niedziela, 1 maja 2016

Rozdział 37

Rozdział 37

Drugi wybuch

Mary, Syriusz i Dorcas spojrzeli po sobie z przerażeniem, lecz zanim zdążyli zareagować, u ich boku zjawiła się Tora z najeżoną sierścią, warcząc agresywnie, gotowa zaatakować.
- Co to było? - Dorcas dobyła różdżkę, pozostali uczynili to samo.
- Raczej to nie jest żadna z planowanych atrakcji - odparł Syriusz, patrząc wymownie na dziewczyny. - Widzę, że nie tylko ja na wszelki wypadek uzbroiłem się…
- Przestań pieprzyć, Black - warknęła Mary, wywracając oczami i popędziła do Wielkiej Sali. Syriusz i Dorcas podążyli za nią. Gdy dotarli na miejsce, z dębowych drzwi zostały zwęglone kawałki drewna, a gdy przekroczyli próg, zastygli w miejscu.
Wewnątrz panował nieopisany chaos. Chmara zamaskowanych postaci wlewała się do Wielkiej Sali przez wyłom w murze, który wywołał eksplozję. Z dekoracji zostały strzępy, niektóre części tliły się ogniem. Przerażeni uczniowie uciekali w popłochu przez wyrwę ścianie, uchylając głowy przed szmaragdowymi promieniami. Wśród walczących byli głównie nauczyciele, choć nie zabrakło również uczniów ze starszych klas. Mary zauważyła Jamesa, Lily i Remusa pojedynkującymi się z dwoma napastnikami. Nie mogła nigdzie dostrzec Marleny i Johna. Petera nawet nie próbowała szukać. Wątpiła, by miał na tyle odwagi, by dołączyć do walczących.
- Jakim cudem śmierciożercy się tutaj dostali? - zapytała przerażona Dorcas.
- Z pewnością nie sami. Ktoś musiał im pomóc…
- Regulus? - podsunęła Mary.
- Mój brat jest kretynem, ale nie aż takim. Na tak popieprzony pomysł to by nie wpadł.
- Syriuszu, przejrzyj na oczy! Po tym wszystkim co zrobił wciąż uważasz, że nie byłby do tego zdolny?
- No może dał cynk Belli, że na Balu nie będzie Dumbledore’a, ale… Mary, uważaj!
Mary spojrzała przed siebie. W jej stronę pomknął jeden ze szmaragdowych promieni. Już kreśliła w powietrzu mentalną tarczę, gdy nagle promień samoistnie eksplodował i zamienił się w chmurę dymu.
- Co do…
- Jednak prywatne lekcje u matki Johna przyniosły w końcu jakieś efekty - stwierdziła Dorcas. Wciąż trzymała różdżkę wycelowaną w miejsce, gdzie wyparowało zaklęcie, dysząc lekko.
- Ty to zrobiłaś? - spytała z niedowierzaniem Syriusz. - Jak…
- Zapomniałeś, że widze duchy i mam kontakt z ich spirytystyczną energią, idioto? W każdym razie, nie powinniśmy stać na widoku… Mary, co się dzieje?
Mary stała bez ruchu wpatrzona w bitewny tłum. W ręku ściskała różdżkę, a w oczach błyskały niebezpieczne ogniki.
- Co jej się stało? - spytał Syriusz. - Czy…
- O mój Boże! - Dorcas zakryła usta rękoma. - Spójrz na stół prezydialny!
Syriusz posłuchał jej i gdy jego wzrok skupił się na drugim końcu Wielkiej Sali, poczuł jakby jego ciało zostało porażone prądem.
Na stole prezydialnym z dumnie uniesioną głową, rzucając im wyzywające spojrzenie stała Bellatriks Black.
Mary ruszyła w jej kierunku, mimo próśb przyjaciół, by się zatrzymała. Na widok swojej prześladowczyni poczuła ogromną wściekłość, furię i coś, czego od kilku lat nie czuła. Wszechpotężną energię, przepływającą przez jej żyły, chcąca się wydostać na zewnątrz. Ta energia pozwoliła jej w pierwszej klasie przywołać Torę. Dumbledore powiedział jej wtedy, że ma w sobie wielką moc. Zdolność władania starożytną magią. I ta magia znów chciała się wydostać na zewnątrz. A Mary nie zamierzała jej powstrzymywać.
Bez wahania wycelowała różdżką w pierś Belli, pozwalając pradawnej energii wypłynąć na zewnątrz. Nastąpił głośny huk i z końca jej różdżki wystrzeliła kula ognia, mknącą prosto w oniemiałą Bellatriks, lecz zanim dotarła do celu, ktoś zasłonił ją swoim ciałem i gdy kula była dostatecznie blisko, jednym machnięciem różdżki zamienił ją w strużki dymu. Mary poczuła, że wzbiera w niej ogromna furia. Tora wciąż stała u jej boku, warcząc groźnie. Gdy dym rozrzedził się, spojrzała na tajemniczą postać, która osłoniła Bellę. Był to wysoki mężczyzna o cerze białej jak kreda o dziwnie zniekształconych rysach. Białka oczu miał przekrwione, a głowa była kompletnie pozbawiona owłosienia. Mary nie musiała długo zastanawiać się, kto to jest. Tylko jedna osoba przychodziła jej do głowy.
Voldemort.
Ku jej zdziwieniu, walczący przerwali pojedynki i skupieni byli na niej i Czarnym Panie. Obrzucał ją lodowatym i złowrogim spojrzeniem, lecz ona dzielnie je zniosła. W końcu przemówił:
- Musisz mieć w sobie ogromną odwagę, skoro tak potężnym zaklęciem atakujesz moją protegowaną. Zakładam, że jesteś z Gryffindoru, mam rację?
- A co cię to obchodzi, padalcu? - warknęła Mary. W Wielkiej Sali zawrzało. Większość z zebranych była poruszona tą wymianą zdań. Reszta wstrzymywała oddech.
Czarny Pan zacmokał z dezaprobatą.
- Chyba nie wiesz, z kim rozmawiasz, moja droga. Jestem…
- Wiem doskonale, kim jesteś! - Mimo spadku adrenaliny, Mary wciąż czuła w sobie wściekłość, która w niej się tliła. I nie zamierzała siedzieć cicho, nawet narażając się najgroźniejszemu czarnoksiężnikowi wszechczasów. - Jesteś tym dupkiem, który aktywnie głosi te chore idee o czystości krwi i dąży do eksterminacji Mugolaków i każdego, kto nie ma w sobie odrobiny magii! Ach, zapomniałam, że wysługujesz się swoimi psami, by nie ubrudzić sobie rąk brudną krwią!
- Jak śmiesz tak się zwracać do naszego Pana, suko! - wrzasnęła Bellatriks, robiąc krok w jej stronę, lecz Voldemort jednym ruchem ręki powstrzymał ją.
- Spokojnie, Bellatriks. Chętnie usłyszę, co ta dziewczyna ma do powiedzenia, zanim ją przy wszystkich zabiję.
- Ale Panie… to Mary Weasley… obiecałeś…
- Och, czyli mam rozumieć, że osobiście dałeś tej zdzirze swoje błogosławieństwo, by wymordowała mi rodzinę i przyjaciół? - Dla Mary tego było już za wiele. Puściły jej wszelkie hamulce. - Bawi cię to? Czujesz ekstazę, gdy Bella wprowadza w życie swój chory plan? Nie mam pojęcia, jak można mieć tak zrujnowaną psychikę, by pozwalać na coś tak bestialskiego. To na was powinno się polowac i kastrować po kolei, a potem zarzynać masowo, zanim jeszcze złożycie jaja! Zresztą, nie miałbyś jaj, by zaatakować szkołę, gdyby nie to, że Dumbledore jest teraz w Ministerstiwe Magii! Mam rację?!
Nagle coś w spojrzeniu Czarnego Pana się zmieniło. Lodowata pustka ustąpiła miejcu zaskoczeniu i czegoś, czego Mary nie mogła zdefiniować. Widziała, że coś chce jej powiedzieć, gdy nagle…
BUM!
Wielką Salę zalało oślepiające światło. Wszyscy zgromadzeni zasłonili twarz rękoma, a gdy z powrotem zgasło, setki par oczu padło na wyrwę, przez którą przedarli się śmierciożercy. Zanim jednak ktokolwiek zdążył zobaczyć, kto przybył, Czarny Pan wypowiedział tylko jedno słowo.
- Dumbledore.
To słowo wywołało ogromne zamieszanie. W jednej sekundzie rozległ się huk, jakby ktoś strzelił z bicza i setki zakapturzonych postaci zaczęło uciekać w popłochu. Mary ponownie spojrzała na Voldemorta, lecz on i Bellatriks zniknęli. Już zaczęła się za nimi rozglądać, gdy poczuła silny uścisk na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła profesor McGonagall. Patrzyła na nią przerażonym wzrokiem.
- Mój Boże, Mary… Coś ty sobie myślała… Dyskutując w ten sposób z Sama-Wiesz-Kim?
- Ja…
- Porozmawiamy później. Teraz chodź ze mną do gabinetu dyrektora. Dorcas i Syriusz już tam na ciebie czekają.

*  *  *

Dumbledore pojawił się w swoim gabinecie po godzinie. Do tego czasu Syriusz chodził od jednego końca pomieszczenia do drugiego, Dorcas siedziała w fotelu, rozglądając się nerwowo dookoła, a Mary głaskała feniksa Fawkesa. Gdy w końcu dyrektor przybył, zasiadł przed swoim biurkiem, westchnął ciężko i rzekł:
- Profesor McGonagall poinformowała mnie o wszystkim, co miało miejsce podczas ataku Lorda Voldemorta. - Syriusz i Dorcas wzdrygnęli się na dźwięk tego imienia. - Muszę przyznać…
- Czy nikomu nic się nie stało? - spytała szybko Dorcas nerwowym głosem.
- Nie, nie było żadnych ofiar. Ci, co odnieśli jakieś rany podczas walk, są już pod opieką Pani Pomfrey.
Dorcas odetchnęła z ulgą.
- Skąd Bella i cała reszta wiedzieli, że nie będzie pana w szkole, panie profesorze? - zapytał Syriusz. - Czy mój brat…
- Regulus nie miał z tym nic wspólnego. Gdy przybyłem do Ministerstwa Magii, Milicenta Bagnold była zaskoczona moim przybyciem, co dało mi do zrozumienia, że ktoś chciał mnie wywabić z zamku. Od razu deportowałem się z powrotem, a resztę chyba już widzieliście.
- Szkoda tylko, że nikogo nie udało się złapać - odparła ponuro Mary. - Wiadomo w ogóle, czemu Czarny Pan zaatakował szkołę?
- Zapewne po to, by wymordować uczniów mugolskiego pochodzenia. Choć nie mam pojęcia, w jaki sposób odróżniłby mugolaka od innych uczniów.
- Czy istnieje możliwość że Regulus… - zaczęła Mary, lecz Dumbledore pokręcił krótko głową.
- Na razie nie ma nad czym spekulować, choć zapewniam was, że osobiście przesłucham pana Blacka. Nawet jeśli Lord Voldemort wywabił mnie z zamku, ktoś musiał mu pomóc dostać się do środka. Czary ochronne są praktycznie nie do ruszenia.
- Panie profesorze, jest jeszcze coś… - zaczęła Mary niepewnym tonem.
- Tak, Mary?
- Profesor McGonagall zapewne powiedziała panu o moim… eee…
- Chodzi ci o to, jak wystapiłaś przed Lordem Voldemortem i wygarnęłaś mu, co o nim myślisz? Przyznam szczerze, że to było bardzo odważne, mimo sytuacji, w jakiej się znajdowałaś. Z tego co Minerwa mi mówiła, nawet śmierciożercy byli wstrząśnięci twoją postawą.
- Tyle że wtedy działałam instynktownie przez… znaczy…
- Śmiało, nie obawiaj się. - Dumbledore obdarzył ją ciepłym uśmiechem. - Cokolwiek masz do powiedzenia, znajdziemy na to odpowiednie remedium.
- Chodzi o to, że wtedy poczułam dokładnie to, co pozwoliło mi przywołać Torę. - Mary pogłaskała swojego Strażnika za uchem. - Tę samą wściekłość, furię… I to tylko dlatego, że zobaczyłem wśród walczących Bellę… Przez tę moc właśnie wystąpiłam przed Czarnym Panem…
- Obawiałem się, że ten dzień kiedyś nadejdzie - wetschnął Dumbledore i splótł palce ze sobą. - Pamiętasz, co ci mówiłem w pierwszej klasie odnośnie starożytnej magii, drzemiącej w tobie? - Mary kiwnęła krótko głową. - Jest jeszcze coś, czego nie powiedziałem tamtego dnia. Byłaś wtedy bardzo młoda, poza tym miałaś wtedy na głowie napaść na Molly i Artura. Osoby, które mają w sobie starożytną magię, za życia doświadczają trzech wybuchów mocy, zanim ona dostosuje się do ciała użytkownika. Do tego czasu można powiedzieć, że jesteś niczym bomba z opóźnionym samozapłonem.
- Czyli czeka mnie jeszcze jeden taki wybuch - dokończyła za niego Mary, czując coraz silniejszy skurcz w żołądku.
- Po ostatnim wybuchu powinnaś już mieć nad tą magią pełną kontrolę - ciągnął Dumbledore. - Obserwuję cię od pięciu lat, Mary, i widzę, że ta magia wpłynęła na ciebie w znaczny sposób. Przede wszystkim, twoje zaklęcia są o wiele silniejsze niż powinny.
- Pamiętam, jak użyłam pierwszy raz Zaklęcia Wybuchającego - odparła Mary, analizując to, co powiedział dyrektor. - Lily była wstrząśnięta, że wyrządziło aż tak wielkie szkody.
- Starożytna magia ma też wpływ na twoje emocje. Są bardziej intensywne niż u innych. Bardziej odczuwasz stratę bliskiej osoby, różnego rodzaju kłótnie, próby zastraszania cię, wpadania w histerię... Ponadto w twoim przypadku starożytna magia przybiera formę ognia. Byłem przekonany, że twoje wybuchy będą o wiele groźniejsze niż się okazały w rzeczywistości, choć przyznam, że dzisiaj, gdyby nie Lord Voldemort, zabiłabyś Bellatriks tamtym zaklęciem.
- Czyli po ostatnim wybuchu, nie będę już groźna dla otoczenia?
- Absolutnie. Choć te wybuchy następują tylko, gdy odczuwasz silne emocje. Z reguły jest to szok, gniew, frustracja, przypływ adrenaliny w szale bitewnym… Normalnie raczej ci to nie grozi.
Zanim Mary zdążyła podziękować, drzwi gabinetu otworzyły się i do środka weszli profesor McGonagall i John. Chłopak cały się trząsł i patrzył się tylko na czubki swoich butów.
- Coś się stało, Minerwo? - zapytał spokojnie Dumbledore.
- Albusie, jedna z naszych uczennic zniknęła. Parę minut temu Filius przyszedł do mnie z panem Fontanem i oznajmił mi, że brakuje panny McKinnon.
- Marlena… - Dorcas zakryła sobie usta rękoma, patrząc to na Johna, to na profesor McGonagall. Dumbledore wstał z biurka i spytał tym razem poważnym tonem:
- Przeszukaliście cały teren szkoły?
- Nie było potrzeby. Pan Fontane widział, jak została zabrana. Tyle że nie potrafi wydusić z siebie słowa. Cokolwiek zobaczył, wstrząsnęło nim to do głębi.
Dyrektor podszedł do Johna i położył dłoń na jego ramieniu.
- John, wiem, że jesteś teraz w szoku, ale czy mógłbyś opowiedzieć, co widziałeś?
Krukon kiwnął głową, ale wciąż patrzył się na swoje buty.
- My… Marlena i ja… po tym, jak pan przybył… natknęliśmy się na nią. Marlena chciała… zemścić się… Za wymordowanie jej rodziny… Ale… Jej ruchy były zwinniejsze i szybsze niż parę lat temu… Potraktowała nas Klątwą Cruciatus… I… Gdy przerzuciła ciało Marleny przez ramię, powiedziała, że to część planu i… uciekła…
- John, skup się. - Ton dyrektora był twardy i stanowczy. - Kto porwał Marlenę? Kto to był?
Ale to Mary podała jej imię nieobecnym głosem.

- To Bella. Bellatriks porwała Marlenę.