piątek, 12 grudnia 2008

Rozdział 9


Hello 


Rozdział 9

Nie zniżaj się do jej poziomu


Od napaści na Artura Mary stała się bardzo cicha. Praktycznie w ogóle się nie odzywała. Co jakiś czas odpowiadała na zadane pytanie, ale nic poza tym. Zagłębiała się w swoich myślach, a krążyły one wokół jej brata. Bez przerwy myślała o nim. To, co zobaczyła, było dla niej  wstrząsem. Nie spodziewała się, że coś takiego może się zdarzyć w Hogwarcie. Gdyby Artur został tylko pobity, to należałoby do normy, ale ten napad przeszedł wszystko, czego się dopuścili śmierciożercy. Zastanawiała się, kto to mógł zrobić. Miała pewne podejrzenia, jednak nie wierzyła, aby Bella za tym stała. Nawet ona nie jest zdolna do czegoś takiego.
Chcąc zapomnieć o ostatnich wydarzeniach, Mary przesiadywała cale dnie w pokoju wspólnym naprzeciwko okna i wpatrywała się w przestrzeń. Widok jeziora trochę ją uspokajał. Nigdzie nie wychodziła. Miała dość słów współczucia od nauczycieli, przyjaciół. Chciała być sama. Pragnęła o wszystkim zapomnieć. Nie potrzebowała litości, tylko szczerej rozmowy. Z przyjacielem, przy którym poczułaby się dobrze. Ale oni cały czas truli jej, że jest im przykro. Nie mogliby przestać dokładać jej dodatkowego cierpienia?
- Mogę się przysiąść?
Mary błyskawicznie odwróciła głowę. Przed jej oczami stał Remus. Zdziwiła ją jego obecność. Tylko on nie składał jej kondolencji.
- Jasne - odpowiedziała.
Remus usiadł obok niej i spojrzał na nią troskliwie.
- Jak się czujesz? Kiepsko wyglądasz.
Mary znieruchomiała. Spodziewała się od Remusa słów typu: "Współczuje ci." albo "Wiem, co czujesz". Ale on... normalnie z nią rozmawiał. Nie pocieszał jej na siłę, tylko prowadził normalną konwersację.
Remus musiał zrozumieć wyraz jej twarzy, bo odparł:
- Domyślam się, że jesteś zirytowana tym, ze wszyscy ci mówią, jak im jest przykro. Każdego by takie gadanie wnerwiło. Peter mi opowiadał, jak jego matka przez to przechodziła. O mało nie rozniosła domu. - Mary uśmiechnęła się. - W końcu na twojej twarzy zawitał uśmiech.
- To dzięki tobie. Masz w sobie dar pocieszania ludzi. Sama twoja obecność działa na mnie kojąco.
Remus złapał ją za dłoń.
- Zawsze możesz na mnie liczyć.
Mary przybliżyła się do niego. Spojrzała mu głęboko w oczy.
- Dziękuję ci za to, że jesteś.
Zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej. Dzieliło ich od siebie zaledwie parę centymetrów. Zamknęli oczy i...
Nagle rozległy się podniesione głosy. Mary i Remus odsunęli się od siebie. Na środku pokoju wspólnego zrobił się tłum. Podeszli bliżej, jednak nie dostrzegli, kto stał za tym zbiegowiskiem. Po chwili z morza uczniów wyłoniła się siedemnastoletnia dziewczyna. Twarz miała całą we łzach. Mary od razu rozpoznała w niej twarz Molly.
- Molly, co się stało? - spytała troskliwie.
Molly spojrzała na nią. Wyglądała, jakby ktoś pozbawił ją cząstki jej duszy.
- A-artur - wykrztusiła Molly. - Mary, on...
- Obudził się? - spytała Mary z nadzieją w głosie.
- Tak, ale... - wyjąkała Molly, dławiąc się łzami - on... p-powiedział... że to j-ja go n-napadłam...
Mary wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Po chwili zdziwienie ustąpiło furii. Jak on mógł oskarżyć Molly o to, że go napadła? Przecież ona była cały czas z nią! Niby jak mogła zaatakować Artura w lochach? Przecież nie mogła się rozdwoić!
Zanim spostrzegła, Molly już nie było, a tłum powoli się przerzedzał. Nagle poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. To była dłoń Lily.
- Mary...
- Jak on mógł coś takiego powiedzieć? Powiedz mi, Lily, jak on mógł? Przecież Molly go kocha! Ona nie byłaby zdolna do czegoś takiego! W głowie mu się poprzewracało?
- Może mu się przywidziało? - podsunęła Lily.
- Muszę z nim porozmawiać.
Po tych słowach Mary wypadła z Wieży Gryffindoru, zostawiając przyjaciółkę na środku pokoju wspólnego.
W połowie drogi do skrzydła szpitalnego Mary zatrzymała się. Znowu to poczuła. To uczucie, dzięki któremu ona i Molly znalazły Artura w lochach. Jednak to nie był chwilowy przebłysk, jak przedtem. To było silniejsze. Czyjś głos szeptał jej: "Zejdź do sali wejściowej. Potrzebuje cię.". Mary zawahała się przez moment, lecz obróciła się na pięcie i skierowała na dół.
Gdy dzieliło ją parę kroków od celu, usłyszała czyjś głos. W dodatku, bardzo znajomy. Głos Belli Black.  Zanim Mary zareagowała, usłyszała drugi głos. Głos Molly. Co ona tu robi? - pomyślała.
- Użycie Eliksiru Wielosokowego było dobrym pomysłem - usłyszała Bellę. -  Ten plugawy zdrajca krwi nie domyślił się, że to ja!
Mary znieruchomiała. Użyła Eliksiru Wielosokowego? - pomyślała. - Teraz już wszystko jasne! To ona napadła na Artura! I dlatego oskarżył Molly, że go zaatakowała. Wszystko się układa w logiczną całość!
Po chwili Molly zarzuciła Ślizgonce dokonanie zbrodni. Bella prychnęła pogardliwie.
- Dziwię się, że nauczyciele jeszcze się nie kapnęli, że to ja. Powiem ci szczerze, że jestem strasznie wściekła na ciebie i na twoją przyjaciółkę, siostrę tego zdrajcy. Gdybyście go nie znalazły, to by się wykrwawił na śmierć. To byłoby takie piękne! Miałabym na koncie pierwszą ofiarę. Śmierciożercy przywitaliby mnie w swoich szeregach z otwartymi ramionami. Jednak wy zepsułyście moje plany! Musicie mi za to zapłacić.
Mary zaczęła myśleć gorączkowo. Co robić? Co robić? Przecież nie mogła teraz wejść i się wtrącić. Co będzie, jeśli z Bellą jest cała banda Ślizgonów? Nie miałaby z nimi żadnych szans. Musi pójść po pomoc. Tylko, kto jest najbliżej?
Nagle rozległ się przenikliwy krzyk. Mary rozpoznała go od razu. Wyszła zza węgła i wytrzeszczyła oczy z przerażenia.
Nad Molly pochylała się Bella. Trzymała za rękojeść zakrwawionego noża. Mary zamurowało. Była zbyt przerażona, aby zareagować. Błagam, niech tylko dziecko będzie całe - myślała rozpaczliwie.
- Ty suko! - wrzasnęła Molly z nienawiścią w oczach. - Zapłacisz mi za to! Nie wiem jak, ale zapłacisz! Mam nadzieję, że będziesz smażyć się w piekle za to, co zrobiłaś!
Bella prychnęła, po czym odsunęła się i uśmiechnęła na widok swojego dzieła. Mary nie wytrzymała i krzyknęła:
- Molly!
Molly spojrzała na nią nieprzytomnie. Przypatrywała się jej, po czym zamknęła oczy i uderzyła głową o posadzkę.
- NIE!
Mary podbiegła do Molly i ukucnęła obok niej. Sprawdziła puls dziewczyny.
- Jeszcze żyje - szepnęła do siebie Mary.
- A co to za różnica? - warknęła Bella. - I tak obydwie zaraz umrzecie.
Mary spojrzała na Ślizgonkę. Dopiero teraz zauważyła, że towarzyszą jej bracia Lestrange i Lucjusz Malfoy.
- Cieszę się, że przyszłaś - odrzekła drwiąco Bellatriks. - Tylko ciebie brakowało.
W Mary wezbrała wściekłość i furia. Wstała, wyciągnęła różdżkę i wycelowała nią w Ślizgonów.
- I co nam zrobisz? - zadrwił Rabastan . - Rzucisz na nas Zaklęcie Rozbrajające?
Mary zamknęła oczy i rzuciła się w wir wspomnień. Zobaczyła Artura, leżącego w skrzydle szpitalnym, uśmiechniętą twarz Remusa, zatroskane twarze rodziców, Molly, wykrwawiającą się na śmierć...
Mary spojrzała na Ślizgonów i krzyknęła przeraźliwie. Z jej różdżki wystrzelił wielki, ognisty tygrys i pomknął wprost na Ślizgonów. Bella zrobiła unik, jednak Malfoy i Lestrange'owie nie mieli tyle szczęścia. Bestia rzuciła się na nich. Ślizgoni wystrzelili w powietrze i trzasnęło nimi o ścianę. Gdy wstali, zwierzę ryknęło złowieszczo. Malfoy i jego kumple rzucili się do ucieczki.
- Wracać, wy tchórze! - wrzasnęła Bella. - Czy ja muszę wszystko robić za was?
Dobyła różdżki, jednak tygrys podbiegł do niej i machnięciem ogona wytrącił ją jej z ręki. Bella przewróciła się na posadzkę i chwyciła się za sparzoną dłoń. W jej oczach malowało się przerażenie.
Mary spojrzała na nią zimno i podeszła do Ślizgonki. Była przerażona.
- P-proszę - wyjąkała Bella. - Miej litość.
Mary utkwiła w niej spojrzenie. Po chwili rzekła:
- A czy ty miałaś litość dla mojego brata, gdy go zaatakowałaś?
Bella wytrzeszczyła oczy ze strachu. Mary uśmiechnęła się. Wycelowała w nią różdżkę.
- Bom...
- Mary, nie!
Dwójka Krukonów podbiegło do niej, jednak tygrys od razu zagrodził im drogę i ryknął na nieznajomych. Mary przyjrzała im się. Rozpoznała, kim oni są.

*  *  *

- Rozmawiałem dzisiaj z Fabianem i Gideonem - odparł John do Marleny.
- Pewnie cieszą się, że Artur wylądował w skrzydle szpitalnym - mruknęła zirytowana Marlena
- I tu się mylisz. Pytali mnie, jak się czuje. Zdziwiło mnie to trochę. Z tego, co mi mówiłaś, to oni pragnęli śmierci Artura.
- Nawrócili się? To do nich niepodobne. Myślałam, że Bella totalnie ich odmóżdżyła.
- Widocznie w końcu zrozumieli, że dobrali sobie złe towarzystwo - stwierdził John.
Nagle na końcu korytarza przebiegła Mary. Wyglądała czymś bardzo przejęta.
- Co jej się stało? - zdziwił się John.
- Nie mam pojęcia - odparła równie zaskoczona Marlena. - Może chodźmy sprawdzić, co się stało.
John zgodził się z nią i podążyli za Mary. Gdy znaleźli się na pierwszym piętrze, usłyszeli wrzaski i przeraźliwy ryk. Krukoni spojrzeli po sobie i pobiegli na dół. Gdy znaleźli się w sali wejściowej, znieruchomieli ze zdumienia.
- Czy to Mary i Bella? - spytała niepewnie Marlena.
John kiwnął głową.  Na środku sali stała Mary z różdżką, wycelowaną w Bellę. Ślizgonka leżała przerażona na podłodze. Blisko nich krążył wielki, ognisty tygrys. Po chwili Bella wyjąkała:
- P-proszę. Miej litość.
Mary spojrzała chłodno na nią.
- A czy ty miałaś litość dla mojego brata, gdy go zaatakowałaś?
Bella wytrzeszczyła oczy ze strachu. Mary uśmiechnęła się i wycelowała w nią różdżkę.
Marlena i John spojrzeli po sobie. Wiedzieli jedno: musieli powstrzymać Mary przed popełnieniem strasznego błędu.
- Mary, nie! - krzyknęła Marlena.
Mary spojrzała, kto jej przerwał. Krukoni szybko pobiegli do niej, jednak tygrys zagrodził im drogę i ryknął przeraźliwie. Marlena i John zatrzymali się. Po chwili Mary odparła:
- Zostawcie mnie. To nie wasza sprawa.
- Nie rób głupstwa! - krzyknęła przerażona Marlena. - Nie bądź taka jak ona! Bądź mądrzejsza!
- Zapomniałaś, że ona o mało nie zabiła mojego brata? - warknęła Mary. - Zasłużyła sobie na to!
- Marlena ma rację, Mary - odparł spokojnie John. - Błagam cię, nie rób tego. Nie zniżaj się do jej poziomu. Jeśli ją zabijesz, staniesz się tak samo okrutna, jak ona.
Mary zastanowiła się nad słowami Johna. Bella to urodzona śmierciożerczyni. Posiadała instynkt zabijania. Robiła to bezlitośnie. Pastwiła się nad swoimi ofiarami... A co ona teraz robi? Zniża się do jej metod i próbuje ją dobić, tak jak ona próbowała dobić Artura. Nie chciała być sadystką... Nie chciała być Bellą.
Opuściła różdżkę. Bella skorzystała z okazji i uciekła do lochów. Mary nie próbowała jej ścigać. Nie miała już sił. Pozwoliła tygrysowi przepuścić Marlenę i Johna. Marlena przytuliła Mary do siebie.
- Wszystko w porządku? - spytała troskliwie.
- Myślę, że tak.
- Dziewczyny, musimy się śpieszyć - odparł nagle John. - Puls Molly zaczyna słabnąć.

*  *  *
- Potem opuściłam różdżkę, a ona uciekła - skończyła opowiadać Mary.
Była piąta po południu. Ona, Marlena, John, Billius, państwo Weasleyowie, opiekunowie domów i Dumbledore stali pod drzwiami sali szpitalnej. Krukoni przyprowadzili opiekunów domów i dyrektora, aby Mary opowiedziała im, kto zaatakował Artura i Molly. Gdy Cedrella i Septymiusz dowiedzieli się, że Molly jest w ciąży z ich synem, zaniemówili z zaskoczenia. Jednak zaskoczenie ustąpiło przerażeniu o stan dziecka po ataku na Molly. Gdy Mary skończyła relacjonować swoją opowieść, Dumbledore powiedział do opiekunów:
- Znajdźcie pannę Black i jej przyjaciół. Tylko dyskretnie. W przeciwnym razie mogą uciec. - Gdy opiekunowie odeszli, dyrektor zwrócił się do Mary: - Jak się czujesz?
- Chyba dobrze - odparła Mary i spojrzała na drzwi skrzydła szpitalnego. - Panie profesorze, czy Molly będzie żyła?
- Nie wiem - odparł smutno Dumbledore. - Pani Pomfrey powiedziała, że straciła sporo krwi, ale może uzdrowiciele coś na to poradzą. W końcu, co dwie różdżki, to nie jedna.
- Myśli pan, że uda im się uratować dziecko? - spytała Cedrella.
- To zależy jak poważne są rany Molly. Proszę być dobrej myśli. Nadzieja potrafi zdziałać cuda.
- Oby - mruknął Billius i spojrzał na tygrysa, siedzącego u boku jego siostry. -  Czemu on nie znika?
- Sama nie wiem - odparła Mary. - Tak naprawdę... ja go żadnym zaklęciem nie wywołałam. Po prostu, skupiłam się na wszystkim, co mnie ostatnio spotkało... i nagle wystrzelił mi z różdżki.
Wszyscy utkwili wzrok w Dumbledorze. Dyrektor zamyślił się przez moment. Po chwili rzekł:
- Jest na to pewne wytłumaczenie. Jednak to by oznaczało, że  w Mary drzemie wielka moc. Bo tylko nieliczni władają pradawną magią.
- Pradawną magią? - powtórzyła Marlena.
- Tak - odparł Dumbledore. - Jest tak potężna, że tylko nielicznym przeznaczone jest jej używać. Nawet Lord Voldemort nie jest w stanie jej dorównać. - Państwo Weasleyowie i Billius wzdrygnęli się. - Ten tygrys - wskazał na zwierzę - to strażnik Mary. Ochrania ją od momentu przywołania. Jak już mówiłem, tylko niektórzy są w stanie przywołać swojego strażnika. Zwykle pojawia się, gdy jest się w stanie śmiertelnego zagrożenia, bądź pod wpływem emocji.
- A kiedy on zniknie? - spytała Mary.
- Gdy już go przywołałaś, zostanie z tobą do twojej śmierci. Będzie twoim wiernym towarzyszem. Możesz mu wszystko powiedzieć. Zrozumie twoje problemy. Strażnicy bywają lepsi od psychologów. Ich obecność działa kojąco.
Jak obecność Remusa - pomyślała Mary.
Nagle drzwi sali szpitalnej otworzyły się i pojawiła się pani Pomfrey. Weasleyowie, Marlena i John otoczyli ją.
- I co? - spytała Cedrella. - Molly żyje?
- Tak - mruknęła pielęgniarka. - Panna Prewett będzie żyć... ale...
- Ale co? - zapytała Marlena.
- Chodzi o jej dziecko - rzekła cicho pani Pomfrey. - Molly poroniła.
Zebrani spojrzeli po sobie. Cedrella wtuliła się w ramiona męża i zaczęła szlochać. Billius oparł się o ścianę, a Mary i Marlena przytuliły się do siebie. Dołączył do nich John.
- Zapłaci za to - odezwała się cicho Mary. - Choćby nie wiem, gdzie była, Bella zapłaci za swą zbrodnię.
Nagle na korytarzu pojawiła się profesor McGonagall wraz z Syriuszem.
- Albusie, pan Black chciałby coś nam powiedzieć.
Wszyscy utkwili wzrok w Syriuszu, a ten spojrzał po wszystkich i... zaczął płakać. Cedrella podeszła do niego i objęła go ramieniem.
- Co się stało, kochanie? - spytała ciepło.
Gryfon uspokoił się i wyjąkał:
- Ja... pozwoliłem jej uciec.

*  *  *

- Co jest, Bella? - spytał niecierpliwie Lucjusz.
On, Avery, Mulciber i bracia Lestrange spoglądali z niepokojem na Bellę. Jednak z jej twarzy trudno było odczytać, co teraz czuje. Wezwała ich pilnie do dormitorium siódmoklasistów, ale nie powiedziała, o co chodzi. A gdy się pojawili, nie wyjaśniła przyczyny spotkania.
Bellatriks miała natłok myśli. Pierwszy raz w swoim życiu poczuła to uczucie. Strach. W dodatku, spowodowała go Mary. Nie mogła pojąć, jak młoda Weasleyówna wyczarowała tego tygrysa. Nie słyszała o takim zaklęciu. A może to połączenie transmutacji z czarną magią? W każdym razie, Bella nie spodziewała się, że będzie się bać zwykłej jedenastoletniej gówniary. Co gorsza, Mary dowiedziała się, kto zaatakował jej brata. Była też świadkiem napadu na Prewett. Jedno było pewne: ona i jej banda musieli uciekać. I to jak najszybciej.
- Bella? - spytał niepewnie Rudolf.
- Musimy uciekać - oświadczyła Bellatriks. - Mary i Molly wiedzą, że zaatakowaliśmy tego zdrajcę krwi. Pewnie nauczyciele już nas szukają. A chyba nie chcecie wylądować w Azkabanie?
- Ale gdzie się ukryjemy? - spytał Rabastan.
- Coś się wymyśli. Daje wam pięć minut na spakowanie się. Spotkamy się w sali wejściowej. Wy zostajecie. - Zwróciła się do Avery'ego i Mulcibera.
- Dlaczego? - oburzył się Avery.
- Musimy mieć szpiegów. Będziecie nam donosić, co się dzieje w Hogwarcie. Przy okazji, obserwujcie swojego kumpla od Sectumsempry. Wasza trójka to idealny towar na śmierciożerców. Wezwiemy was, jak trochę podrośniecie.
Po tych słowach Bella szybkim krokiem wyszła z dormitorium chłopców i skierowała się do swojego. Tam migiem wrzuciła wszystko do kufra i ruszyła do sali wejściowej. Po dwóch minutach wyszła z lochów do głównego holu. Jednak ktoś już tam był. Bella wywróciła oczami. Rozpoznała go od razu.
To był Syriusz.
Bella ruszyła szybkim krokiem w stronę kuzyna. Gdy Syriusz ją dostrzegł, jego twarz przybrała bardziej kamienny wyraz.
- Co jest, Syriuszku? Zgubiłeś się?
Syriusz uśmiechnął się blado.
- Wiedziałem, że będziesz chciała uciec, po tym, co zrobiłaś Arturowi.
- Czyżby nauczyciele powiadomili o tym całą szkołę?
- Nie - odpowiedział Syriusz. - Sam się domyśliłem.
Bellę zupełnie zbiło to z tropu. Po chwili oprzytomniała.
- I co z tego? I tak mnie nie powstrzymasz.
- Zawsze mogę wezwać pomoc.
- Wierz mi, nie zrobisz tego.
- A to dlaczego? - spytał Syriusz buntowniczym tonem.
Bellatriks uśmiechnęła się z pogardą.
- Cóż... jeśli nie chcesz zobaczyć, jak kroję twoją Mary na plasterki, to pozwolisz mi i moim kumplom uciec z Hogwartu.
Syriusza zatkało. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Bella była z siebie zadowolona. O to jej właśnie chodziło. Żeby Syriusz miał wątpliwości i z obawy o życie tej zdziry puścił ją i jej bandę wolno.
Po chwili pojawiła się reszta Ślizgonów.
- Droga wolna? - spytał Lucjusz.
- Sądzę, że tak - odparła z satysfakcją Bella, po czym zwróciła się do kuzyna: - To przepuścisz nas? Czy wolisz, żeby z twojej rudowłosej piękności zostały tylko flaki?
Syriusz z opuszczoną głową cofnął się pod ścianę. Bella uśmiechnęła się.
- Tak myślałam - mruknęła, po czym zwróciła się do reszty Ślizgonów: - Idziemy.
Po tych słowach ona i jej banda wyszli z zamku. Dębowe drzwi zamknęły się za nimi z hukiem. Syriusz oparł się o ścianę. Nie mógł uwierzyć, że puścił Bellę i jej kumpli wolno. A to tylko dlatego, że martwił się o Mary! Jak mógł być taki głupi?
Po chwili rozległy się czyjeś kroki i w sali wejściowej pojawiła się profesor McGonagall. Gdy spostrzegła Syriusza, podeszła do niego.
- Co pan tu robi, panie Black?
Syriusz spojrzał jej w oczy.
- Ja... Ja...
- No słucham? - zniecierpliwiła się McGonagall.
- Ja... muszę porozmawiać z profesorem Dumbledorem - oświadczył Syriusz.
- Dobrze. Za mną.
Po pięciu minutach stanęli pod drzwiami skrzydła szpitalnego. Na korytarzu byli dyrektor, Marlena, John, państwo Weasleyowie, jakiś rudowłosy mężczyzna, Mary i ognisty tygrys. Syriusza zaskoczył widok zwierzęcia. Pierwszy raz widział coś takiego. Dopiero słowa profesor McGonagall obudziły go z transu:
-  Pan Black chciałby coś nam powiedzieć.
Syriusz spojrzał po zgromadzonych. Wszystkie pary oczu były zwrócone w jego stronę. Gdy oczy jego i Mary spotkały się ze sobą, nie wytrzymał i zaczął płakać. Matka Mary podeszła do niego i objęła go ramieniem.
- Co się stało, kochanie? - spytała ciepło.
Syriusz spróbował się uspokoić. Gdy mu się to udało, odparł:
- Ja... pozwoliłem jej uciec.
- Komu? - spytała Marlena.
- Belli.
- CO?! - krzyknęła Mary. Z jej oczu tryskały błyskawice.
- Spokojnie, Mary - odrzekł Dumbledore, po czym zwrócił się do Syriusza: - Mów dalej.
- Chciałem jej przeszkodzić w ucieczce - ciągnął Syriusz. - Ale ona zagroziła, że potnie Mary na kawałki, jeśli jej przeszkodzę. A ja... nie chciałem na to pozwolić. Nie chciałem, aby Mary coś się stało. Chciałem ją chronić... I dlatego puściłem ją wolno.
- A czy... - zaczął dyrektor, jednak nie skończył, bo Mary podeszła do Syriusza i uderzyła go w twarz. Chłopak zachwiał się, jednak nie stracił równowagi.
- Mary! - oburzyła się Cedrella. - Jak mogłaś?!
- Zasłużył sobie na to - warknęła Mary, po czym obróciła się na pięcie i skierowała się w stronę Wieży Gryffindoru. Billius ruszył za nią, jednak tygrys zagrodził mu drogę i ryknął na niego. Mężczyzna cofnął się. Zwierzę, zadowolone, ruszyło za swoją właścicielką.
Mary piekły łzy w oczach. Jak on mógł pozwolić jej uciec? Jak on mógł? Syriusz był jednym z tych, których darzyła zaufaniem, ale teraz... Nie wiedziała, co o tym myśleć. Czemu był taki naiwny i uwierzył Belli? Przecież to oczywiste, że ona nic by jej nie zrobiła! Gdyby ją schwytano, byłaby w Azkabanie. Nic by nie mogła zrobić. Miała dość tego wszystkiego. A szczególnie Syriusza. Nienawidziła go. Chciała, żeby cierpiał. Pragnęła jego śmierci...

*  *  *

- Bella, gdzie my idziemy? - spytał po raz setny Lucjusz.
Dochodziła szósta. Gdy Ślizgoni znaleźli się poza terenami Hogwartu, Bella wyczarowała Świstoklik i przenieśli się na dworzec King's Cross. Gdy wszyscy stanęli na nogi, Ślizgonka bez słowa poprowadziła ich w nieznane. Krążyli tak bez celu od pół godziny. Lucjusz i bracia Lestrange błagali ją, aby zrobiła przerwę, jednak ona była nieugięta. Szukała czegoś. Problem polegał na tym, że Ślizgoni nie wiedzieli czego. Zaczynało ich to już denerwować.
- Bella...
- Mam! - krzyknęła radośnie, po czym skręciła w jakąś uliczkę. Tabliczka mówiła, że są na ulicy Grimmauld Place.  Po minięciu paru numerów skierowała się w stronę domu nr 12.
- Zaraz... - zastanowił się Rabastan . - Przecież przed chwilą nie było tutaj tego domu!
- Racja - przyznał Rudolf. - Tu były tylko domy z numerem 11 i 13!
Bella zignorowała ich uwagi i zapukała trzykrotnie kołatką  w drzwi. Po około minucie minutach rozległy się kroki i drzwi otworzył skrzat domowy. Gdy jego wzrok utknął na Belli, stwór pisnął:
- Panienka Bella! Co panienka tutaj robi?
- Witaj, Stworku - odparła ciepło Bellatriks. - Możemy wejść?
- Oczywiście - odrzekł skrzat i wpuścił Ślizgonów do środka, kłaniając im się nisko. Po zamknięciu drzwi poszedł na górę. Nie minęła minuta, a do holu zeszła kobieta w średnim wieku. Ujrzawszy Bellę, uściskała ją.
- Bella! Jak miło cię znowu widzieć! Nie powinnaś być w szkole?
- Cześć, ciociu. Widzisz... Mamy mały problem...

*  *  *

            - Co jest, Fabian? - spytał Gideon. - Co cię gryzie?
- Chodzi o tę przemowę dyrektora. Słyszałeś, co mówił o Belli.
Gideon westchnął.
- Też o tym myślałem. Nie mogę uwierzyć, że to Bella zaatakowała Artura.
- Nie zapominaj o Molly - odrzekł Fabian. - Przez tę zdzirę nasza siostra straciła dziecko. Myślałem, że Bella i jej banda nas lubią.
- Byliśmy ślepi. A teraz nasza siostra wpadła w depresję. Powinniśmy przeprosić ją i Artura.
- Masz rację. Współczuję mu. Musi się pewnie zadręczać o stan Molly. Pewnie obwinia siebie o śmierć dziecka.
- Mam nadzieję, że nic sobie nie zrobi.
Fabian pokiwał głową. Tez miał taką nadzieję.

*  *  *

Następnego dnia Dumbledore ogłosił całej szkole, że to Bella i jej banda zaatakowali Artura i Molly. Uczniowie i nauczyciele byli wzburzeni. Nie podejrzewali, że to któryś z uczniów mógł dokonać tak ohydnej zbrodni. Jednak Ślizgoni stanowili wyjątek. Uważali, że  Bella i jej świta powinni dostać specjalne wyróżnienie za próbę zabójstwa zdrajcy krwi i jego dziewczyny.
Po stracie dziecka Molly wpadła w ogromną depresję. Prawie nic nie jadła, z nikim nie rozmawiała. Obwiniała się o to, że poroniła. Co noc śniła jej się Bella, katująca jej dziecko. Powoli popadała w myśli samobójcze.
Trzy dni po przemowie Dumbledore'a Mary postanowiła po raz pierwszy odwiedzić Molly. Przez ostatnie dwa dni walczyła z natłokiem myśli, który jej zafundował Syriusz. Była głucha na jego przekonania, że pozwolił uciec Belli wyłącznie dla jej bezpieczeństwa. Obwiniała go o to, co się stało. Jeszcze nikogo tak nie nienawidziła. Jej strażnik częściowo uśmierzał jej ból. Była mu za to wdzięczna. Obecność jego i Remusa działała jak balsam dla jej duszy.
Gdy Mary stanęła pod drzwiami skrzydła szpitalnego, usłyszała czyjeś podniesione głosy. Rozpoznała je od razu. Należały do Molly i Artura. Molly prosiła go o coś, jednak on jej nie słuchał. Mary otworzyła drzwi i coś jej błysnęło przed oczami. Tygrys spoglądał na nią badawczym spojrzeniem, lecz ona go zignorowała. Widziała tylko to, co się działo w sali szpitalnej. Po chwili poczuła, jakby cały jej świat nagle wywrócił się do góry nogami.

*  *  *

- Molly? - wychrypiał Artur.

Molly otworzyła oczy. W końcu usłyszała jego głos. Odwróciła się. Artur siedział na łóżku i patrzył na nią.
   
- Tak?
   
- Powiedz mi… Czy to prawda, że... to było nasze dziecko?

Molly poczuła łzy w oczach.

- Tak.
   
- Czemu nic mi o tym nie powiedziałaś? Myślałem, że mi ufasz.
   
- Bo tak jest. Chciałam ci powiedzieć tego dnia, gdy zostałeś napadnięty. A potem... - Po jej policzku spłynęła łza. - Potem ty mnie oskarżyłeś.
   
Artur zamilknął, po czym zapanowała niezręczna cisza. Po chwili Artur powiedział:
   
- Przepraszam. Przepraszam za wszystko. Gdybym wtedy nie wybuchnął, nie straciłabyś tego dziecka. To moja wina.
   
- To nie twoja wina - odparła Molly. - Nie mogłeś tego przewidzieć.
   
- Ale powinienem nad sobą panować. - Arturowi głos się załamał. Po chwili oświadczył: - Nie wiem, jak ci to wynagrodzę. Możesz być jednego pewna. Już mnie nigdy nie zobaczysz.
   
- Co masz na myśli? - spytała zaniepokojona Molly.
   
Artur jedynie się uśmiechnął. Wziął z szafki różdżkę.
    
- Kocham cię, Molly. Jeszcze nikogo tak nie kochałem. Ale nie mogę patrzeć, jak przeze mnie cierpisz.
   
Po tych słowach wycelował różdżką w swoja klatkę piersiową. Molly zrozumiała, co chce zrobić. Błyskawicznie usiadła na łóżku i krzyknęła:
   
- Nie rób tego! Błagam cię! To nie twoja wina! Nikt nie mógł przewidzieć, że Bella dźgnie mnie tym nożem! Błagam cię, nie rób tego! Kocham cię! Rozumiesz mnie?! KOCHAM CIĘ! Błagam! Jeśli mnie kochasz, nie rób tego!
   
Artur spojrzał jej w oczy. Twarz miał mokrą od łez.
   
- Żegnaj, najdroższa - mruknął, po czym zawołał: - Diffindo! Bombarda!
   
Błysnęło purpurowe światło, rozległ się odgłos łamanych kości i z piersi Artura trysnęła fontanna krwi. Ciało chłopaka opadło bez życia na łóżko, a czerwona posoka skapywała na podłogę.
   
- NIE! - krzyknęła rozpaczliwie Molly.
   
Z gabinetu pielęgniarki wypadli uzdrowiciele i pani Pomfrey. Stanęli wokół łóżka Artura.
- Szybko! Uratujcie go! - zawołała pielęgniarka. - Przecież jesteście uzdrowicielami!
   
- Obawiam się, że już za późno - odrzekł ponuro jeden z uzdrowicieli. - Chłopak nie żyje.
   
Molly krzyknęła rozpaczliwie i zaczęła płakać. Jednak pani Pomfrey nie dała za wygraną.
   
- Przecież jest jeszcze szansa! Na pewno…
   
- Rany są zbyt głębokie. Zresztą siła uderzenia zaklęcia zmiażdżyła część serca.
   
- O mój Boże! O mój...
   
Nagle po sali szpitalnej rozniosło się ciche pomrukiwanie. Wszyscy w sali zaczęli szukać źródła dźwięku. Ich oczy zatrzymały się na drzwiach pomieszczenia. W wejściu stał wielki, ognisty tygrys, a u jego boku rudowłosa Gryfonka. Twarz miała mokrą od łez.
   
- Mary? - spytała z niedowierzaniem pani Pomfrey.
   
Mary krzyknęła przeraźliwie i wybiegła na korytarz, pozostawiając uzdrowicieli, pielęgniarkę i Molly samych. Tygrys podążył za nią. Była zrozpaczona. Poczuła, jakby ktoś zabrał cząstkę jej duszy. Chciała tylko jednego: uciec gdzieś daleko. Ukryć się przed wszystkimi. Gdzieś, gdzie nikt jej nie znajdzie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz