wtorek, 4 września 2012

Rozdział 27




Rozdział 27



Kelpia



Po pogrzebie Septymiusza Mary planowała zostać w domu do końca listopada. Nie chciała matki i braci zostawiać samych z tym wszystkim. W Hogwarcie wytykaliby ją tylko palcami i szeptali za jej plecami o morderstwie jej ojca, a tak chociaż wesprze rodzinę w tych ciężkich chwilach. Jednakże los postanowił zmienić jej plany i to w trybie natychmiastowym.
Od dnia pogrzebu Billius często wychodził z domu wcześnie rano, a wracał późno wieczorem pijany. Mary, Cedrella i Artur myśleli, że to tylko chwilowy stan, wywołany żalem, który go trawił, jednakże nic nie wskazywało na poprawę. Niekiedy Billius przynosił butelkę whisky do domu i popijał w swoim pokoju. W środku listopada próbowali mu przemówić do rozumu, gdy po raz kolejny wrócił w stanie nietrzeźwym do domu, lecz on zrobił potworną awanturę, dając popis bardzo wulgarnego słownictwa. Cedrella postanowiła odesłać Mary jak najszybciej do Hogwartu, by pod wpływem emocji i alkoholu jej najstarszy syn nie wyżył się na swojej siostrze i nie wyrzucił z siebie, co o tym wszystkim myśli, a obawiała się, że jakaś jego część wini Mary za śmierć Septymiusza.
Zaręczyny Molly i Artura zaskoczyły Weasleyów i Prewettów, tym bardziej, że miały miejsce tuż po pogrzebie. Wielu nie rozumiało, skąd ta nagłą decyzja, a niektórzy twierdzili, że strach wywołany myślą, że któreś z nich podzieli los Septymiusza, popchnął ich ku tej decyzji. Jednakże Mary i Cedrella nie widziały w tym nic złego. W tych tragicznych okolicznościach przydadzą się chwile, które sprawią, że choć na moment zza ciemnych chmur wyjdzie słońce.
Mary postanowiła, że gdy wróci do Hogwartu, nie powtórzy swojego zachowania z drugiej klasy i nie będzie odcinać się od przyjaciół, mimo tragedii, która ją dotknęła. Nadal czuła ogromne poczucie winy za to, co się stało Septymiuszowi, jednakże odizolowanie się od bliskich jej ludzi pogłębi tylko jej depresję. Wystarczyło, że zmarnowała ponad pór roku swojego nastoletniego życia przez pogróżki Bellatriks. Nie chciała popełniać tego samego błędu. Poza tym, już wielokrotnie miała w swoich przyjaciołach oparcie i była przekonana, że i tym razem się nie zawiedzie.

*  *  *

- Potter, ty skretyniały trollu!
- Co znowu, Evans? Mdli mnie już od twego zrzędzenia…
- Zamknij się! Wyjaśnij mi…
- Przed chwilą kazałaś mi się zamknąć, więc się zdecyduj…
- Potter, nie próbuj mnie…
- Och, przestańcie już! - jęknęła Hestia Vance, rzucając irytujące spojrzenie na obydwoje Gryfonów. - Nie możecie swoich spraw załatwić na spokojnie, a nie tylko warczycie na siebie?
- To ona zaczęła! - odparł oburzony James, wskazując oskarżycielsko palcem na Lily. - Ja jej nie każę się na mnie wydzierać…
- To przestań zachowywać się jak rozwydrzony bachor, Potter! – zawołała Lily, zaciskając pięści. Reszta Gryfonów, prócz sióstr Vance i Petera, uciekło do swoich domitoriów w obawie, że i im się dostanie. - Czy ty nie możesz dać raz na zawsze spokój Severusowi?!
- Co tym razem mu zrobił? - wtrąciła z zainteresowaniem Emelina Vance.
- Rzucił na niego jakiś urok, po którym język przykleił mu się do podniebienia. Doprawdy, to dziecinne…
- Lily ma rację, James - odparła Hestia. - Przesadzasz. Poza tym, jest tylu Ślizgonów w szkole, a ty tylko dręczysz Severusa. Co on takiego ci zrobił?
- Yyy… istnieje?
- Wyjaśnienie godne pięciolatka - zadrwiła Lily. - Moje gratulacje, Potter, cofasz się w rozwoju.
- Evans… Zaraz, coś mi tu nie gra. - James urwał nagle, rozglądając się po pokoju wspólnym. - Kogoś mi tu brakuje…
- Raczej czegoś - prychnęła Lily. - Mam na myśli mózg, którego nie masz…
- Możesz być przez chwilę cicho, Evans?! Chodzi o to… w tym momencie Dorcas powinna cię strofować, byś nie darła się tak…
- Właśnie - odrzekła Emelina, marszcząc brwi - gdzie jest Dorcas? Odkąd Mary wróciła do szkoły, rzadko ją widuję...
- Ostatnio zauważyłem, że gdy w pobliżu była Mary, Dorcas się nagle ulatniała.
- Nie opowiadaj głupot - prychnęła Lily z dezaprobatą. - Sugerujesz, że Dorcas miałaby unikać Mary? Niby czemu?
- Skąd mam wiedzieć? To twoja przyjaciółka…
- …a twoja kuzynka, jakbyś zapomniał… Mary, gdzie się wybierasz?
Wszyscy spojrzeli w stronę schodów, prowadzących do dormitoriów w momencie, gdy schodziła z nich Mary. Ubrana była w zimowy płaszcz i wełnianą czapkę.
- Postanowiłam się przejść po błoniach, póki jeszcze śnieg nie spadł - odparła obojętnie Mary.
- Jesteś pewna? Nie wyglądasz za dobrze…
- Nic mi nie jest, naprawdę. Potrzebuję tylko trochę świeżego powietrza. Poza tym, głowa zaczynała mnie boleć od waszych. Słychać was w całej wieży.
Nie czekając na reakcję innych, ruszyła przed siebie przechodząc przez dziurę pod portretem na korytarz.
Mary westchnęła ciężko. Miała nadzieję, że wyraziła się dość łagodnie, choć w głębi ducha chciała rzucić im parę kąśliwych uwag. Te niekończące się kłótnie między Lily i Jamesem doprowadzały ją do szału. Nie było dnia bez żadnego spięcia między nimi. Na szczęście, gdy zaczynali się sprzeczać, Mary często bywała w innej części zamku. Jednakże, gdy dochodził do niej odgłos ich wyzwisk, starała się szybko ulotnić, by nie wyładować na ich swojej złości.
Od momentu gdy wróciła do Hogwartu, Mary dużo czasu spędzała z Emeliną i Hestią Vance. Nie wiedziała, czemu, ale w tym ciężkim okresie czuła się lepiej u ich boku, a one same zadeklarowały swoją pomoc. Pomagały jej w lekcjach, często z nią rozmawiały, przechadzały się po szkolnych błoniach, zdarzało im się nawet dowcipkować. Mary zarazem była im wdzięczna oraz dziwiło ją, że od pierwszej klasy nie zamieniły ze sobą ani słowa. W sumie, odkąd pamiętała, były ciche, nieśmiałe i nie wdawały się w jakieś głośne dyskusje…
Nagle poczuła, że wpada na kogoś. Mary złapała równowagę i spojrzała przed siebie. To był Remus. Na jej widok szybko odwrócił wzrok.
- Co ty tu robisz? - zapytała niechętnie Mary. Do tej pory nie mogła mu wybaczyć jego słów sprzed dwóch miesięcy.
- Byłem w bibliotece i… - zająknął się Remus, nadal nie patrząc jej w oczy. - Ja…
- Nieważne - ucięła krótko Mary i pospieszyła w stronę dębowych drzwi, prowadzących na szkolne błonia.
- Zaczekaj…
Mary odwróciła się. Tym razem Remus spojrzał na nią. Na jego twarzy widać było oznaki zmęczenia i jeszcze czegoś, czego nie umiała zdefiniować.
- Mary… ja chciałem… znaczy…
- No, wyduś to z siebie, Lupin. We wrześniu jakoś nie miałeś z tym problemu.
Nie wiedziała, czemu nazwała go po nazwisku. Czuła tylko chłód, gdy na niego patrzyła. Remus widocznie to wyczuł, bo zaczął przechodzić do sedna sprawy.
- Wtedy w sowiarni… Ja naprawdę nie wiedziałem…
- Ach, więc chcesz pogadać o moich urojeniach, które jednak się urzeczywistniły? - Ton jej głosu był oschły i lodowaty. - Niestety, ja nie mam ochoty poruszać tego tematu. A teraz wybacz, chcę pobyć trochę sama.
Nie czekając na jego reakcję, pchnęła dębowe drzwi i wyszła na szkolne błonia.
Przeczuwała, że do tego dojdzie. W głębi duszy czuła, że prędzej czy później Remus będzie chciał porozmawiać z nią o tamtej kłótni w sowiarni. Jednak Mary nie była w stanie mówić na ten temat. Przynajmniej nie teraz. Nadal wściekła była na niego, a rozmowa z nim to ostatnia rzecz, na jaką miała teraz ochotę.
Usiadła pod cieniem wielkiego buka naprzeciwko jeziora i wpatrzyła się w listopadowy krajobraz. Było bardzo zimno jak na ten okres, lecz Mary to nie przeszkadzało. Wszędzie dobrze, byle dalej od tego zgiełku. Nie sądziła, że jej przyrzeczenie będzie takie trudne do zrealizowania. Owszem, rozmawiała z przyjaciółmi i starała się od nich nie izolować, jednak to nie było wcale takie łatwe. Gdy nadarzała się okazja, zaszywała się w jakimś cichym miejscu i rozmyślała nad tym wszystkim. Żal i poczucie winy trawiły ją od środka, jednakże przy innych starała się tego nie okazywać.
Gdy wróciła do Hogwartu, jak się spodziewała,  sporo osób szeptało za jej plecami, wytykali ją palcami i bacznie jej się przyglądali, szczególnie nauczyciele. Bali się o jej kondycję psychiczną. Mary starała się nie okazywać jakichś niepokojących objawów, choć nie czuła się jeszcze aż tak źle, niż się spodziewała. Co prawda, popłakiwała samotnie, lecz według niej to było normalne. Myślała, że od razu wpadnie w głęboką depresję, że będzie mieć myśli samobójcze, a póki co jedyne co kłębiło się w jej głowie to wyrzuty sumienia i chęć zemsty. O tak, łaknęła jej, chciała dopaść Bellatriks i sprawić, by cierpiała. Choć z drugiej strony była sadomasochistą, więc jakikolwiek ból by tylko ją podniecił. Jednakże dwa lata temu Tora sprawiła, iż Bella pierwszy raz przeraziła się nie na żarty, to może…
Jej rozmyślanie przerwało rżenie konia. Mary spojrzała na jezioro i od razu podniosła się na równe nogi, wytrzeszczając oczy na to, co ujrzała. Przy brzegu jeziora stał wielki stwór przypominający konia o siwofioletowej maści i czarnej grzywie. Oczy stwora były czerwone, kopyta i ogon czarne. Mary nie wiedziała, z czym ma do czynienia, jednakże coś jej podpowiadało, że nie ma się czego obawiać. Podeszła tajemniczego stworzenia i dotknęła jego grzywy. Stwór zarżał ponownie i ukłonił się, dając Mary do zrozumienia, by go dosiadła. Przyjrzała mu się badawczym spojrzeniem. Był cały mokry, co sugerowało, iż stwór mógł pochodzić z dna jeziora. Chciała się cofnąć w obawie, że to jakiś wodny potwór, pożerający swe ofiary, jednakże gdy utkwiła wzrok w szkarłatnych ślepiach, poczuła, że wszelkie emocje ją opuszczają. Intuicja jej podpowiadała, że gdziekolwiek ją ten stwór zabierze, będzie bezpieczna. Zawahała się jeszcze przez moment, lecz szybko podjęła decyzję i dosiadła grzbietu wierzchowca.
Stwór uniósł się i skierował się ku wodnej tafli jeziora. Powoli zaczął się zanurzać. Gdy zanurzył cały grzbiet, Mary wzdrygnęła się lekko. Woda była bardzo lodowata. Zaczęła drzeć z zimna, jednakże nie zniechęciło ją to. Spokój i poczucie bezpieczeństwa nie opuszczały ją. Stwór zanurzał się coraz bardziej. Gdy jego głowa znikła pod powierzchnią wody, Mary usłyszała, jak ktoś wykrzykuje jej imię, lecz nim zdążyła obrócić głowę, również ona znalazła się pod wodą. Odruchowo zamknęła oczy, jednakże nie zdążyła zaczerpnąć powietrza i już po paru sekundach zaczęło brakować jej tlenu. Zaczęła się topić…