poniedziałek, 25 stycznia 2010

Rozdział 19

[music] – słuchać od 1:30 do do 3:00

Rozdział 19

Przeczucie

Mroźny marzec minął dość szybko i nadszedł deszczowy kwiecień, jednocześnie przynosząc ze sobą pierwsze ciepłe dni. Niektórzy uczniowie, szczególnie piąto- i siódmoklasiści, powoli przymierzali się do oswojenia materiału do zbliżających się egzaminów końcowych. Szczególnie Lily naciskała na swoje przyjaciółki z dormitorium, aby już zaczęły wszystko przerabiać od nowa. Miała nadzieję, że dzięki temu Mary nieco się do nich otworzy i wyzna, co ją dręczy. Jednakże ona miała inne plany.
- Nie zamierzam zdawać egzaminów końcowych w tym roku.
Lily spojrzała na przyjaciółkę tak, jakby nagle ogłosiła, że od jutra zostaje Ślizgonką.
- S-słucham? Jak…?
- Tak trudno mnie zrozumieć? - spytała chłodno Mary. - Nie podchodzę do tegorocznych egzaminów końcowych.
- Ale dlaczego?
- Nie zależy mi na tym. I nie zadawaj więcej pytań. - Tymi słowy Mary zakończyła dyskusję i wróciła do przerwanej czynności.
Lily podzieliła się szokującą nowiną ze swoimi przyjaciółmi, a ci z kolei ze swoimi znajomymi, aż w końcu cała szkoła dowiedziała się o planach Mary. Wszelkie próby przekonania ją do tego, jak egzaminy są ważne i co się stanie, jeśli do nich nie podejdzie zakończyły się fiaskiem. Mary była nieugięta w swoich przekonaniach i nie dawała za wygraną. Nawet profesor Dumbledore próbował nakłonić ją do zmiany decyzji, lecz na próżno. Zresztą, dyrektor zastanawiał się, co skłoniło jego uczennicę do podjęcia takiej decyzji. Nie chciał jednak pisać o tym do jej rodziców. Wolał, aby sama mu o tym powiedziała, bądź któremuś z przyjaciół.
Od powrotu do Hogwartu Mary zaczęły dręczyć koszmary. Co noc śniła, że stoi na polanie, znajdującej się gdzieś w Zakazanym Lesie podczas pełni księżyca. Za drzewami krążyło stado wilkołaków, powarkujących złowieszczo. Co chwilę czuła na plecach zimne dreszcze. Za każdym razem zza drzew wychodziła Bella Black umazana krwią i dzierżąca w ręku zakrwawiony sztylet. Dokładnie w tym momencie Mary budziła się z krzykiem w środku nocy i zlana potem. Bała się potem zasnąć, co nie umknęło uwadze nauczycieli i jej przyjaciół, gdyż dostrzegali, iż z każdym dniem wygląda coraz gorzej. Nieprzytomne spojrzenie za dnia, wpatrywanie się w martwy punkt bez wyrazu, wory pod oczami… Nie mogli dojść do tego, kto spędza jej sen z powiek.
Zbliżała się druga w nocy. Mary gwałtownie usiadła na łóżku, chwytając się za gardło. Jeszcze czuła własną krew, wypływającą z jej krtani. Serce biło jej jak szalone, a dłonie trzęsły się, jakby za chwilę miała dostać ataku epilepsji. Przetarła oczy, po czym wstała z łóżka i podeszła do okna. Na zewnątrz panował półmrok, lecz bez problemu widziała każdy skrawek szkolnych błoni. Nikt podejrzany nie kręcił się po okolicy, jedynie wiatr poruszał gałęziami drzew w Zakazanym Lesie. Mary westchnęła ciężko i skupiła wzrok na chmurach, przysłaniających księżyc.
Z każdym nowym dniem jej sny stawały się coraz bardziej krwawe i tragiczne. Od ferii wielkanocnych w jej koszmarach Bella mordowała ją na różne osoby, przy czym każdy następny był gorszy od poprzedniego. Była już cięta żywcem, tratowana przez jednorożce, pożerana przez stado wilkołaków… Nie była do końca pewna, czy te sny są skutkiem tego, że bez przerwy czytała po kilka razy dziennie list od Belli, czy też fakt, że być może na pergamin rzucono jakąś złowrogą klątwę, która ma na celu doszczętne zniszczenie jej psychiki. Wzdrygnęła się. Powoli zaczynała wpadać w paranoję, o ile już nie wpadła.
To wcale nie znaczyło, że Mary nie próbowała czegoś z tym zrobić. Któregoś dnia rozmyślała nad tym, czy nie powinna pójść do nauczycielki wróżbiarstwa, która, de facto, jest matką Johna i poprosić ją o wyjawienie znaczenia swoich snów. Po paru godzinach argumentacji doszła do wniosku, że powinna z tym jeszcze trochę poczekać. Niewykluczone, iż profesor Fontane rozmówiłaby się z dyrektorem w tej sprawie, gdyby odkryła tragiczne losy swojej uczennicy lub, co gorsza, list od Belli. Mary nie mogła na to pozwolić. Nie chciała mieć nikogo na sumieniu.
Nagle jej wzrok padł na chatkę Hagrida i zauważyła dwie niewidoczne sylwetki skradające się przy grządce z dyniami. Lily bądź Dorcas stwierdziłyby, że o tej porze ludzkie zmysły nie pracują tak, jak za dnia i zignorowałyby to zjawisko, ale nie Mary. Ufała samej sobie i gdy coś raz zobaczy, to wie, że to nie było przywidzenie… Chyba, że to skutek jakiegoś silnego Zaklęcia Oszałamiającego. Instynkt powoli zaczął dawać o sobie znać. Podpowiadał jej, że powinna to sprawdzić. Mary miała co do tego pewne wątpliwości. Po co ma wychodzić na szkolne błonia i to o tej porze? I nagle ujrzała przed sobą obraz Artura tuż po tym, co mu zrobiła Bella. Wtedy również instynkt skierował ją do tamtych lochów. Po paru chwilach głębokich rozmyślań Mary nałożyła na siebie szlafrok, kazała Torze zostać i skierowała się w stronę wyjścia z Wieży Gryffindoru.
Ku jej wielkiemu zdumieniu po drodze nie napotkała żadnego z nauczycieli bądź woźnego ze swoją zwariowaną kotką. Tylko raz ukryła się za zbroją, aby uniknąć konfrontacji z Irytkiem. Bez trudu wydostała się na zewnątrz, ostrożnie zamykając za sobą dębowe drzwi. Ciepły wiatr zaczął chłostać ją po twarzy. Mary, rozglądając się na boki, by sprawdzić, czy nikt za nią nie idzie, skierowała się w stronę domku gajowego. Gdy dotarła na miejsce, przyjrzała się grządce z dyniami. Ogródek wyglądał na nietknięty. Nie było nawet śladów czyichś stóp. Mary przetarła oczy i ponownie rozejrzała się dookoła. Odpowiedziała jej głucha cisza, co jakiś czas przerywana pohukiwaniem nocnych ptaków. Może mi się jednak przywidziała, że ktoś tędy przechodził - pomyślała. - W moim obecnym stanie wszystko jest możliwe…
Już miała wracać do zamku, gdy wtem usłyszała odgłos łamania się gałązek. Mary błyskawicznie obróciła się na pięcie i włożyła dłoń do kieszeni szlafroka, by dobyć różdżki, lecz złapała jedynie powietrze. Po chwili palnęła się w czoło, przeklinając samą siebie. Zostawiła różdżkę na szafce nocnej. Jak mogła być taka głupia? Gdyby chociaż Tora była tu przy niej… Jak teraz coś ją zaatakuje, nie będzie miała żadnych szans na obronę.
Jakaś tajemnicza siła pokierowała nią w stronę Wierzby Bijącej. Mary nie mogła się jej przeciwstawić. To było silniejsze od niej. Czuła się tak, jakby była pod wpływem jakiegoś transu. Zatrzymała się parę metrów od drzewa. Lekki wiatr poruszał gałęziami, które co parę sekund uderzały o siebie, łamiąc się jednocześnie. Odetchnęła z ulgą. Jednak niebezpieczeństwo jej nie groziło. Już miała wracać do swojej wieży, gdy wtem ujrzała widok, który zmroził jej krew w żyłach, a w jej szmaragdowych oczach pojawiło się przerażenie.
Zza drzewa wyłoniła się postać potężnej bestii, mierzącej około dwa metry wysokości. Jej żółte ślepia wpatrywały się w Mary z żądzą mordu. Miała długie i ostre pazury oraz ciemnobrązową sierść. Z jej gardła dobiegał złowrogi charkot, po czym lekko się pochyliła, przymierzając się do skoku. I wtedy Mary dostrzegła, że chmury odsłoniły księżyc, ukazując jego postać. Jest pełnia - zanotowała sobie w myślach. Po chwili wszystko stało się dla niej jasne. Przed nią stał młody wilkołak. Nie było innego logicznego wytłumaczenia. Jednakże, co on tutaj robił? Powinien znajdować się teraz ze swoimi pobratymcami w Zakazanym Lesie. Co go zmusiło do zapuszczenia się aż na szkolne błonia?
Mary nie zdążyła przeanalizować wszystkich możliwych opcji, gdyż nagle spostrzegła, że zwierzę stoi na swoich tylnych łapach tuż nad nią. Spojrzała na nie jak zahipnotyzowała. Mimo ogromnego przerażenia coś ją do niego przyciągało, tylko co? Nie zdążyła się na tym dłużej zastanowić, gdyż poczuła, jak wielka łapa uderza ją centralnie w twarz, a potem ogromny ból roznosi się po jej ciele. Osnuła ją nieprzenikniona ciemność. Zmysły wyłączyły się całkowicie. Straciła świadomość.