jak egzaminy są ważne i co się stanie, jeśli do nich nie podejdzie zakończyły się fiaskiem. Mary była nieugięta w swoich przekonaniach i nie dawała za wygraną. Nawet profesor Dumbledore próbował nakłonić ją do zmiany decyzji, lecz na próżno. Zresztą, dyrektor zastanawiał się, co skłoniło jego uczennicę do podjęcia takiej decyzji. Nie chciał jednak pisać o tym do jej rodziców. Wolał, aby sama mu o tym powiedziała, bądź któremuś z przyjaciół.
Od powrotu do Hogwartu Mary zaczęły dręczyć koszmary. Co noc śniła, że stoi na polanie, znajdującej się gdzieś w Zakazanym Lesie podczas pełni księżyca. Za drzewami krążyło stado wilkołaków, powarkujących złowieszczo. Co chwilę czuła na plecach zimne dreszcze. Za każdym razem zza drzew wychodziła Bella Black umazana krwią i dzierżąca w ręku zakrwawiony sztylet. Dokładnie w tym momencie Mary budziła się z krzykiem w środku nocy i zlana potem. Bała się potem zasnąć, co nie umknęło uwadze nauczycieli i jej przyjaciół, gdyż dostrzegali, iż z każdym dniem wygląda coraz gorzej. Nieprzytomne spojrzenie za dnia, wpatrywanie się w martwy punkt bez wyrazu, wory pod oczami… Nie mogli dojść do tego, kto spędza jej sen z powiek.
Zbliżała się druga w nocy. Mary gwałtownie usiadła na łóżku, chwytając się za gardło. Jeszcze czuła własną krew, wypływającą z jej krtani. Serce biło jej jak szalone, a dłonie trzęsły się, jakby za chwilę miała dostać ataku epilepsji. Przetarła oczy, po czym wstała z łóżka i podeszła do okna. Na zewnątrz panował półmrok, lecz bez problemu widziała każdy skrawek szkolnych błoni. Nikt podejrzany nie kręcił się po okolicy, jedynie wiatr poruszał gałęziami drzew w Zakazanym Lesie. Mary westchnęła ciężko i skupiła wzrok na chmurach, przysłaniających księżyc.
Z każdym nowym dniem jej sny stawały się coraz bardziej krwawe i tragiczne. Od ferii wielkanocnych w jej koszmarach Bella mordowała ją na różne osoby, przy czym każdy następny był gorszy od poprzedniego. Była już cięta żywcem, tratowana przez jednorożce, pożerana przez stado wilkołaków… Nie była do końca pewna, czy te sny są skutkiem tego, że bez przerwy czytała po kilka razy dziennie list od Belli, czy też fakt, że być może na pergamin rzucono jakąś złowrogą klątwę, która ma na celu doszczętne zniszczenie jej psychiki. Wzdrygnęła się. Powoli zaczynała wpadać w paranoję, o ile już nie wpadła.
To wcale nie znaczyło, że Mary nie próbowała czegoś z tym zrobić. Któregoś dnia rozmyślała nad tym, czy nie powinna pójść do nauczycielki wróżbiarstwa, która, de facto, jest matką Johna i poprosić ją o wyjawienie znaczenia swoich snów. Po paru godzinach argumentacji doszła do wniosku, że powinna z tym jeszcze trochę poczekać. Niewykluczone, iż profesor Fontane rozmówiłaby się z dyrektorem w tej sprawie, gdyby odkryła tragiczne losy swojej uczennicy lub, co gorsza, list od Belli. Mary nie mogła na to pozwolić. Nie chciała mieć nikogo na sumieniu.
Nagle jej wzrok padł na chatkę Hagrida i zauważyła dwie niewidoczne sylwetki skradające się przy grządce z dyniami. Lily bądź Dorcas stwierdziłyby, że o tej porze ludzkie zmysły nie pracują tak, jak za dnia i zignorowałyby to zjawisko, ale nie Mary. Ufała samej sobie i gdy coś raz zobaczy, to wie, że to nie było przywidzenie… Chyba, że to skutek jakiegoś silnego Zaklęcia Oszałamiającego. Instynkt powoli zaczął dawać o sobie znać. Podpowiadał jej, że powinna to sprawdzić. Mary miała co do tego pewne wątpliwości. Po co ma wychodzić na szkolne błonia i to o tej porze? I nagle ujrzała przed sobą obraz Artura tuż po tym, co mu zrobiła Bella. Wtedy również instynkt skierował ją do tamtych lochów. Po paru chwilach głębokich rozmyślań Mary nałożyła na siebie szlafrok, kazała Torze zostać i skierowała się w stronę wyjścia z Wieży Gryffindoru.
Ku jej wielkiemu zdumieniu po drodze nie napotkała żadnego z nauczycieli bądź woźnego ze swoją zwariowaną kotką. Tylko raz ukryła się za zbroją, aby uniknąć konfrontacji z Irytkiem. Bez trudu wydostała się na zewnątrz, ostrożnie zamykając za sobą dębowe drzwi. Ciepły wiatr zaczął chłostać ją po twarzy. Mary, rozglądając się na boki, by sprawdzić, czy nikt za nią nie idzie, skierowała się w stronę domku gajowego. Gdy dotarła na miejsce, przyjrzała się grządce z dyniami. Ogródek wyglądał na nietknięty. Nie było nawet śladów czyichś stóp. Mary przetarła oczy i ponownie rozejrzała się dookoła. Odpowiedziała jej głucha cisza, co jakiś czas przerywana pohukiwaniem nocnych ptaków. Może mi się jednak przywidziała, że ktoś tędy przechodził - pomyślała. - W moim obecnym stanie wszystko jest możliwe…
Już miała wracać do zamku, gdy wtem usłyszała odgłos łamania się gałązek. Mary błyskawicznie obróciła się na pięcie i włożyła dłoń do kieszeni szlafroka, by dobyć różdżki, lecz złapała jedynie powietrze. Po chwili palnęła się w czoło, przeklinając samą siebie. Zostawiła różdżkę na szafce nocnej. Jak mogła być taka głupia? Gdyby chociaż Tora była tu przy niej… Jak teraz coś ją zaatakuje, nie będzie miała żadnych szans na obronę.
Jakaś tajemnicza siła pokierowała nią w stronę Wierzby Bijącej. Mary nie mogła się jej przeciwstawić. To było silniejsze od niej. Czuła się tak, jakby była pod wpływem jakiegoś transu. Zatrzymała się parę metrów od drzewa. Lekki wiatr poruszał gałęziami, które co parę sekund uderzały o siebie, łamiąc się jednocześnie. Odetchnęła z ulgą. Jednak niebezpieczeństwo jej nie groziło. Już miała wracać do swojej wieży, gdy wtem ujrzała widok, który zmroził jej krew w żyłach, a w jej szmaragdowych oczach pojawiło się przerażenie.
Zza drzewa wyłoniła się postać potężnej bestii, mierzącej około dwa metry wysokości. Jej żółte ślepia wpatrywały się w Mary z żądzą mordu. Miała długie i ostre pazury oraz ciemnobrązową sierść. Z jej gardła dobiegał złowrogi charkot, po czym lekko się pochyliła, przymierzając się do skoku. I wtedy Mary dostrzegła, że chmury odsłoniły księżyc, ukazując jego postać. Jest pełnia - zanotowała sobie w myślach. Po chwili wszystko stało się dla niej jasne. Przed nią stał młody wilkołak. Nie było innego logicznego wytłumaczenia. Jednakże, co on tutaj robił? Powinien znajdować się teraz ze swoimi pobratymcami w Zakazanym Lesie. Co go zmusiło do zapuszczenia się aż na szkolne błonia?
Mary nie zdążyła przeanalizować wszystkich możliwych opcji, gdyż nagle spostrzegła, że zwierzę stoi na swoich tylnych łapach tuż nad nią. Spojrzała na nie jak zahipnotyzowała. Mimo ogromnego przerażenia coś ją do niego przyciągało, tylko co? Nie zdążyła się na tym dłużej zastanowić, gdyż poczuła, jak wielka łapa uderza ją centralnie w twarz, a potem ogromny ból roznosi się po jej ciele. Osnuła ją nieprzenikniona ciemność. Zmysły wyłączyły się całkowicie. Straciła świadomość.