Nie zniżaj się do jej poziomu
Od napaści na Artura Mary stała się
bardzo cicha. Praktycznie w ogóle się nie odzywała. Co jakiś czas odpowiadała
na zadane pytanie, ale nic poza tym. Zagłębiała się w swoich myślach, a krążyły
one wokół jej brata. Bez przerwy myślała o nim. To, co zobaczyła, było dla niej
wstrząsem. Nie spodziewała się, że coś takiego może się zdarzyć w Hogwarcie.
Gdyby Artur został tylko pobity, to należałoby do normy, ale ten napad
przeszedł wszystko, czego się dopuścili śmierciożercy. Zastanawiała się, kto to
mógł zrobić. Miała pewne podejrzenia, jednak nie wierzyła, aby Bella za tym
stała. Nawet ona nie jest zdolna do czegoś takiego.
Chcąc zapomnieć o ostatnich
wydarzeniach, Mary przesiadywała cale dnie w pokoju wspólnym naprzeciwko okna i
wpatrywała się w przestrzeń. Widok jeziora trochę ją uspokajał. Nigdzie nie
wychodziła. Miała dość słów współczucia od nauczycieli, przyjaciół. Chciała być
sama. Pragnęła o wszystkim zapomnieć. Nie potrzebowała litości, tylko szczerej
rozmowy. Z przyjacielem, przy którym poczułaby się dobrze. Ale oni cały czas
truli jej, że jest im przykro. Nie mogliby przestać dokładać jej dodatkowego
cierpienia?
- Mogę się przysiąść?
Mary błyskawicznie odwróciła głowę.
Przed jej oczami stał Remus. Zdziwiła ją jego obecność. Tylko on nie składał
jej kondolencji.
- Jasne - odpowiedziała.
Remus usiadł obok niej i spojrzał na
nią troskliwie.
- Jak się czujesz? Kiepsko wyglądasz.
Mary znieruchomiała. Spodziewała się od
Remusa słów typu: "Współczuje ci." albo "Wiem, co czujesz".
Ale on... normalnie z nią rozmawiał. Nie pocieszał jej na siłę, tylko prowadził
normalną konwersację.
Remus musiał zrozumieć wyraz jej
twarzy, bo odparł:
- Domyślam się, że jesteś zirytowana
tym, ze wszyscy ci mówią, jak im jest przykro. Każdego by takie gadanie
wnerwiło. Peter mi opowiadał, jak jego matka przez to przechodziła. O mało nie
rozniosła domu. - Mary uśmiechnęła się. - W końcu na twojej twarzy zawitał
uśmiech.
- To dzięki tobie. Masz w sobie dar
pocieszania ludzi. Sama twoja obecność działa na mnie kojąco.
Remus złapał ją za dłoń.
- Zawsze możesz na mnie liczyć.
Mary przybliżyła się do niego.
Spojrzała mu głęboko w oczy.
- Dziękuję ci za to, że jesteś.
Zbliżyli się do siebie jeszcze
bardziej. Dzieliło ich od siebie zaledwie parę centymetrów. Zamknęli oczy i...
Nagle rozległy się podniesione głosy.
Mary i Remus odsunęli się od siebie. Na środku pokoju wspólnego zrobił się
tłum. Podeszli bliżej, jednak nie dostrzegli, kto stał za tym zbiegowiskiem. Po
chwili z morza uczniów wyłoniła się siedemnastoletnia dziewczyna. Twarz miała
całą we łzach. Mary od razu rozpoznała w niej twarz Molly.
- Molly, co się stało? - spytała
troskliwie.
Molly spojrzała na nią. Wyglądała,
jakby ktoś pozbawił ją cząstki jej duszy.
- A-artur - wykrztusiła Molly. - Mary,
on...
- Obudził się? - spytała Mary z
nadzieją w głosie.
- Tak, ale... - wyjąkała Molly, dławiąc
się łzami - on... p-powiedział... że to j-ja go n-napadłam...
Mary wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.
Po chwili zdziwienie ustąpiło furii. Jak on mógł oskarżyć Molly o to, że go
napadła? Przecież ona była cały czas z nią! Niby jak mogła zaatakować Artura w
lochach? Przecież nie mogła się rozdwoić!
Zanim spostrzegła, Molly już nie było,
a tłum powoli się przerzedzał. Nagle poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. To
była dłoń Lily.
- Mary...
- Jak on mógł coś takiego powiedzieć?
Powiedz mi, Lily, jak on mógł? Przecież Molly go kocha! Ona nie byłaby zdolna do
czegoś takiego! W głowie mu się poprzewracało?
- Może mu się przywidziało? - podsunęła
Lily.
- Muszę z nim porozmawiać.
Po tych słowach Mary wypadła z Wieży
Gryffindoru, zostawiając przyjaciółkę na środku pokoju wspólnego.
W połowie drogi do skrzydła szpitalnego
Mary zatrzymała się. Znowu to poczuła. To uczucie, dzięki któremu ona i Molly
znalazły Artura w lochach. Jednak to nie był chwilowy przebłysk, jak przedtem.
To było silniejsze. Czyjś głos szeptał jej: "Zejdź do sali wejściowej.
Potrzebuje cię.". Mary zawahała się przez moment, lecz obróciła się na
pięcie i skierowała na dół.
Gdy dzieliło ją parę kroków od celu,
usłyszała czyjś głos. W dodatku, bardzo znajomy. Głos Belli Black. Zanim
Mary zareagowała, usłyszała drugi głos. Głos Molly. Co ona tu robi? -
pomyślała.
- Użycie Eliksiru Wielosokowego było
dobrym pomysłem - usłyszała Bellę. - Ten plugawy zdrajca krwi nie
domyślił się, że to ja!
Mary znieruchomiała. Użyła Eliksiru
Wielosokowego? - pomyślała. - Teraz już wszystko jasne! To ona napadła
na Artura! I dlatego oskarżył Molly, że go zaatakowała. Wszystko się układa w
logiczną całość!
Po chwili Molly zarzuciła Ślizgonce
dokonanie zbrodni. Bella prychnęła pogardliwie.
- Dziwię się, że nauczyciele jeszcze
się nie kapnęli, że to ja. Powiem ci szczerze, że jestem strasznie wściekła na
ciebie i na twoją przyjaciółkę, siostrę tego zdrajcy. Gdybyście go nie
znalazły, to by się wykrwawił na śmierć. To byłoby takie piękne! Miałabym na
koncie pierwszą ofiarę. Śmierciożercy przywitaliby mnie w swoich szeregach z
otwartymi ramionami. Jednak wy zepsułyście moje plany! Musicie mi za to
zapłacić.
Mary zaczęła myśleć gorączkowo. Co
robić? Co robić? Przecież nie mogła teraz wejść i się wtrącić. Co będzie, jeśli
z Bellą jest cała banda Ślizgonów? Nie miałaby z nimi żadnych szans. Musi pójść
po pomoc. Tylko, kto jest najbliżej?
Nagle rozległ się przenikliwy krzyk.
Mary rozpoznała go od razu. Wyszła zza węgła i wytrzeszczyła oczy z
przerażenia.
Nad Molly pochylała się Bella. Trzymała
za rękojeść zakrwawionego noża. Mary zamurowało. Była zbyt przerażona, aby
zareagować. Błagam, niech tylko dziecko będzie całe - myślała
rozpaczliwie.
- Ty suko! - wrzasnęła Molly z
nienawiścią w oczach. - Zapłacisz mi za to! Nie wiem jak, ale zapłacisz! Mam
nadzieję, że będziesz smażyć się w piekle za to, co zrobiłaś!
Bella prychnęła, po czym odsunęła się i
uśmiechnęła na widok swojego dzieła. Mary nie wytrzymała i krzyknęła:
- Molly!
Molly spojrzała na nią nieprzytomnie.
Przypatrywała się jej, po czym zamknęła oczy i uderzyła głową o posadzkę.
- NIE!
Mary podbiegła do Molly i ukucnęła obok
niej. Sprawdziła puls dziewczyny.
- Jeszcze żyje - szepnęła do siebie Mary.
- A co to za różnica? - warknęła Bella.
- I tak obydwie zaraz umrzecie.
Mary spojrzała na Ślizgonkę. Dopiero
teraz zauważyła, że towarzyszą jej bracia Lestrange i Lucjusz Malfoy.
- Cieszę się, że przyszłaś - odrzekła
drwiąco Bellatriks. - Tylko ciebie brakowało.
W Mary wezbrała wściekłość i furia.
Wstała, wyciągnęła różdżkę i wycelowała nią w Ślizgonów.
- I co nam zrobisz? - zadrwił Rabastan
. - Rzucisz na nas Zaklęcie Rozbrajające?
Mary zamknęła oczy i rzuciła się w wir
wspomnień. Zobaczyła Artura, leżącego w skrzydle szpitalnym, uśmiechniętą twarz
Remusa, zatroskane twarze rodziców, Molly, wykrwawiającą się na śmierć...
Mary spojrzała na Ślizgonów i krzyknęła
przeraźliwie. Z jej różdżki wystrzelił wielki, ognisty tygrys i pomknął wprost
na Ślizgonów. Bella zrobiła unik, jednak Malfoy i Lestrange'owie nie mieli tyle
szczęścia. Bestia rzuciła się na nich. Ślizgoni wystrzelili w powietrze i
trzasnęło nimi o ścianę. Gdy wstali, zwierzę ryknęło złowieszczo. Malfoy i jego
kumple rzucili się do ucieczki.
- Wracać, wy tchórze! - wrzasnęła
Bella. - Czy ja muszę wszystko robić za was?
Dobyła różdżki, jednak tygrys podbiegł
do niej i machnięciem ogona wytrącił ją jej z ręki. Bella przewróciła się na
posadzkę i chwyciła się za sparzoną dłoń. W jej oczach malowało się
przerażenie.
Mary spojrzała na nią zimno i podeszła
do Ślizgonki. Była przerażona.
- P-proszę - wyjąkała Bella. - Miej
litość.
Mary utkwiła w niej spojrzenie. Po
chwili rzekła:
- A czy ty miałaś litość dla mojego brata,
gdy go zaatakowałaś?
Bella wytrzeszczyła oczy ze strachu.
Mary uśmiechnęła się. Wycelowała w nią różdżkę.
- Bom...
- Mary, nie!
Dwójka Krukonów podbiegło do niej,
jednak tygrys od razu zagrodził im drogę i ryknął na nieznajomych. Mary
przyjrzała im się. Rozpoznała, kim oni są.
* * *
- Rozmawiałem dzisiaj z Fabianem i
Gideonem - odparł John do Marleny.
- Pewnie cieszą się, że Artur wylądował
w skrzydle szpitalnym - mruknęła zirytowana Marlena
- I tu się mylisz. Pytali mnie, jak się
czuje. Zdziwiło mnie to trochę. Z tego, co mi mówiłaś, to oni pragnęli śmierci
Artura.
- Nawrócili się? To do nich niepodobne.
Myślałam, że Bella totalnie ich odmóżdżyła.
- Widocznie w końcu zrozumieli, że
dobrali sobie złe towarzystwo - stwierdził John.
Nagle na końcu korytarza przebiegła
Mary. Wyglądała czymś bardzo przejęta.
- Co jej się stało? - zdziwił się John.
- Nie mam pojęcia - odparła równie
zaskoczona Marlena. - Może chodźmy sprawdzić, co się stało.
John zgodził się z nią i podążyli za
Mary. Gdy znaleźli się na pierwszym piętrze, usłyszeli wrzaski i przeraźliwy
ryk. Krukoni spojrzeli po sobie i pobiegli na dół. Gdy znaleźli się w sali
wejściowej, znieruchomieli ze zdumienia.
- Czy to Mary i Bella? - spytała
niepewnie Marlena.
John kiwnął głową. Na środku sali
stała Mary z różdżką, wycelowaną w Bellę. Ślizgonka leżała przerażona na
podłodze. Blisko nich krążył wielki, ognisty tygrys. Po chwili Bella wyjąkała:
- P-proszę. Miej litość.
Mary spojrzała chłodno na nią.
- A czy ty miałaś litość dla mojego
brata, gdy go zaatakowałaś?
Bella wytrzeszczyła oczy ze strachu.
Mary uśmiechnęła się i wycelowała w nią różdżkę.
Marlena i John spojrzeli po sobie.
Wiedzieli jedno: musieli powstrzymać Mary przed popełnieniem strasznego błędu.
- Mary, nie! - krzyknęła Marlena.
Mary spojrzała, kto jej przerwał.
Krukoni szybko pobiegli do niej, jednak tygrys zagrodził im drogę i ryknął
przeraźliwie. Marlena i John zatrzymali się. Po chwili Mary odparła:
- Zostawcie mnie. To nie wasza sprawa.
- Nie rób głupstwa! - krzyknęła
przerażona Marlena. - Nie bądź taka jak ona! Bądź mądrzejsza!
- Zapomniałaś, że ona o mało nie zabiła
mojego brata? - warknęła Mary. - Zasłużyła sobie na to!
- Marlena ma rację, Mary - odparł
spokojnie John. - Błagam cię, nie rób tego. Nie zniżaj się do jej poziomu. Jeśli
ją zabijesz, staniesz się tak samo okrutna, jak ona.
Mary zastanowiła się nad słowami Johna.
Bella to urodzona śmierciożerczyni. Posiadała instynkt zabijania. Robiła to
bezlitośnie. Pastwiła się nad swoimi ofiarami... A co ona teraz robi? Zniża się
do jej metod i próbuje ją dobić, tak jak ona próbowała dobić Artura. Nie
chciała być sadystką... Nie chciała być Bellą.
Opuściła różdżkę. Bella skorzystała z
okazji i uciekła do lochów. Mary nie próbowała jej ścigać. Nie miała już sił.
Pozwoliła tygrysowi przepuścić Marlenę i Johna. Marlena przytuliła Mary do
siebie.
- Wszystko w porządku? - spytała
troskliwie.
- Myślę, że tak.
- Dziewczyny, musimy się śpieszyć -
odparł nagle John. - Puls Molly zaczyna słabnąć.
* * *
- Potem opuściłam różdżkę, a ona
uciekła - skończyła opowiadać Mary.
Była piąta po południu. Ona, Marlena,
John, Billius, państwo Weasleyowie, opiekunowie domów i Dumbledore stali pod
drzwiami sali szpitalnej. Krukoni przyprowadzili opiekunów domów i dyrektora,
aby Mary opowiedziała im, kto zaatakował Artura i Molly. Gdy Cedrella i
Septymiusz dowiedzieli się, że Molly jest w ciąży z ich synem, zaniemówili z
zaskoczenia. Jednak zaskoczenie ustąpiło przerażeniu o stan dziecka po ataku na
Molly. Gdy Mary skończyła relacjonować swoją opowieść, Dumbledore powiedział do
opiekunów:
- Znajdźcie pannę Black i jej
przyjaciół. Tylko dyskretnie. W przeciwnym razie mogą uciec. - Gdy opiekunowie
odeszli, dyrektor zwrócił się do Mary: - Jak się czujesz?
- Chyba dobrze - odparła Mary i
spojrzała na drzwi skrzydła szpitalnego. - Panie profesorze, czy Molly będzie
żyła?
- Nie wiem - odparł smutno Dumbledore.
- Pani Pomfrey powiedziała, że straciła sporo krwi, ale może uzdrowiciele coś
na to poradzą. W końcu, co dwie różdżki, to nie jedna.
- Myśli pan, że uda im się uratować dziecko?
- spytała Cedrella.
- To zależy jak poważne są rany Molly.
Proszę być dobrej myśli. Nadzieja potrafi zdziałać cuda.
- Oby - mruknął Billius i spojrzał na
tygrysa, siedzącego u boku jego siostry. - Czemu on nie znika?
- Sama nie wiem - odparła Mary. - Tak
naprawdę... ja go żadnym zaklęciem nie wywołałam. Po prostu, skupiłam się na
wszystkim, co mnie ostatnio spotkało... i nagle wystrzelił mi z różdżki.
Wszyscy utkwili wzrok w Dumbledorze. Dyrektor
zamyślił się przez moment. Po chwili rzekł:
- Jest na to pewne wytłumaczenie.
Jednak to by oznaczało, że w Mary drzemie wielka moc. Bo tylko nieliczni
władają pradawną magią.
- Pradawną magią? - powtórzyła Marlena.
- Tak - odparł Dumbledore. - Jest tak
potężna, że tylko nielicznym przeznaczone jest jej używać. Nawet Lord Voldemort
nie jest w stanie jej dorównać. - Państwo Weasleyowie i Billius wzdrygnęli się.
- Ten tygrys - wskazał na zwierzę - to strażnik Mary. Ochrania ją od momentu
przywołania. Jak już mówiłem, tylko niektórzy są w stanie przywołać swojego
strażnika. Zwykle pojawia się, gdy jest się w stanie śmiertelnego zagrożenia,
bądź pod wpływem emocji.
- A kiedy on zniknie? - spytała Mary.
- Gdy już go przywołałaś, zostanie z
tobą do twojej śmierci. Będzie twoim wiernym towarzyszem. Możesz mu wszystko
powiedzieć. Zrozumie twoje problemy. Strażnicy bywają lepsi od psychologów. Ich
obecność działa kojąco.
Jak
obecność Remusa - pomyślała Mary.
Nagle drzwi sali szpitalnej otworzyły
się i pojawiła się pani Pomfrey. Weasleyowie, Marlena i John otoczyli ją.
- I co? - spytała Cedrella. - Molly
żyje?
- Tak - mruknęła pielęgniarka. - Panna
Prewett będzie żyć... ale...
- Ale co? - zapytała Marlena.
- Chodzi o jej dziecko - rzekła cicho
pani Pomfrey. - Molly poroniła.
Zebrani spojrzeli po sobie. Cedrella
wtuliła się w ramiona męża i zaczęła szlochać. Billius oparł się o ścianę, a
Mary i Marlena przytuliły się do siebie. Dołączył do nich John.
- Zapłaci za to - odezwała się cicho
Mary. - Choćby nie wiem, gdzie była, Bella zapłaci za swą zbrodnię.
Nagle na korytarzu pojawiła się profesor
McGonagall wraz z Syriuszem.
- Albusie, pan Black chciałby coś nam
powiedzieć.
Wszyscy utkwili wzrok w Syriuszu, a ten
spojrzał po wszystkich i... zaczął płakać. Cedrella podeszła do niego i objęła
go ramieniem.
- Co się stało, kochanie? - spytała ciepło.
Gryfon uspokoił się i wyjąkał:
- Ja... pozwoliłem jej uciec.
* * *
- Co jest, Bella? - spytał
niecierpliwie Lucjusz.
On, Avery, Mulciber i bracia Lestrange
spoglądali z niepokojem na Bellę. Jednak z jej twarzy trudno było odczytać, co
teraz czuje. Wezwała ich pilnie do dormitorium siódmoklasistów, ale nie
powiedziała, o co chodzi. A gdy się pojawili, nie wyjaśniła przyczyny
spotkania.
Bellatriks miała natłok myśli. Pierwszy
raz w swoim życiu poczuła to uczucie. Strach. W dodatku, spowodowała go Mary.
Nie mogła pojąć, jak młoda Weasleyówna wyczarowała tego tygrysa. Nie słyszała o
takim zaklęciu. A może to połączenie transmutacji z czarną magią? W każdym
razie, Bella nie spodziewała się, że będzie się bać zwykłej jedenastoletniej
gówniary. Co gorsza, Mary dowiedziała się, kto zaatakował jej brata. Była też
świadkiem napadu na Prewett. Jedno było pewne: ona i jej banda musieli uciekać.
I to jak najszybciej.
- Bella? - spytał niepewnie Rudolf.
- Musimy uciekać - oświadczyła
Bellatriks. - Mary i Molly wiedzą, że zaatakowaliśmy tego zdrajcę krwi. Pewnie
nauczyciele już nas szukają. A chyba nie chcecie wylądować w Azkabanie?
- Ale gdzie się ukryjemy? - spytał
Rabastan.
- Coś się wymyśli. Daje wam pięć minut
na spakowanie się. Spotkamy się w sali wejściowej. Wy zostajecie. - Zwróciła
się do Avery'ego i Mulcibera.
- Dlaczego? - oburzył się Avery.
- Musimy mieć szpiegów. Będziecie nam
donosić, co się dzieje w Hogwarcie. Przy okazji, obserwujcie swojego kumpla od
Sectumsempry. Wasza trójka to idealny towar na śmierciożerców. Wezwiemy was,
jak trochę podrośniecie.
Po tych słowach Bella szybkim krokiem
wyszła z dormitorium chłopców i skierowała się do swojego. Tam migiem wrzuciła
wszystko do kufra i ruszyła do sali wejściowej. Po dwóch minutach wyszła z
lochów do głównego holu. Jednak ktoś już tam był. Bella wywróciła oczami.
Rozpoznała go od razu.
To był Syriusz.
Bella ruszyła szybkim krokiem w stronę
kuzyna. Gdy Syriusz ją dostrzegł, jego twarz przybrała bardziej kamienny wyraz.
- Co jest, Syriuszku? Zgubiłeś się?
Syriusz uśmiechnął się blado.
- Wiedziałem, że będziesz chciała
uciec, po tym, co zrobiłaś Arturowi.
- Czyżby nauczyciele powiadomili o tym
całą szkołę?
- Nie - odpowiedział Syriusz. - Sam się
domyśliłem.
Bellę zupełnie zbiło to z tropu. Po
chwili oprzytomniała.
- I co z tego? I tak mnie nie
powstrzymasz.
- Zawsze mogę wezwać pomoc.
- Wierz mi, nie zrobisz tego.
- A to dlaczego? - spytał Syriusz
buntowniczym tonem.
Bellatriks uśmiechnęła się z pogardą.
- Cóż... jeśli nie chcesz zobaczyć, jak
kroję twoją Mary na plasterki, to pozwolisz mi i moim kumplom uciec z Hogwartu.
Syriusza zatkało. Nie wiedział, co
odpowiedzieć. Bella była z siebie zadowolona. O to jej właśnie chodziło. Żeby
Syriusz miał wątpliwości i z obawy o życie tej zdziry puścił ją i jej bandę
wolno.
Po chwili pojawiła się reszta
Ślizgonów.
- Droga wolna? - spytał Lucjusz.
- Sądzę, że tak - odparła z satysfakcją
Bella, po czym zwróciła się do kuzyna: - To przepuścisz nas? Czy wolisz, żeby z
twojej rudowłosej piękności zostały tylko flaki?
Syriusz z opuszczoną głową cofnął się
pod ścianę. Bella uśmiechnęła się.
- Tak myślałam - mruknęła, po czym
zwróciła się do reszty Ślizgonów: - Idziemy.
Po tych słowach ona i jej banda wyszli
z zamku. Dębowe drzwi zamknęły się za nimi z hukiem. Syriusz oparł się o
ścianę. Nie mógł uwierzyć, że puścił Bellę i jej kumpli wolno. A to tylko
dlatego, że martwił się o Mary! Jak mógł być taki głupi?
Po chwili rozległy się czyjeś kroki i w
sali wejściowej pojawiła się profesor McGonagall. Gdy spostrzegła Syriusza,
podeszła do niego.
- Co pan tu robi, panie Black?
Syriusz spojrzał jej w oczy.
- Ja... Ja...
- No słucham? - zniecierpliwiła się
McGonagall.
- Ja... muszę porozmawiać z profesorem
Dumbledorem - oświadczył Syriusz.
- Dobrze. Za mną.
Po pięciu minutach stanęli pod drzwiami
skrzydła szpitalnego. Na korytarzu byli dyrektor, Marlena, John, państwo
Weasleyowie, jakiś rudowłosy mężczyzna, Mary i ognisty tygrys. Syriusza
zaskoczył widok zwierzęcia. Pierwszy raz widział coś takiego. Dopiero słowa
profesor McGonagall obudziły go z transu:
- Pan Black chciałby coś nam
powiedzieć.
Syriusz spojrzał po zgromadzonych.
Wszystkie pary oczu były zwrócone w jego stronę. Gdy oczy jego i Mary spotkały
się ze sobą, nie wytrzymał i zaczął płakać. Matka Mary podeszła do niego i
objęła go ramieniem.
- Co się stało, kochanie? - spytała
ciepło.
Syriusz spróbował się uspokoić. Gdy mu
się to udało, odparł:
- Ja... pozwoliłem jej uciec.
- Komu? - spytała Marlena.
- Belli.
- CO?! - krzyknęła Mary. Z jej
oczu tryskały błyskawice.
- Spokojnie, Mary - odrzekł Dumbledore,
po czym zwrócił się do Syriusza: - Mów dalej.
- Chciałem jej przeszkodzić w ucieczce
- ciągnął Syriusz. - Ale ona zagroziła, że potnie Mary na kawałki, jeśli jej
przeszkodzę. A ja... nie chciałem na to pozwolić. Nie chciałem, aby Mary coś
się stało. Chciałem ją chronić... I dlatego puściłem ją wolno.
- A czy... - zaczął dyrektor, jednak
nie skończył, bo Mary podeszła do Syriusza i uderzyła go w twarz. Chłopak
zachwiał się, jednak nie stracił równowagi.
- Mary! - oburzyła się Cedrella. - Jak
mogłaś?!
- Zasłużył sobie na to - warknęła Mary,
po czym obróciła się na pięcie i skierowała się w stronę Wieży Gryffindoru.
Billius ruszył za nią, jednak tygrys zagrodził mu drogę i ryknął na niego. Mężczyzna
cofnął się. Zwierzę, zadowolone, ruszyło za swoją właścicielką.
Mary piekły łzy w oczach. Jak on mógł
pozwolić jej uciec? Jak on mógł? Syriusz był jednym z tych, których darzyła zaufaniem,
ale teraz... Nie wiedziała, co o tym myśleć. Czemu był taki naiwny i uwierzył
Belli? Przecież to oczywiste, że ona nic by jej nie zrobiła! Gdyby ją
schwytano, byłaby w Azkabanie. Nic by nie mogła zrobić. Miała dość tego
wszystkiego. A szczególnie Syriusza. Nienawidziła go. Chciała, żeby cierpiał.
Pragnęła jego śmierci...
* * *
- Bella, gdzie my idziemy? - spytał po
raz setny Lucjusz.
Dochodziła szósta. Gdy Ślizgoni
znaleźli się poza terenami Hogwartu, Bella wyczarowała Świstoklik i przenieśli
się na dworzec King's Cross. Gdy wszyscy stanęli na nogi, Ślizgonka bez słowa
poprowadziła ich w nieznane. Krążyli tak bez celu od pół godziny. Lucjusz i
bracia Lestrange błagali ją, aby zrobiła przerwę, jednak ona była nieugięta.
Szukała czegoś. Problem polegał na tym, że Ślizgoni nie wiedzieli czego.
Zaczynało ich to już denerwować.
- Bella...
- Mam! - krzyknęła radośnie, po czym skręciła
w jakąś uliczkę. Tabliczka mówiła, że są na ulicy Grimmauld Place. Po
minięciu paru numerów skierowała się w stronę domu nr 12.
- Zaraz... - zastanowił się Rabastan .
- Przecież przed chwilą nie było tutaj tego domu!
- Racja - przyznał Rudolf. - Tu były tylko
domy z numerem 11 i 13!
Bella zignorowała ich uwagi i zapukała
trzykrotnie kołatką w drzwi. Po około minucie minutach rozległy się kroki
i drzwi otworzył skrzat domowy. Gdy jego wzrok utknął na Belli, stwór pisnął:
- Panienka Bella! Co panienka tutaj
robi?
- Witaj, Stworku - odparła ciepło Bellatriks.
- Możemy wejść?
- Oczywiście - odrzekł skrzat i wpuścił
Ślizgonów do środka, kłaniając im się nisko. Po zamknięciu drzwi poszedł na
górę. Nie minęła minuta, a do holu zeszła kobieta w średnim wieku. Ujrzawszy Bellę,
uściskała ją.
- Bella! Jak miło cię znowu widzieć!
Nie powinnaś być w szkole?
- Cześć, ciociu. Widzisz... Mamy mały
problem...
* * *
-
Co jest, Fabian? - spytał Gideon. - Co cię gryzie?
- Chodzi o tę przemowę dyrektora.
Słyszałeś, co mówił o Belli.
Gideon westchnął.
- Też o tym myślałem. Nie mogę
uwierzyć, że to Bella zaatakowała Artura.
- Nie zapominaj o Molly - odrzekł
Fabian. - Przez tę zdzirę nasza siostra straciła dziecko. Myślałem, że Bella i
jej banda nas lubią.
- Byliśmy ślepi. A teraz nasza siostra
wpadła w depresję. Powinniśmy przeprosić ją i Artura.
- Masz rację. Współczuję mu. Musi się
pewnie zadręczać o stan Molly. Pewnie obwinia siebie o śmierć dziecka.
- Mam nadzieję, że nic sobie nie zrobi.
Fabian pokiwał głową. Tez miał taką nadzieję.
* * *
Następnego dnia Dumbledore ogłosił
całej szkole, że to Bella i jej banda zaatakowali Artura i Molly. Uczniowie i
nauczyciele byli wzburzeni. Nie podejrzewali, że to któryś z uczniów mógł
dokonać tak ohydnej zbrodni. Jednak Ślizgoni stanowili wyjątek. Uważali,
że Bella i jej świta powinni dostać specjalne wyróżnienie za próbę
zabójstwa zdrajcy krwi i jego dziewczyny.
Po stracie dziecka Molly wpadła w
ogromną depresję. Prawie nic nie jadła, z nikim nie rozmawiała. Obwiniała się o
to, że poroniła. Co noc śniła jej się Bella, katująca jej dziecko. Powoli popadała
w myśli samobójcze.
Trzy dni po przemowie Dumbledore'a Mary
postanowiła po raz pierwszy odwiedzić Molly. Przez ostatnie dwa dni walczyła z natłokiem
myśli, który jej zafundował Syriusz. Była głucha na jego przekonania, że
pozwolił uciec Belli wyłącznie dla jej bezpieczeństwa. Obwiniała go o to, co
się stało. Jeszcze nikogo tak nie nienawidziła. Jej strażnik częściowo
uśmierzał jej ból. Była mu za to wdzięczna. Obecność jego i Remusa działała jak
balsam dla jej duszy.
Gdy Mary stanęła pod drzwiami skrzydła
szpitalnego, usłyszała czyjeś podniesione głosy. Rozpoznała je od razu.
Należały do Molly i Artura. Molly prosiła go o coś, jednak on jej nie słuchał. Mary
otworzyła drzwi i coś jej błysnęło przed oczami. Tygrys spoglądał na nią
badawczym spojrzeniem, lecz ona go zignorowała. Widziała tylko to, co się
działo w sali szpitalnej. Po chwili poczuła, jakby cały jej świat nagle
wywrócił się do góry nogami.
* * *
- Molly? - wychrypiał Artur.
Molly otworzyła oczy. W końcu usłyszała jego głos.
Odwróciła się. Artur siedział na łóżku i patrzył na nią.
- Tak?
- Powiedz mi… Czy to prawda, że... to było nasze dziecko?
Molly poczuła łzy w oczach.
- Tak.
- Czemu nic mi o tym nie powiedziałaś? Myślałem, że mi
ufasz.
- Bo tak jest. Chciałam ci powiedzieć tego dnia, gdy
zostałeś napadnięty. A potem... - Po jej policzku spłynęła łza. - Potem ty mnie
oskarżyłeś.
Artur zamilknął, po czym zapanowała niezręczna cisza. Po
chwili Artur powiedział:
- Przepraszam. Przepraszam za wszystko. Gdybym wtedy nie
wybuchnął, nie straciłabyś tego dziecka. To moja wina.
- To nie twoja wina - odparła Molly. - Nie mogłeś tego
przewidzieć.
- Ale powinienem nad sobą panować. - Arturowi głos się
załamał. Po chwili oświadczył: - Nie wiem, jak ci to wynagrodzę. Możesz być
jednego pewna. Już mnie nigdy nie zobaczysz.
- Co masz na myśli? - spytała zaniepokojona Molly.
Artur jedynie się uśmiechnął. Wziął z szafki różdżkę.
- Kocham cię, Molly. Jeszcze nikogo tak nie kochałem. Ale
nie mogę patrzeć, jak przeze mnie cierpisz.
Po tych słowach wycelował różdżką w swoja klatkę
piersiową. Molly zrozumiała, co chce zrobić. Błyskawicznie usiadła na łóżku i
krzyknęła:
- Nie rób tego! Błagam cię! To nie twoja wina! Nikt nie
mógł przewidzieć, że Bella dźgnie mnie tym nożem! Błagam cię, nie rób tego!
Kocham cię! Rozumiesz mnie?! KOCHAM CIĘ! Błagam! Jeśli mnie kochasz, nie
rób tego!
Artur spojrzał jej w oczy. Twarz miał mokrą od łez.
- Żegnaj, najdroższa - mruknął, po czym zawołał: - Diffindo!
Bombarda!
Błysnęło purpurowe światło, rozległ się odgłos łamanych
kości i z piersi Artura trysnęła fontanna krwi. Ciało chłopaka opadło bez życia
na łóżko, a czerwona posoka skapywała na podłogę.
- NIE! - krzyknęła rozpaczliwie Molly.
Z gabinetu pielęgniarki wypadli uzdrowiciele i pani
Pomfrey. Stanęli wokół łóżka Artura.
- Szybko! Uratujcie go! - zawołała pielęgniarka. - Przecież
jesteście uzdrowicielami!
- Obawiam się, że już za późno - odrzekł ponuro jeden z
uzdrowicieli. - Chłopak nie żyje.
Molly krzyknęła rozpaczliwie i zaczęła płakać. Jednak
pani Pomfrey nie dała za wygraną.
- Przecież jest jeszcze szansa! Na pewno…
- Rany są zbyt głębokie. Zresztą siła uderzenia zaklęcia
zmiażdżyła część serca.
- O mój Boże! O mój...
Nagle po sali szpitalnej rozniosło się ciche
pomrukiwanie. Wszyscy w sali zaczęli szukać źródła dźwięku. Ich oczy zatrzymały
się na drzwiach pomieszczenia. W wejściu stał wielki, ognisty tygrys, a u jego
boku rudowłosa Gryfonka. Twarz miała mokrą od łez.
- Mary? - spytała z niedowierzaniem pani Pomfrey.
Mary krzyknęła przeraźliwie i wybiegła na korytarz,
pozostawiając uzdrowicieli, pielęgniarkę i Molly samych. Tygrys podążył za nią.
Była zrozpaczona. Poczuła, jakby ktoś zabrał cząstkę jej duszy. Chciała tylko
jednego: uciec gdzieś daleko. Ukryć się przed wszystkimi. Gdzieś, gdzie nikt
jej nie znajdzie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz