poniedziałek, 3 marca 2008

Rozdział 3


Rozdział 3


Rozmowa


Pierwsze poranne promyki słońca obudziły Mary. Pech chciał, żeby zajęła łóżko, gdzie najmocniej świeci słońce. Uznawszy, że dalsze spanie nie ma sensu, młoda Gryfonka wstała, wzięła swoją szatę i weszła do łazienki. Po paru minutach wyszła z niej ubrana w strój z barwami Gryffindoru. W kieszeni szaty znalazła list od profesor McGonagall, w którym były podane godziny posiłków. Mary spojrzała na swoje przyjaciółki. Wszystkie spały. Zerknęła na zegarek. Było za dziesięć ósma. Rudowłosa ustawiła budzik na ósmą dziesięć i położyła go tuż przy uchu Dorcas. Dziewczyna zachichotała i wyszła z dormitorium.

Mary miała pewien problem w znalezieniu Wielkiej Sali. Co chwilę schody przesuwały się na inne miejsce. Po jakichś piętnastu minutach przekroczyła próg sali. Gdy weszła, śniadanie było na stołach. Nauczyciele już siedzieli przy swoim stole, Ślizgonów i Puchonów jeszcze nie było,  a przy stole Krukonów siedzieli Marlena i John. Gdy zobaczyli Mary, pomachali do niej. Rudowłosa spojrzała na swój stół. Siedział tam tylko jeden uczeń. Na jego widok serce dziewczyny zaczęło bić coraz szybciej. To był... James Potter! Kuzyn Dorcas! Mary bała się tego spotkania. Odkąd mrugnął do niej podczas Ceremonii Przydziału, obawiała się, że próbuje ją poderwać. Artur ostrzegał ją, że męska część szkoły może z nią flirtować, żeby się potem nad nią znęcać ze względu na jej pochodzenie. Ale przecież Artur nie musi mieć racji - pomyślała. Bez wahania podeszła do stołu Gryfonów i usiadła obok Jamesa.
   
- Cześć - przywitała się Mary. - Mam na imię Mary Weasley.
   
James spojrzał na rudowłosą swoimi orzechowymi oczami. Po chwili uśmiechnął się i odparł:
   
- Miło mi cię poznać. Jestem James Potter. Dorcas to moja kuzynka.
   
- Wiem. Mówiła mi…
   
- Sądzisz, że Lily polubiłaby mnie? - wypalił James.
   
- Lily? - spytała Mary. Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. - Wiesz... Nie sądzę. To znaczy... - James spuścił ponuro głowę. - Z tego co mówiła, wywnioskowałam, że nie polubiła cię, ale może to się zmienić. Wystarczy, że nie będziesz dokuczał jej i Seve...
   
Nie dokończyła zdania, bo rozległ się czyjś krzyk:
   
- MARY WEASLEY, JUŻ NIE ŻYJESZ!
   
Nauczyciele, Mary, James, Marlena i John utkwili wzrok na wejściu do Wielkiej. Po chwili do środka wpadła wściekła Dorcas. Zatrzymała się przy Mary i zaczęła się wydzierać:
   
- CZY TOBIE MÓZG WYSSAŁO?! CO TY SOBIE WYOBRAŻASZ?! MYŚLAŁAŚ, ŻE TO BĘDZIE ZABAWNE?!
   
- Myślałam, że nie obudzicie się na śniadanie - mruknęła Mary, szczerząc zęby. - Nastawiłam wam budzik...
   
- A po co położyłaś go przy mojej głowie? - spytała Dorcas ciszej, żeby któryś z nauczycieli nie podszedł do nich.
   
- No... ale przecież wstałaś...
   
- Nawet James czegoś takiego mi nie zrobił. - Dorcas uspokoiła się i usiadła obok swojej przyjaciółki. Zauważyła Jamesa. - O, widzę, że się zaprzyjaźniliście... Ostrzegam cię, kuzynie. - Zwróciła się do Jamesa. -  Wytniesz mi taki numer w wakacje, a gorzko tego pożałujesz!
   
Mary i James ryknęli śmiechem.  Dorcas przewróciła oczami i nalała sobie soku dyniowego do pucharu.
   
W Wielkiej Sali zaczęli zbierać się uczniowie. Kwadrans przed dziewiątą, gdy w jadalni było pełno uczniów, opiekunowie domów zaczęli rozdawać im rozkłady zajęć. Gdy profesor McGonagall dała plan pierwszorocznym Gryfonom, Lily powiedziała:
   
- Mamy teraz zaklęcia. Lepiej wróćmy do Wieży Gryffindoru po książki.
   
- Później mamy transmutację i zielarstwo z Puchonami - odparł James i uśmiechnął się do Lily. Ona jednak odwróciła się od niego. Chłopak w ponurym nastroju wyszedł z Wielkiej Sali.
   
- Nie dasz mu żadnej szansy? - spytała ostrożnie Mary.
   
- Nie - odparła krótko Lily i wyszła z jadalni.
   
- Minie sporo czasu, zanim się do niego przekona - mruknęła cicho Dorcas.
   
- Co masz na myśli? - zapytała Mary.
   
- No wiesz, kto się czubi, ten się lubi - odpowiedziała brunetka. - Jednak widząc ich relacje, to musiałby się zdarzyć cud, aby Lily traktowała lepiej Jamesa.

- Racja - odezwał się Syriusz. Dziewczyny odwróciły się do niego. - Gdy weszliśmy do dormitorium, James mówił tylko o niej. Biedak. A tak w ogóle, jestem Syriusz Black.
   
- Bardzo mi miło - odpowiedziała Dorcas i wyciągnęła do niego rękę. - Ja jestem Dorcas Meadowes, a to jest Mary Weasley.
   
Syriusz wyciągnął rękę do Mary, jednak dziewczyna nie uścisnęła jej. Gryfon spojrzał na nią zdziwionym spojrzeniem.
   
- Co jest?
   
- Nie rozumiem cię. Przecież należysz do rodziny Blacków. Oni nienawidzą zdrajców krwi.
   
- Proszę, nie wspominaj o mojej rodzinie - odrzekł Syriusz i zarumienił się. - Brzydzę się ich. Oni i ich chore tradycje... Nienawidzę tego. Nieważne, czy jesteś czystej krwi, czy też nie. Ważne jest twoje wnętrze.
   
Mary zamyśliła się. Nigdy nie słyszała, żeby chłopak mówił takie rzeczy. Spodziewałaby się tego po dziewczynie, ale on... Wydawał się czuły, troskliwy.
   
- Na razie tylko ty, kuzynie, nie jesteś do mnie wrogo nastawiony - stwierdziła Mary, uśmiechając się do Syriusza.
   
- Kuzynie?
   
- Tak - odpowiedziała Mary. - Jestem córką Septymiusza i Cedrelli Weasley.
   
- Super! Jesteś moją drugą kuzynką, która nie ma świra na punkcie czystości krwi! Właśnie... Andromeda chciała się z tobą widzieć. Chce z tobą porozmawiać. Będzie na ciebie czekać w bibliotece w trakcie drugiego śniadania.
   
Mary była kompletnie zaskoczona. Po spotkaniu z siostrami Black stwierdziła, że one najchętniej zadźgałyby ją nożem, byle nikt nie dowiedział się, że są ze sobą spokrewnione. Jednak Andromeda była bardzo miła. Może ma jej coś ważnego do przekazania?
   
- A nas to nie przedstawisz, Syriuszu? - odezwał się chłopak o jasnych, brązowych włosach, wskazując na siebie i na niskiego chłopca o blond włosach.
   
- Zapomniałem, wybacz - mruknął Syriusz, po czym ponownie zwrócił się do Mary i Dorcas. - To jest Remus Lupin… - Wskazał na chłopca, który przypomniał kuzynowi Mary o swoim istnieniu. - …a to Peter Pettigrew. - Wskazał na pulchnego chłopca.
   
Gdy pierwszoroczni Gryfoni wymienili ze sobą słowa powitania, ruszyli do Wieży Gryffindoru i zabrali książki na dzisiejsze lekcje. Pod klasą zaklęć stali James, Lily i siostry Vance. Lily stała odwrócona plecami do Jamesa, rozmawiając z Hestią i Emeliną. Zanim Dorcas i Mary podeszły do nich, drzwi klasy otworzyły się. Uczniowie weszli do środka. Zajęli miejsca w ławkach i spojrzeli na nauczyciela.  Był maleńki i stał na stosie książek.
   
- Witajcie, uczniowie! - oznajmił ciepło profesor. - Nazywam się Filius Flitwick i będę was uczyć zaklęć. Nie powinniście mieć żadnych problemów z tym przedmiotem. Większość uczniów zdaje sumy z zaklęć na P. Dzisiaj nie będziemy rzucać żadnych zaklęć... - W klasie rozległy się jęki zawodu. - ... ale zajmiemy się różnymi sposobami wymachiwania różdżką. Być może podczas ćwiczeń z waszych różdżek wytryśnie parę iskier. Zaczynamy.
   
Profesor Flitwick machnął różdżką i na tablicy pojawiły się sposoby poruszania różdżką. Po przepisaniu notatki rozpoczęły się ćwiczenia. Pod koniec lekcji z różdżek Mary, Jamesa, Lily, Hestii, Remusa i Dorcas wytrysnęły kolorowe iskry.
   
Przez całą przerwę pierwszoroczni Gryfoni szukali klasy transmutacji, jednak bez skutku. Po drodze spotkali Molly i Mary spytała ją o drogę. Gryfonka zaprowadziła ich pod klasę. Nie odzywała się przez całą drogę. Mary spostrzegła, że twarz Molly jest mokra od łez. Niepokoiła się o nią. Co się mogło stać? Czy to przez Artur? Nie... Na pewno nie... A może jednak...?
   
- Wchodzisz czy nie? - rozległ się głos Dorcas.
   
Mary oprzytomniała. Nie zauważyła, gdy ona i reszta Gryfonów stanęła pod klasą transmutacji. Weszła do środka, a reszta za nią. Wszyscy zajęli swoje miejsca i spojrzeli w stronę biurka nauczyciela. Siedział na nim bury kot. Nagle kot zeskoczył z biurka i zamienił się w profesor McGonagall. Rozległy się brawa i okrzyki podziwu. Nauczycielka podziękowała i machnęła różdżką. Drzwi zamknęły się.
   
- Dzień dobry - przywitała się starsza kobieta. - Jestem profesor McGonagall, będę was uczyć transmutacji. Transmutacja jest najbardziej złożonym i skomplikowanym rodzajem magii, jakiego będziecie się uczyć w Hogwarcie. Tylko nielicznym osobom uda się opanować sztukę zamieniania jednego przedmiotu w drugi.
   
McGonagall zaczerpnęła powietrza i kontynuowała:
   
- Dzisiaj zajmiemy się zaklęciem świetlnym. Czy ktoś wie, do czego ono służy?
   
Wszyscy Gryfoni zgłosili się do odpowiedzi. Profesor McGonagall udzieliła głosu Jamesowi.
   
- Tak, panie Potter?
   
- Zaklęcie świetlne rozświetla ciemne pomieszczenia, a czasem, jeśli zaklęcie jest dość silne, pokazuje to, co zostało ukryte za pomocą magii.
   
- Doskonale - odparła nauczycielka. - Dziesięć punktów dla Gryffindoru. Pan Potter ma rację. Silne zaklęcie świetlne pokazuje to, co zostało magicznie ukryte. To zaklęcie nie powinno sprawić wam żadnych trudności. Przepiszcie instrukcje z tablicy, a potem zabierzemy się za ćwiczenia.
   
Po przepisaniu notatki Gryfoni wyjęli różdżki i zaczęli rzucać zaklęcie. Gdy im się udało, gasili swoje różdżki i znów ją zapalali. Jedynie Peter nie potrafił rzucić tego zaklęcia. Profesor McGonagall kazała mu w wolnym czasie ćwiczyć.
   
Po drodze do Wielkiej Sali Dorcas przypomniała Mary o spotkaniu z Andromedą. Dziewczyna podziękowała przyjaciółce i popędziła do biblioteki. Dziesięć po jedenastej weszła do środka. Przy jednym z regałów stała dziewczyna o jasnobrązowych włosach. Gdy zobaczyła Mary, uśmiechnęła się i podeszła do niej.
   
- Cześć - przywitała się Andromeda. - Chciałam z tobą porozmawiać. Usiądźmy.
   
Ona i Mary zajęły miejsca przy stoliku, który był jak najdalej od wścibskich oczu bibliotekarki. Gdy Ślizgonka upewniła się, że pani Pince jest zajęta układaniem książek, odezwała się:
   
- Chciałam cię przeprosić za zachowanie Belli. Ona jest taka jak rodzice. Nienawidzi mugolaków i zdrajców krwi…
   
- Zauważyłam - wtrąciła Mary.
   
- Ja i Narcyza też takie byłyśmy, ale zmieniłyśmy się - ciągnęła Andromeda. - Mam dość tej manii czystości krwi.
   
- Wiesz... - odparła rudowłosa, przypominając sobie słowa Syriusza. - Nieważne jest pochodzenie. Ważne jest wnętrze człowieka.
   
- Racja - mruknęła Ślizgonka. - Mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółkami.
   
- Jasne - odrzekła Mary.
   
Nagle do biblioteki weszła grupka Ślizgonów. Wśród nich były Bella i Narcyza. Zauważyły Mary i Andromedę. One i trzech chłopaków w wieku Belli podeszły do nich.
   
- Andromedo! - szepnęła Bella tak, aby bibliotekarka niczego nie usłyszała. - Schodzisz na psy! Jak możesz zadawać się z tym... czymś?
   
- Przestań, Bellatriks. - Gdy Mary usłyszała pełne brzmienie imienia najstarszej siostry Black, parsknęła śmiechem. Bella spojrzała na nią groźnie, lecz Andromeda nie pozwoliła jej cokolwiek powiedzieć, mówiąc: - Nie rozumiem, jak możesz wciąż ślepo słuchać poglądów naszych rodziców.
   
- Jak możesz mówić o tym z taką obojętnością? - syknął blondyn  z przylizanymi do tyłu włosami. - To święte zasady! Zadawanie się z Weasleyami to przestępstwo!
   
- Słuchaj - odezwała się Mary do blondyna. Ślizgon nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem. - Ile zapłaciłeś psu, który tak wylizał twoje włosy? A może to był  oswojony tygrys?
   
Andromeda i Narcyza parsknęły śmiechem. Blondyn zbladł. Podniósł rękę. Już chciał uderzyć Mary, gdy rozległ się pisk:
   
- CO TO MA ZNACZYĆ?! TO JEST BIBLIOTEKA, A NIE ARENA BOKSERSKA! WYNOCHA!
   
Pani Pince machnęła różdżką i blondyn wyleciał na korytarz. Bella i dwaj bruneci wyszli z pomieszczenia. Narcyza usiadła obok swojej siostry.
   
- Wciąż próbuje mnie przeciągnąć na swoją stronę - mruknęła z zażenowaniem najmłodsza siostra Black. - Mam tego dość. - Spojrzała na Mary. - My się poznałyśmy w pociągu. Nie zdążyłam powiedzieć, że miło mi cię poznać.
   
- I nawzajem - mruknęła Mary. - Kim byli ci trzej?
   
- Tamci bliźniacy to Rabastan i Rudolf Lestrange - odpowiedziała Narcyza - a tamten blondyn to Lucjusz Malfoy. Oni i nasza siostra znęcają się nad twoim bratem.
   
- Nad Arturem? - zdziwiła się Mary. - Jak może się dawać tym obleśnym gumochłonom?
   
Ona i siostry Black opowiadały sobie o dzisiejszym dniu w Hogwarcie i o nauczycielach.  Za piętnaście dwunasta Mary pożegnała się z Narcyzą i Andromedą i skierowała się do cieplarni. Na błoniach wpadła na Lily.
   
- Dobrze, że jesteś. Musisz mi pomóc.
   
- Co się stało? - spytała Mary.
   
Lily nie odpowiedziała i pociągnęła Gryfonkę za sobą. Stanęły przy pochodni... ale na niej ktoś był powieszony. Po chwili okazało się, że to Severus. Jego szata była przywiązana do pochodni.
   
- Potter tak urządził Severusa - wyjaśniła przyjaciółce Lily. – Jak go spotkam, urwę mu łeb.
   
- Słyszałam o zaklęciu, które pomogłoby Severusowi - odpowiedziała Mary i wycelowała różdżką w mur. - Bombarda!
   
Huknęło i mur eksplodował. Severus wstał z ziemi, otrzepując szatę z pyłu. Lily odwiązała mu rąbek szaty od pochodni i spojrzała na Mary.
   
- Coś ty zrobiła?!
   
- Myślałam, że to inaczej zadziała - wybąkała Mary. - Zaraz to naprawię. Reparo!
   
Po chwili przed nimi stał nietknięty mur. Jednak pochodnia leżała na ziemi. Severus podniósł ją i odparł:
   
- Dzięki... a co z tym?
   
- Może nikt nie zauważy, że jej nie ma - odrzekła nieśmiało Mary. Nagle rozległ się głośny śmiech. Mary, Lily i Severus odwrócili się. Na ziemi leżeli James i Syriusz, tarzając się ze śmiechu. Lily powiedziała Severusowi, żeby wracał do zamku, po czym ona i Mary podeszły do swoich kolegów.
   
- Potter, ty parszywy pneumokoku! - wrzasnęła Lily. - Nażarłeś się szaleju czy co?
   
- No... - James wstał z ziemi i uśmiechnął się. - To był żart...
   
- Lepiej mi nie wchodź w drogę, bo jak wpadnę w szał, to wylądujesz w skrzydle szpitalnym! - wydarła się Lily i poszła w stronę cieplarni.
   
- Ona mnie nie lubi - odparł ponuro James.
   
- Mówiłam ci, żebyś zachowywał się normalnie - upomniała go Mary. - Gdybyś tego nie zrobił...
   
- Ale to był żart! - żachnął się James. - Smark był sam, nie mogliśmy się powstrzymać. Ale ty byłaś najlepsza! Rozwaliłaś mur jednym zaklęciem! To dopiero coś!
   
Mary zarumieniła się. Podniosła pochodnię, którą Sev rzucił na ziemię.
   
- Co z tym zrobimy? - spytała chłopaków.
   
- Wrzućmy do Zakazanego Lasu - odrzekł wesoło Syriusz. - Chodźcie! Nikt nie zauważy!