niedziela, 18 października 2009

Rozdział 13

Dla Izaury - bo to zajebiście zabawny ludek xDDD



Rozdział 13

Czas pojednań

- Co się dzieje? - zapytała Lily, patrząc w niebo. - To jednak nie będzie padać?
- Na to wygląda - rzekła Dorcas. - Pociemniało, pobrzmiało i koniec. Znowu wyszło słońce!
- Jakaś anomalia pogodowa.
 - Ano… co?
- Błagam cię! Tylko mi nie mów, że czarodzieje nie znają takiego wyrażenia jak „anomalia pogodowa”!
- No…
- Mogłybyście przestać? - wtrącił Sev, wywracając oczami. - To już się robi wkurzające.
Dorcas i Lily spojrzały na niego pytająco.
- A tobie co jest?
- Nic.
 - Daj spokój! Nas nie oszukasz.
- Nie twoja sprawa.
- Słuchaj no…
- Dorcas, zamknij wreszcie ryj! Cały czas wszystkich wkurzasz! - krzyknęła Lily do swojej przyjaciółki. Ta oniemiała. Nie spodziewała się tak ostrych słów ze strony  Lily. - Co się stało? - To pytanie zadała Severusowi. Jej słowa były łagodne i ciepłe. - Proszę, powiedz. Wiesz, że mi możesz zaufać.
- Ej, a ja to pies?! - warknęła Dorcas, lecz Lily kompletnie ją zignorowała, nie odrywając wzroku od Severusa. Jego rysy nieco złagodniały, jednak nie odważył się spojrzeć Lily w oczy. Zaczerpnął powietrza i rzekł:
- Pamiętasz te rany na ciele Artura? Te, co nie chciały się goić?
- No tak.
- Widzisz, niedawno opracowałem pewne zaklęcie. Pracowałem  nad nim z parę miesięcy. Ma w sobie odrobinę czarnej magii…
- Sev! - oburzyła się Lily. Była przerażona. - Przecież wiesz, że uprawianie czarnej magii jest zabronione w Hogwarcie!
- Znalazłem w pokoju wspólnym jakąś książkę o spalonej okładce i stronach śmierdzącymi stęchlizną. Takie książki zwykle są w Dziale Ksiąg Zakazanych. Nie przeczytałem jej całej - dodał, by uspokoić Lily - tylko otworzyłem ją na przypadkowej stronie. Natrafiłem tam na instrukcję tworzenia własnych zaklęć. Wymagało to naprawdę ciężkiej pracy, ale w marcu udało mi się osiągnąć cel. O moim osiągnięciu powiedziałem tylko chłopakom z dormitorium.
- Ale ty chyba…?
- Nie wypróbowywałem tego zaklęcia na innych uczniach, jeśli o to ci chodzi. Nawet Pottera oszczędziłem. Ćwiczyłem na drzewach na skraju Zakazanego Lasu.
- Ale co łączy rany Artura z twoim zaklęciem? - dopytywała się Lily, zachowując spokój.
- Rany na ciele Artura były dokładnie takie same, jak rysy na drzewach, na których wypróbowywałem moje zaklęcie - wyznał Sev, opuszczając wzrok. - W dodatku Bruno i Edward chwalili mi się parę tygodni temu, że zaprzyjaźnili się z Bellą. Niewykluczone, że brali udział w ataku na Artura.
- Sev, czyś ty zdurniał?! - wrzasnęła Dorcas na całe błonia. Paru uczniów spojrzało, kto tak wrzeszczy. - Po jaką…?
- Mówiłam ci, żebyś się zamknęła! - warknęła Lily, piorunując spojrzeniem swoją przyjaciółkę. - Siedź cicho, czubie jeden!
- Dlaczego mnie ignorujcie?! To nie fair! Traktujecie mnie gorzej niż bezpańskiego psa!
Lily nie zdążyła jej odpowiedzieć, gdyż na błoniach zrobiło się ogromne zamieszanie. Uczniowie zaczęli wybiegać z zamku i skupili się koło Wierzby Bijącej, bacznie czegoś wypatrując. Dorcas, Lily i Severus podeszli bliżej. Po chwili usłyszeli piski dziewcząt i okrzyki chłopców.
- Co się dzieje? - spytała Lily.
- Nie mam pojęcia - mruknęła równie zdziwiona Dorcas.
Tłum powoli zaczął się rozstępować, robiąc komuś przejście. Gdy na środku zbiegowiska zostało zaledwie parę osób, Severus, Lily i Dorcas ujrzeli…
- Artur?!
Ostatnia szóstka stanęła po bokach i ich oczom ukazali się John, Marlena, Mary i jej Strażnik, Artur oraz Molly. Ci ostatni trzymali się za ręce i patrzyli sobie namiętnie w oczy. Severus, Dorcas i Lily zastygła w miejscu. Doznali silnego szoku. Jak to możliwe, że Artur stał przed nimi? Przecież od paru tygodni jest martwy!
Gdy wszyscy byli zajęci rozmowami na temat tego, co zobaczyli, Mary zrobiła parę kroków do przodu i podeszła z ognistym tygrysem u boku do Severusa, Dorcas i Lily. Jednak to nie była ta Mary sprzed paru dni. Stała przed nimi zupełnie inna Mary. Rozpromieniona i radosna.
- Co tak stoicie niczym trójka kamiennych gargulców? - spytała wesoło.
- Mary… - wydukała Lily. Nie wiedziała, co powiedzieć. - Jak…?
- Wszystko wam opowiem ze szczegółami, naprawdę, tylko teraz musimy zobaczyć się z profesorem Dumbledorem. Moglibyście zająć się tłumem?
- J-jasne - mruknęła Dorcas, po czym wraz z Lily i Severusem zaczęli krzyczeć do zebranych, aby się rozeszli.


*  *  *


- Niesamowite.

Dumbledore w spokoju wysłuchał opowieści Johna i Mary, jak stanęli przed obliczem Rosalie i Katriny, o podróży do Narnii, o spotkaniu z Aslanem i o nakłonieniu Artura do powrotu do Świata Żywych. Po zdanej relacji dyrektor westchnął i zwrócił się do Marleny i Johna:
   
- Należą wam się wyrazy głębokiego szacunku. Nikt by nie podejrzewał, że w tak  tragicznych chwilach dla Molly i Mary namówicie Smoczych Jeźdźców, aby otworzyli Wrota Śmierci, by ocalić duszę Artura.
   
- Dziękujemy, panie profesorze.

- Jak  w ogóle dowiedzieliście się o ich istnieniu? Większość czarodziejów nie wierzy w legendy o Smoczych Jeźdźcach.
   
- To właściwie ja się pierwszy o nich dowiedziałem - wyznał John. - Wiele o nich czytałem, ponieważ jestem spokrewniony z Rosalie. Postanowiłem ich odnaleźć, wiec podążyłem śladami Historii Hogwartu i trafiłem na tamto wzgórze.
   
- Usłyszałeś głos Rosalie w swojej głowie?
   
John spojrzał na dyrektora oszołomiony.
   
- Skąd pan o tym wie?
   
- Widzisz, drogi chłopcze, gdy byłem w twoim wieku, również interesowałem się tematyką Smoczych Jeźdźców. Za wszelką cenę chciałem ich odnaleźć. Pragnąłem poznać nowe aspekty magii, bo to czego nauczali w Hogwarcie trochę mnie nudziło. Pewnego grudniowego poranka, gdy po raz kolejny wpatrywałem się oczarowany w portret Rosalie, usłyszałem głos młodej kobiety wewnątrz mojej głowy. Kazał mi iść na najwyższe wzgórze na terenach Hogwartu. Na miejscu ujrzałem polanę podobną do Stonehenge, tyle że dodatkowo znajdował się tam duży kamiennym łuk, zdobionymi tajemniczymi symbolami.
   
- I tak pan poznał Rosalie i resztę? - spytała Mary.
   
- Zgadza się. Niestety, nie dane mi było wejść do Świata Umarłych. Starszyzna nie wyraziła na to zgody.
   
- Nie dziwię się - szepnęła Molly do Artura. Ten zachichotał.
   
Nagle drzwi do gabinetu dyrektora otworzyły się z hukiem i do środka wpadli Fabian i Gideon. Na widok Molly i Artura, trzymających się za ręce zastygli w miejscu.
   
- Co was sprowadza do mojego gabinetu, chłopcy?
   
Obaj bracia nie odważyli się spojrzeć dyrektorowi w oczy. Zapatrzyli się w portret Armanda Dippeta.
   
- My… znaczy… - zaczął Fabian. - Chcieliśmy…
   
- …porozmawiać z Arturem i Molly - dokończył Gideon.
   
- Coś się stało? - spytała Molly, podchodząc do braci. Artur uczynił to samo. Bliźniaki podnieśli wzrok i spojrzeli im prosto w oczy.
   
- Chodzi o to… - wyjąkał Fabian skruszonym tonem. - Bo my… Chcieliśmy was przeprosić. Teraz po tym wszystkim zrozumieliśmy, że słowa Belli były fałszywe i tylko sprowadziły zamęt w naszych głowach. To wszystko nasza wina.
   
- Nie wy pierwsi daliście się zmanipulować Bellatriks - odparł Artur z uśmiechem na twarzy. - Żmija jest bardzo sprytna. Ostatnie wydarzenia nie były spowodowane z waszej winy, naprawdę.
   
- W ramach pokuty postaramy się zmienić nastawienie rodziców do zdrajców krwi…
   
- Dajcie spokój! - żachnęła się Molly. - Jakiej znowu pokuty? Wkrótce będziemy jedną wielką rodziną, a rodzice będą musieli się z tym pogodzić. Zresztą niedługo ktoś dołączy do naszego ciepłego grona.
   
Bracia spojrzeli na nią oszołomieni.
   
- Ale… - wyjąkał Fabian. - P-przecież…
   
- Wiem, że straciłam dziecko - odrzekła rozpromieniona Molly - ale tam, skąd wróciłam Bóg był tak łaskawy, że ożywił również nasze maleństwo.
   
Bliźniaki nie wiedzieli, co powiedzieć. Wszyscy przyglądali się całej tej scenie z zaciekawieniem.   Po kilku sekundach cała czwórka wpadła sobie w ramiona. Mary uśmiechnęła się. W końcu się ze sobą pogodzili. Mimo wszystko wybaczyli sobie nawzajem.
   
- Mary, a gdzie jest twój Strażnik? - spytała nagle Marlena.
   
Mary nagle oprzytomniała.
   
- Kazałam mu pomóc Lily, Dorcas i Severusowi odpędzać tłum, gdy szliśmy do gabinetu dyrektora.
   
- Chyba jego wsparcie było niepotrzebne - stwierdził John. - W końcu dołączyli do nich James i Syriusz. Oni zawsze potrafią skupić na sobie czyjąś uwagę.
   
- No tak, ale… - Nagle Mary zaniemówiła. Coś ją oświeciło. Czuła, że powinna być teraz gdzie indziej.
   
- Muszę coś załatwić - rzekła krótko do przyjaciół i wybiegła z gabinetu dyrektora prosto na korytarz. Rozglądała się we wszystkie strony, sprawdzając, gdzie może podziewać się Syriusz. Na czwartym piętrze wpadła na Lily i Dorcas.
   
- O, cześć. Widziałyście Syriusza?
   
- Stoi w sali wejściowej - odpowiedziała Lily. - Jest trochę przybity.
   
- Dzięki. Widzę, że już się pogodziłyście.

Dorcas i Lily spojrzały na nią kompletnie zdumione.
   
- O czym ty mówisz?
   
- Wasze krzyki na błoniach roznosiły się aż do chatki Hagrida - odparła Mary, puszczając im oczko i nie czekając na odpowiedź zbiegła po schodach do sali wejściowej. Przy wejściu do Wielkiej Sali dostrzegła czarną czuprynę.
   
- Syriusz!
   
Chłopak odwrócił się, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Mary podeszła do niego, próbując uspokoić oddech.
   
- Całe szczęście, że cię znalazłam. Muszę z tobą porozmawiać.
   
- Mary, ja…
   
- Proszę nie przerywaj mi. - Gdy Syriusz umilkł, ciągnęła dalej: - Chodzi o to… Chodzi o to, że po tym wszystkim… no wiesz… po tym, co narobiła Bella… Ja cię naprawdę chamsko potraktowałam. Teraz rozumiem, że nie mogłeś jej zatrzymać tamtego wieczoru. Ona naprawdę jest podła. - Syriusz nic nie powiedział, toteż Mary spojrzała mu głęboko w oczy. - Nie oczekuję od ciebie wybaczenia… ale... przepraszam. Za wszystko, co ci zrobiłam.
   
- Mary… - Syriusz złapał ją za rękę. - Nie mam do ciebie żadnych pretensji. Ja rozumiem… Byłaś załamana … To naturalne, że tak zareagowałaś.
   
- Ale i tak wyrządziłam ci straszną krzywdę…
   
- Co było minęło. Nie warto rozdrapywać zabliźnionych ran.
   
Mary spojrzała mu w oczy. Pojawił się w nich wesoły błysk. Na jej twarzy zakwitł uśmiech.

- No w końcu się szczerze uśmiechnęłaś! - wykrzyknął wesoło Syriusz. - Stara wesoła Mary wróciła!
   
- Ja ci dam starą! - odparła Mary i dała mu sójkę w bok. - Wiesz może, jak dostać się do kuchni? Umieram z głodu.
   
Na twarzy Syriusza pojawił się tajemniczy uśmiech, po czym skłonił się przez nią i rzekł, siląc się na powagę w swoim głosie:
   
- Proszę za mną, madame.