poniedziałek, 12 listopada 2012

Rozdział 28


Rozdział 28
Wątpliwości

Nie pamiętała, kiedy straciła przytomność. Wiedziała tylko, że tuż po tym, jak jej płuca zaczęły zapełniać się wodą, otworzyła oczy i poraziła ją oślepiająca biel, która ją otaczała. Z początku była zdezorientowana, lecz  szybko zaczęła przypominać sobie słowa Artura, gdy opowiadał, co się z nim działo po tym, jak odebrał sobie życie. Wspominał, że również otaczała go jasność, a w niej pojawił się Aslan. Mary rozejrzała się wokół siebie, jednakże nigdzie nie mogła dostrzec postaci olbrzymiego lwa z bujną ciemnobrunatną grzywą i złotą sierścią. Może nie trafiła tam, gdzie jej brat dwa lata temu? Przecież nie umarłam… chyba - pomyślała.
- Witaj, Mary.
Mary obróciła się na pięcie. Na widok lwiej postaci odetchnęła z ulgą.
- Witaj, Aslanie.
- Co tutaj robisz, moja droga?
- Właściwie, sama nie wiem.
- Czyżby śmierć twojego ojca tak cię przytłoczyła i załamała, że zdecydowałaś się na ten ostateczny krok?
- Ostateczny… Nie rozumiem…
- Myślę, że rozumiesz. Artur opowiadał ci o tym miejscu. Trafił tutaj po tym, jak targnął się na swój żywot…
- Tak, wiem, ale ja nie umarłam… prawda? - Mary zaczynała czuć lęk. Czyżby ten stwór utopił ją w tym jeziorze?
- I tak, i nie. Znajdujemy się teraz między światem żywych a umarłych. Innymi słowy, jesteś w stanie śpiączki…
- Śpiączki? - Mary nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Jak to się mogło stać?
- Ten koń, którego dosiadłaś… Nie jest mi znany cel, w jakim do ciebie przyszedł, jednakże nic złego ci nie zrobił…
- On chciał bym go dosiadła… - wykrztusiła Mary. Jej głos drżał od emocji. - Czułam, że nic mi nie zrobi… Że mogę mu zaufać…
- Nie wiem, co to był za stwór. Moja wiedza nie obejmuje czarodziejskich stworzeń, jednakże twój strażnik oraz Syriusz w porę cię uratowali…
- Syriusz tam był? - Teraz Mary już wiedziała, czyj krzyk usłyszała, zanim zanurzyła się pod powierzchnią jeziora.
- Owszem. Jak już wspomniałem, w porę cię uratowali, jednakże nie obudziłaś się. Uzdrowiciele z twojego świata, najlepsi specjaliści, sam Dumbledore, a nawet zielarka, która towarzyszy Rosalie i innym Smoczym Jeźdźcom próbowali wszystkiego, jednakże zapadłaś w śpiączkę.
- I co teraz?
- Cóż, wybór należy do ciebie - odparł spokojnie Aslan. - Możesz się wybudzić z tego letargu albo.. iść dalej.
Ziarno niepewności i zwątpienia wkradło się w myśli Mary. Nie planowała samobójstwa. Nawet jej to przez myśl nie przeszło po śmierci jej ojca. Jednakże w głębi ducha czuła, że tylko przysparza bliskim kłopotów. Sam fakt, że Septymiusz nie żył, był z jej winy. Może lepiej pójść dalej? Może jej śmierć sprawi, że Bella da spokój ze swoją krwawą zemstą, skoro osoba, której tak bardzo nienawidzi, nie będzie wśród żywych?
- Widzę, że masz wątpliwości - odezwał się po chwili ciszy Aslan. - Przemyśl wszystkie za i przeciw do końca. Jednakże, zanim podejmiesz decyzję, powinnaś odbyć rozmowę z bardzo bliską ci osobą.
Mary chciała spytać, kogo ma na myśli, gdy wtem zza niego wyłoniła się postać szczupłego rudowłosego mężczyzny w średnim wieku. Ubrany był w elegancki garnitur. Na jego widok zaniemówiła. Nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa.
- T-tata?
- Witaj, Mary - odparł Septymiusz z uśmiechem na twarzy. Mary podeszła bliżej i przyglądała się ojcu. To rzeczywiście był on. Tak go zapamiętała, gdy ostatnim razem się widzieli. Nie powinna być zdziwiona jego obecnością, gdyż po części znajdowała się w zaświatach, nie mniej jednak nie spodziewała się go tutaj ujrzeć.
- Może przejdźmy się? - zaproponował. Mary oprzytomniała i kiwnęła głową. Oboje ruszyli przed siebie. Ku jej zdziwieniu Aslan gdzieś zniknął.
- On często znika, zanim się spostrzeżesz - odpowiedział na niezadane pytanie Septymiusz. - Można się do tego przyzwyczaić.
Mary nie odpowiedziała. Nie wiedziała, co powiedzieć. Jak bardzo jej przykro z powodu tego co się stało, że za nim tęskni i wszystkim go brakuje? Teraz, gdy byli tak blisko, jej wyrzuty sumienia były jeszcze większe.
- Tato… -zaczęła, lecz Septymiusz szybko jej przerwał:
- Wiem, co chcesz powiedzieć. Nie powinnaś się tym tak zadręczać.
- Ale ty nie żyjesz przeze mnie…
- Bzdura. To, że Bellatriks Black jest niezrównoważoną, sadystyczną psychopatką to nie twoja wina. W końcu od dość dawna planowała podążać tą ścieżką. Poza tym, i tak w przeciągu roku nadszedłby na mnie czas, więc…
- O czym ty mówisz? - spytała Mary zdumionym tonem. Ostatnich słów ojca nie mogła zrozumieć.
- Cedrella nic wam nie powiedziała? - zapytał Septymiusz równie zdumiony. - Sądziłem, że powie wam o wszystkim tym bardziej…
- O czym miałaby nam mama powiedzieć? - Mary czuła już mętlik w głowie.
Septymiusz westchnął ciężko. Po chwili milczenia w końcu przemówił:
- Tuż po tym, gdy zostałaś zaatakowana przez wilkołaka, straciłem przytomność w trakcie konferencji w ministerstwie. Pamiętam tylko silny ból głowy, który był nie do zniesienia. Tamtego dnia poszedłem do Św. Munga przebadać się profilaktycznie. Zdiagnozowano u mnie guza mózgu. W zaawansowanym stadium. Był praktycznie nie do ruszenia.
Mary zakryła usta dłońmi. Jej szare komórki zaczęły intensywnie pracować i składać pewne fakty do kupy. Te migreny, złe samopoczucie, zmęczenie… Czyżby to nie uroki Belli były tego przyczyną tylko nowotwór?
- Naprawdę nic nie dało się z tym zrobić? - zapytała w końcu.
- Uzdrowiciele byli pewni, że zabiłby mnie nawet niefortunny upadek ze schodów - odparł ponuro Septymiusz. - Eksperci w tej dziedzinie dali mi jakiś rok życia.
- Czyli te migreny…
- Tak, to właśnie przez raka byłem przemęczony. Twoja matka bała się tobie i twoim braciom o tym powiedzieć, toteż udawała, że nie wie, skąd te objawy.
- Ale przecież profesor Fontane…
- Cedrella prosiła, by ci o tym nie mówić. Nie chciała ciebie martwić, tym bardziej, że zaczęłaś otwierać się na ludzi.
Mary przygryzła wargi i zaczęła zastanawiać się na słowami Septymiusza. Po tym, co usłyszała, ze zgrozą stwierdziła, że jest Belli wdzięczna za to, co zrobiła. Co prawda, nie w taki sposób, ale jej ojciec nie musiał przechodzić przez piekło swojej choroby. Co nieco wiedziała o guzach mózgu. Kiedyś coś na ten temat czytała i sama stwierdziła, że by nie chciała przez całe stadium choroby przechodzić. W pewnym sensie Bella ulżyła Septymiuszowi w cierpieniu, mimo tortur, jakie mu z pewnością zadała.
- Sama widzisz, że nie masz się, o co obwiniać - odparł mężczyzna, bacznie przyglądając się swojej córce. - To prawda, tortury i okaleczanie były naprawdę bolesne, ale prędzej czy później i tak bym umarł.
- I nie musiałeś przechodzić przez inne stadia choroby - mruknęła cicho Mary.
- Otóż to. Tak wiec widzisz, nie ma sensu się obwiniać o coś, co było nieuniknione.
- Masz rację, ale… - Mary zawahała się przez moment. - Nie wiem, czy powinnam wracać.
Septymiusz nagle zatrzymał się. Mary zrobiła to samo i spojrzała mu w oczy. Poznała w nich ten surowy wyraz, który zawsze pojawiał się, gdy była jeszcze dzieckiem.
- Nie do końca rozumiem twojego postępowania.
- No bo… myślę, że tylko im sprawiam problemy i się niepotrzebnie zadręczają. Gdybym jednak odeszła…
- Myślisz, że wtedy wszystko będzie w porządku? Że w ten sposób ich uszczęśliwisz?
Mary nie odpowiedziała, jednakże Septymiuszowi to wystarczyło.
- A może sama się przekonasz, czy radują się z powodu twojego stanu?
Mary spojrzała na swojego ojca zdumionym spojrzeniem.
- Jak…
- Tego Artur na pewno nie mógł ci zrelacjonować - ciągnął Septymiusz poważnym tonem - bo Aslan nawet nie kwapił się, by do tego etapu przejść. W trakcie rozmowy z twoim bratem miał wizję, że wraz z Molly osobiście pofatygujecie się do Narnii, wiec nie widział powodu, by mu to wszystko pokazywać…
- Co…
- …jednakże ty musisz przejść przez ten etap, by z powrotem zacząć na trzeźwo myśleć.
- Tato, nie rozumiem…
- Po prostu za moment przeniesiemy się do Świata Żywych i osobiście się przekonasz, czy rodzina i przyjaciele faktycznie czują ulgę, że nie ma cię wśród nich.
Zanim Mary zdążyła cokolwiek powiedzieć, mgła zaczęła się rozrzedzać, a biel zanikać, ukazując niewielki salon z dwoma fotelami, kanapą, staromodnymi meblami i szmaragdową tapeta. Mary znała to wszystko bardzo dobrze, gdyż to był salon jej rodzinnego domu. Serce na moment ścisnęło jej się w piersi, gdy ujrzała Molly, Artura, Narcyzę i Andromedę popijających herbatę z filiżanek. Chciała się odezwać, lecz Septymiusz złapał ją energicznie za ramię i rzekł:
- Oni nas nie widzą. Jesteśmy dla nich duchami.
Mary kiwnęła głową i przyglądała im się. Gdy pomieszczenie w pełni nabrało konturów, usłyszeli również ich rozmowę.
- Doprawdy Molly - odezwała się Andromeda - musicie w końcu zaprzestać tego z Arturem robić.
- To źle, że powiększamy naszą rodzinę?
- No, ale bez przesady! Trzecie dziecko? Chcecie pobić jakiś rekord Guinessa?
- Dla nas dzieci to największy na świecie skarb, a dużo takich skarbów to ogromne szczęście - odparł Artur, obejmując Molly.
- Może najpierw pomyślcie o ślubie, a nie o dzieciach? - zapytała ostrożnie Narcyza. - Ileż w końcu będą trwać wasze zaręczyny?
- My… - zająknęła się Molly, patrząc niepewnie na Artura. Jego oczy pociemniały, ale lekko kiwnął głową. - My chcemy z tym poczekać, aż Mary wybudzi się ze śpiączki.
Przez moment zapanowała głucha cisza. W końcu ponownie odezwała się Andromeda:
- Nadal bez zmian?
- Niestety nie - odrzekła ponuro Molly. - Uzdrowiciele nic nie potrafią zrobić.
- Co ją w ogóle skłoniło, by dosiadać tej kelpii?
- Pewnie to, co zwykle - odparł Artur kamiennym tonem. - Intuicja. Wiele razy powtarzała, że jej nie zawiodła.
-           No to teraz zgubiła ją - prychnęła Narcyza. - Przecież każdy wie, że to monstrum topi swoich jeźdźców! Niektórzy twierdzą, że ich nawet pożera.
- Gdyby nie Tora i Syriusz… - Molly nie zdołała dokończyć, bo głos jej się załamał, jednakże szybko się uspokoiła. - Myślicie, ze jest jeszcze nadzieja? Na jej przebudzenie?
- Nie wiem - odparł Artur. - Skoro najlepsi uzdrowiciele oraz zielarka od Smoczych Jeźdźców nie wiedzą, co robić…
- No, ale Tora nadal jest z nią - wtrąciła Narcyza desperackim tonem - a przecież Strażnicy znikają tuż po śmierci swoich właścicieli…
- Zauważ, że Mary teraz jakby znajdowała się miedzy  życiem i śmiercią - rzekła Andromeda - tak więc wszystko może się zdarzyć.
Mary nie usłyszała odpowiedzi, gdyż obraz stawał się niewyraźny, a wokół niej i Septymiusza znowu zaczęła gęstnieć mgła.
- Artur i Molly… - odezwała się w końcu bardzo cicho. - Oni spodziewają się kolejnego dziecka?
- Owszem. Może tym razem poszczęści im się dziewczyna. Mały William cały czas o ciebie pyta.
- Ja… - Mary nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- To jeszcze nie koniec - ostrzegł ją Septymiusz. - Jeszcze daleka droga przed nami.
Biel wokół nich zaczęła się z powrotem rozrzedzać, ukazując trawiaste tereny, w których Mary poznała szkolne błonia. Tuz obok wielkiego buku nad jeziorem stała dwójka Gryfonek i Ślizgon. Mary rozpoznała w nich Lily, Dorcas i Severusa.
- Czemu nie możesz nam powiedzieć, co się dzieje? - zapytała przyjaciółkę Lily.
- Po prostu nie mogę. Lily, zrozum…
- Co tu jest do rozumienia?! Od paru miesięcy praktycznie chodzisz zamyślona, co jakiś czas odezwiesz się… Prawdę mówiąc, prawie zachowujesz się jak Mary w drugiej klasie!
Dorcas nie odpowiedziała, tylko zapatrzyła się w taflę jeziora. Mary widziała, jak w Lily nerwy rosną, jednak Severus złapał ją za rękę i rzekł:
- Daj spokój. Nie widzisz, że tu chodzi o Mary?
- Co…? - Lily patrzyła to na Severusa, to na Dorcas nieco zbita z tropu. – Dorcas, to prawda?
- Ja… - zająknęła się Dorcas, nie patrząc przyjaciółce w oczy. - Ja naprawdę nie mogę tego wyjawić nikomu. Nawet wam. Zrozumcie.
- Słyszałem, że uzdrowiciele dają Mary małe szanse na przebudzenie - wtrącił szybko Severus widząc, że Lily chce nadal namawiać Dorcas do zwierzeń.
- Chyba żartujesz? - żachnęła się Lily. - To przecież czarodzieje, a nie Mugole! Tutaj powinni migiem ją wybudzić!
- Nie w przypadku, gdy pacjent miał kontakt z przeklętym magicznym stworzeniem. Nie słuchałaś, co profesor Kettleburn mówił nam ostatnio na ten temat? Bardzo niewielu uchodzi  z życiem…
- Ale uchodzą i to się liczy! Nie chrzań głupot! Mary na pewno się przebudzi!
- Bo się przebudzi - rzekła cicho Dorcas. Severus i Lily spojrzeli na nią pytająco.
- A ty skąd możesz wiedzieć?
- Po prostu wiem. Błagam, nie pytajcie o szczegóły!
Mary nie dowiedziała się, czy Lily dała spokój Dorcas, czy też zaczęła drążyć temat na nowo, gdyż wokół niej znowu zaczęła gęstnieć mgła. Gdy zrobiło się ponownie biało, Septymiusz westchnął.
- Nie sądziłem, że Dorcas tak na poważnie potraktuje moje słowa.
- O czym ty mówisz? - zdziwiła się Mary.
- Widzisz, Dorcas posiada pewien dar, którym mogą pochwalić się nieliczni. Widzi duchy…
- Przecież każdy to potrafi. W Hogwarcie…
- Nie chodzi mi o widzialne widma pałętające się po ścieżkach, którymi szli za życia. Chodzi mi o dusze zmarłych, które przebywają na ziemi i obserwują swoich bliskich, jak zmagają się z życiem, ich wzloty i upadki… Można powiedzieć, że są kimś w rodzaju Strażników, tyle że nie mogą zainterweniować i tylko mogą się przyglądać.
- A wiec… Dorcas widzi ciebie… i innych zmarłych?
- Owszem. Jak już powiedziałem, tym darem mogą pochwalić się tylko nieliczni, gdyż nie jest on dziedziczony. Nie wiadomo, kiedy się pojawi i u kogo. Nawet Mugol może posiadać tę zdolność.
- Teraz rozumiem, czemu Dorcas mnie unikała przez ten czas, gdy wróciłam do szkoły - wyznała Mary. - Kontaktowałeś się z nią, prawda?
- Chciałem jej uzmysłowić znaczenie jej daru. W przyszłości może posiąść dzięki temu wielką moc i stać się zagrożeniem dla Sama-Wiesz-Kogo.
- Mogłaby go pokonać? - spytała Mary z nadzieją w głosie.
- Istnieje taka możliwość.
- Ale czemu nikomu o tym nie powiedziała? Przecież Lily to jej przyjaciółka…
- Postaw się w jej sytuacji. Czy ty byś powiedziała w tak ciężkim okresie, że widzisz duchy, których nikt nie widzi? Twoi przyjaciele by to zaakceptowali, ale inni? Uznaliby cię za wariatkę albo że znowu próbujesz zwrócić na siebie uwagę.
- Ale Dorcas…
- Podałem tylko stosowny przykład. No, ale dość gadania. Musimy iść dalej.
Mgła znowu zaczęła się przerzedzać i ponownie przenieśli się na szkolne błonia, jednakże nie było już tak zielono, jak wcześniej. Przeciwnie, liście nabrały intensywnych odcieni czerwieni i brązu, a trawę pokrywał lekki szron. Zanim Mary otrząsnęła się ze zdziwienia, znad jeziora wyłoniły jej się dobrze znane sylwetki Marleny i Johna w zimowych płaszczach. Oboje mówili do siebie podniesionymi głosami.
- I co ci to da?
- Przynajmniej da to dupkowi do myślenia!
- Jeszcze bardziej się zamknie w sobie. Remus i tak wystarczająco obwinia się, że zwątpił w historię Mary o Belli.  W dodatku twierdzi, że mógł ją zatrzymać, gdy szła sama nad jezioro…
- Gówno mnie to obchodzi! Powinien być jej oparciem, wspierać ją w tamtym okresie! Może i Remus skrywa jakiś wielki sekret, ale nie powinien tak się odcinać od Mary! Przecież ona chciała mu pomóc, a on to olał!
- Posłuchaj, za dużo wypiłaś kremowego piwa. Nie myślisz teraz trzeźwo…
- Nie waż się go bronić, Johnie Fontane, bo zaraz… O, o wilku mowa!
Mary obróciła się na pięcie i ujrzała Remusa wychodzącego z zamku na szkolne błonia. Na jego widok Marlena żwawym krokiem ruszyła w jego kierunku, lekko chwiejąc się, ignorując błagalne okrzyki Johna, by się zatrzymała. Gdy znalazła się dostatecznie blisko, zamachnęła się i spoliczkowała Gryfona.
- Marlena! - John już dobiegł do nich i złapał ją za ramię, lecz ta odepchnęła go i spiorunowała Remusa spojrzeniem.
- I co, zadowolony jesteś z siebie?
- Marlena… - wysapał Remus, trzymając się za policzek. - Czemu…
- Ty już wiesz, czemu! Ponoć nawet czujesz wyrzuty sumienia z tego powodu!
- Aha - mruknął cicho chłopak, opuszczając wzrok. - Ja naprawdę żałuję, ze wtedy…
- Och, tak, żałuj, bo w tej kwestii jesteś winny. Wtedy nie zainterweniowałam na prośbę Mary, jednak teraz… Wyobraź sobie, że ona zwierzyła nam się z tego. Myślała, że może na tobie polegać, a ty po prostu zrobiłeś z niej jakąś mitomankę!
- Marlena…
- Milcz Lupin, jak do ciebie mówię! Skrzywdziłeś ją! I to dotkliwie! I pomyśleć, że wydawało jej się, że cię kocha!
Remus spojrzał na nią oszołomiony. John patrzył to na niego, to na Marlenę totalnie oszołomiony. Mary była ciekawa, jak ta dyskusja dalej się potoczy, lecz mgła ponownie zaczęła gęstnieć i ponownie zrobiło się biało.
- To Remus obwinia się o to, że wylądowałam w szpitalu w śpiączce?
- Przysporzyłaś mu wiele zmartwień z tego powodu - wyznał Septymiusz. - Czuje się winny stanu, w jakim się znalazłaś.
- Ale przecież on i tak by mnie nie powstrzymał, bym nie dosiadła tego konia.
- Ty to wiesz, ale on o tym nie wie. Naprawdę Mary, on przeżywa prawdziwe katusze. W dodatku Marlena trochę mu wygarnęła…
- Niepotrzebnie mu powiedziała, co zaczynałam do niego czuć. Co ten alkohol robi z ludźmi…
- Fakt, zagalopowała się… Widzę, że zaczynasz mieć wątpliwości, co do swojej decyzji.
- Ja… - Mary zająknęła się. - Teraz gdy tyle zobaczyłam… myślę, że jednak powinnam wrócić. Dla dobra innych… Ale…
- Ale?
- Czemu nie pokazałeś, co u Syriusza i Jamesa? Czemu ich pominąłeś?
- Prawdę mówiąc, zostawiłem ich na sam koniec, by ostatecznie cię przekonać do powrotu. Co prawda, widzę, że sytuacja z Remusem bardzo cię poruszyła, jednak nie zaszkodzi….
Mgła znowu zaczęła się rozrzedzać i tym razem znaleźli się w sali szpitalnej. Gdy obraz się wyostrzył, Mary zakryła usta dłonią. W łóżku ujrzała samą siebie podłączoną do kroplówki i mugolskiej aparatury podtrzymującej życie. Podeszła bliżej i ujrzała, że ciśnienie i puls ma w normie.
- Wiem, niezbyt miły widok - przyznał Septymiusz - jednak spójrz na krzesło obok łóżka.
Mary uczyniła to i zamarła. Tuż obok siedział Syriusz z głową wisząca bezwładnie w dół w fazie snu. Jedną ręką trzymał bladą dłoń Mary.
- Odkąd trafiłaś do Św. Munga, co tydzień zaglądał tutaj na zmianę z Jamesem. Właśnie Syriusza najbardziej wstrząsnął twój stan, gdyż to on cię wyciągał z wody. Czuje jeszcze większe poczucie winy niż Remus, gdyż obwinia siebie, że za późno cię uratował…
- Ale… czemu…
- Będziesz musiała sama z nim porozmawiać… Jeśli zechcesz wrócić.
Mary nie potrzebowała czasu do namysłu. Po tym, co widziała, z każdą minutą przestała mieć wątpliwości, czy dobrze robi, wracając do Świata Żywych. Jej rodzina, przyjaciele… Nie mogła ich obarczać tą niepewnością i cierpieniem.
- Jestem zdecydowana wrócić.
Septymiusz uśmiechnął się  i ucałował ją w czoło, po czym rzekł:
- Zatem obudź się, moja córko.

wtorek, 4 września 2012

Rozdział 27




Rozdział 27



Kelpia



Po pogrzebie Septymiusza Mary planowała zostać w domu do końca listopada. Nie chciała matki i braci zostawiać samych z tym wszystkim. W Hogwarcie wytykaliby ją tylko palcami i szeptali za jej plecami o morderstwie jej ojca, a tak chociaż wesprze rodzinę w tych ciężkich chwilach. Jednakże los postanowił zmienić jej plany i to w trybie natychmiastowym.
Od dnia pogrzebu Billius często wychodził z domu wcześnie rano, a wracał późno wieczorem pijany. Mary, Cedrella i Artur myśleli, że to tylko chwilowy stan, wywołany żalem, który go trawił, jednakże nic nie wskazywało na poprawę. Niekiedy Billius przynosił butelkę whisky do domu i popijał w swoim pokoju. W środku listopada próbowali mu przemówić do rozumu, gdy po raz kolejny wrócił w stanie nietrzeźwym do domu, lecz on zrobił potworną awanturę, dając popis bardzo wulgarnego słownictwa. Cedrella postanowiła odesłać Mary jak najszybciej do Hogwartu, by pod wpływem emocji i alkoholu jej najstarszy syn nie wyżył się na swojej siostrze i nie wyrzucił z siebie, co o tym wszystkim myśli, a obawiała się, że jakaś jego część wini Mary za śmierć Septymiusza.
Zaręczyny Molly i Artura zaskoczyły Weasleyów i Prewettów, tym bardziej, że miały miejsce tuż po pogrzebie. Wielu nie rozumiało, skąd ta nagłą decyzja, a niektórzy twierdzili, że strach wywołany myślą, że któreś z nich podzieli los Septymiusza, popchnął ich ku tej decyzji. Jednakże Mary i Cedrella nie widziały w tym nic złego. W tych tragicznych okolicznościach przydadzą się chwile, które sprawią, że choć na moment zza ciemnych chmur wyjdzie słońce.
Mary postanowiła, że gdy wróci do Hogwartu, nie powtórzy swojego zachowania z drugiej klasy i nie będzie odcinać się od przyjaciół, mimo tragedii, która ją dotknęła. Nadal czuła ogromne poczucie winy za to, co się stało Septymiuszowi, jednakże odizolowanie się od bliskich jej ludzi pogłębi tylko jej depresję. Wystarczyło, że zmarnowała ponad pór roku swojego nastoletniego życia przez pogróżki Bellatriks. Nie chciała popełniać tego samego błędu. Poza tym, już wielokrotnie miała w swoich przyjaciołach oparcie i była przekonana, że i tym razem się nie zawiedzie.

*  *  *

- Potter, ty skretyniały trollu!
- Co znowu, Evans? Mdli mnie już od twego zrzędzenia…
- Zamknij się! Wyjaśnij mi…
- Przed chwilą kazałaś mi się zamknąć, więc się zdecyduj…
- Potter, nie próbuj mnie…
- Och, przestańcie już! - jęknęła Hestia Vance, rzucając irytujące spojrzenie na obydwoje Gryfonów. - Nie możecie swoich spraw załatwić na spokojnie, a nie tylko warczycie na siebie?
- To ona zaczęła! - odparł oburzony James, wskazując oskarżycielsko palcem na Lily. - Ja jej nie każę się na mnie wydzierać…
- To przestań zachowywać się jak rozwydrzony bachor, Potter! – zawołała Lily, zaciskając pięści. Reszta Gryfonów, prócz sióstr Vance i Petera, uciekło do swoich domitoriów w obawie, że i im się dostanie. - Czy ty nie możesz dać raz na zawsze spokój Severusowi?!
- Co tym razem mu zrobił? - wtrąciła z zainteresowaniem Emelina Vance.
- Rzucił na niego jakiś urok, po którym język przykleił mu się do podniebienia. Doprawdy, to dziecinne…
- Lily ma rację, James - odparła Hestia. - Przesadzasz. Poza tym, jest tylu Ślizgonów w szkole, a ty tylko dręczysz Severusa. Co on takiego ci zrobił?
- Yyy… istnieje?
- Wyjaśnienie godne pięciolatka - zadrwiła Lily. - Moje gratulacje, Potter, cofasz się w rozwoju.
- Evans… Zaraz, coś mi tu nie gra. - James urwał nagle, rozglądając się po pokoju wspólnym. - Kogoś mi tu brakuje…
- Raczej czegoś - prychnęła Lily. - Mam na myśli mózg, którego nie masz…
- Możesz być przez chwilę cicho, Evans?! Chodzi o to… w tym momencie Dorcas powinna cię strofować, byś nie darła się tak…
- Właśnie - odrzekła Emelina, marszcząc brwi - gdzie jest Dorcas? Odkąd Mary wróciła do szkoły, rzadko ją widuję...
- Ostatnio zauważyłem, że gdy w pobliżu była Mary, Dorcas się nagle ulatniała.
- Nie opowiadaj głupot - prychnęła Lily z dezaprobatą. - Sugerujesz, że Dorcas miałaby unikać Mary? Niby czemu?
- Skąd mam wiedzieć? To twoja przyjaciółka…
- …a twoja kuzynka, jakbyś zapomniał… Mary, gdzie się wybierasz?
Wszyscy spojrzeli w stronę schodów, prowadzących do dormitoriów w momencie, gdy schodziła z nich Mary. Ubrana była w zimowy płaszcz i wełnianą czapkę.
- Postanowiłam się przejść po błoniach, póki jeszcze śnieg nie spadł - odparła obojętnie Mary.
- Jesteś pewna? Nie wyglądasz za dobrze…
- Nic mi nie jest, naprawdę. Potrzebuję tylko trochę świeżego powietrza. Poza tym, głowa zaczynała mnie boleć od waszych. Słychać was w całej wieży.
Nie czekając na reakcję innych, ruszyła przed siebie przechodząc przez dziurę pod portretem na korytarz.
Mary westchnęła ciężko. Miała nadzieję, że wyraziła się dość łagodnie, choć w głębi ducha chciała rzucić im parę kąśliwych uwag. Te niekończące się kłótnie między Lily i Jamesem doprowadzały ją do szału. Nie było dnia bez żadnego spięcia między nimi. Na szczęście, gdy zaczynali się sprzeczać, Mary często bywała w innej części zamku. Jednakże, gdy dochodził do niej odgłos ich wyzwisk, starała się szybko ulotnić, by nie wyładować na ich swojej złości.
Od momentu gdy wróciła do Hogwartu, Mary dużo czasu spędzała z Emeliną i Hestią Vance. Nie wiedziała, czemu, ale w tym ciężkim okresie czuła się lepiej u ich boku, a one same zadeklarowały swoją pomoc. Pomagały jej w lekcjach, często z nią rozmawiały, przechadzały się po szkolnych błoniach, zdarzało im się nawet dowcipkować. Mary zarazem była im wdzięczna oraz dziwiło ją, że od pierwszej klasy nie zamieniły ze sobą ani słowa. W sumie, odkąd pamiętała, były ciche, nieśmiałe i nie wdawały się w jakieś głośne dyskusje…
Nagle poczuła, że wpada na kogoś. Mary złapała równowagę i spojrzała przed siebie. To był Remus. Na jej widok szybko odwrócił wzrok.
- Co ty tu robisz? - zapytała niechętnie Mary. Do tej pory nie mogła mu wybaczyć jego słów sprzed dwóch miesięcy.
- Byłem w bibliotece i… - zająknął się Remus, nadal nie patrząc jej w oczy. - Ja…
- Nieważne - ucięła krótko Mary i pospieszyła w stronę dębowych drzwi, prowadzących na szkolne błonia.
- Zaczekaj…
Mary odwróciła się. Tym razem Remus spojrzał na nią. Na jego twarzy widać było oznaki zmęczenia i jeszcze czegoś, czego nie umiała zdefiniować.
- Mary… ja chciałem… znaczy…
- No, wyduś to z siebie, Lupin. We wrześniu jakoś nie miałeś z tym problemu.
Nie wiedziała, czemu nazwała go po nazwisku. Czuła tylko chłód, gdy na niego patrzyła. Remus widocznie to wyczuł, bo zaczął przechodzić do sedna sprawy.
- Wtedy w sowiarni… Ja naprawdę nie wiedziałem…
- Ach, więc chcesz pogadać o moich urojeniach, które jednak się urzeczywistniły? - Ton jej głosu był oschły i lodowaty. - Niestety, ja nie mam ochoty poruszać tego tematu. A teraz wybacz, chcę pobyć trochę sama.
Nie czekając na jego reakcję, pchnęła dębowe drzwi i wyszła na szkolne błonia.
Przeczuwała, że do tego dojdzie. W głębi duszy czuła, że prędzej czy później Remus będzie chciał porozmawiać z nią o tamtej kłótni w sowiarni. Jednak Mary nie była w stanie mówić na ten temat. Przynajmniej nie teraz. Nadal wściekła była na niego, a rozmowa z nim to ostatnia rzecz, na jaką miała teraz ochotę.
Usiadła pod cieniem wielkiego buka naprzeciwko jeziora i wpatrzyła się w listopadowy krajobraz. Było bardzo zimno jak na ten okres, lecz Mary to nie przeszkadzało. Wszędzie dobrze, byle dalej od tego zgiełku. Nie sądziła, że jej przyrzeczenie będzie takie trudne do zrealizowania. Owszem, rozmawiała z przyjaciółmi i starała się od nich nie izolować, jednak to nie było wcale takie łatwe. Gdy nadarzała się okazja, zaszywała się w jakimś cichym miejscu i rozmyślała nad tym wszystkim. Żal i poczucie winy trawiły ją od środka, jednakże przy innych starała się tego nie okazywać.
Gdy wróciła do Hogwartu, jak się spodziewała,  sporo osób szeptało za jej plecami, wytykali ją palcami i bacznie jej się przyglądali, szczególnie nauczyciele. Bali się o jej kondycję psychiczną. Mary starała się nie okazywać jakichś niepokojących objawów, choć nie czuła się jeszcze aż tak źle, niż się spodziewała. Co prawda, popłakiwała samotnie, lecz według niej to było normalne. Myślała, że od razu wpadnie w głęboką depresję, że będzie mieć myśli samobójcze, a póki co jedyne co kłębiło się w jej głowie to wyrzuty sumienia i chęć zemsty. O tak, łaknęła jej, chciała dopaść Bellatriks i sprawić, by cierpiała. Choć z drugiej strony była sadomasochistą, więc jakikolwiek ból by tylko ją podniecił. Jednakże dwa lata temu Tora sprawiła, iż Bella pierwszy raz przeraziła się nie na żarty, to może…
Jej rozmyślanie przerwało rżenie konia. Mary spojrzała na jezioro i od razu podniosła się na równe nogi, wytrzeszczając oczy na to, co ujrzała. Przy brzegu jeziora stał wielki stwór przypominający konia o siwofioletowej maści i czarnej grzywie. Oczy stwora były czerwone, kopyta i ogon czarne. Mary nie wiedziała, z czym ma do czynienia, jednakże coś jej podpowiadało, że nie ma się czego obawiać. Podeszła tajemniczego stworzenia i dotknęła jego grzywy. Stwór zarżał ponownie i ukłonił się, dając Mary do zrozumienia, by go dosiadła. Przyjrzała mu się badawczym spojrzeniem. Był cały mokry, co sugerowało, iż stwór mógł pochodzić z dna jeziora. Chciała się cofnąć w obawie, że to jakiś wodny potwór, pożerający swe ofiary, jednakże gdy utkwiła wzrok w szkarłatnych ślepiach, poczuła, że wszelkie emocje ją opuszczają. Intuicja jej podpowiadała, że gdziekolwiek ją ten stwór zabierze, będzie bezpieczna. Zawahała się jeszcze przez moment, lecz szybko podjęła decyzję i dosiadła grzbietu wierzchowca.
Stwór uniósł się i skierował się ku wodnej tafli jeziora. Powoli zaczął się zanurzać. Gdy zanurzył cały grzbiet, Mary wzdrygnęła się lekko. Woda była bardzo lodowata. Zaczęła drzeć z zimna, jednakże nie zniechęciło ją to. Spokój i poczucie bezpieczeństwa nie opuszczały ją. Stwór zanurzał się coraz bardziej. Gdy jego głowa znikła pod powierzchnią wody, Mary usłyszała, jak ktoś wykrzykuje jej imię, lecz nim zdążyła obrócić głowę, również ona znalazła się pod wodą. Odruchowo zamknęła oczy, jednakże nie zdążyła zaczerpnąć powietrza i już po paru sekundach zaczęło brakować jej tlenu. Zaczęła się topić…

środa, 22 sierpnia 2012

Rozdział 26


Dla Kariny – bo chyba najbardziej chciała nowy rozdział :)


Rozdział 26



Nigdy nie będzie tak, jak dawniej
 

- Kochanie, już czas.
Mary odwróciła się od okna. W progu stała jej matka w długiej czarnej sukni udekorowaną falbankami i koronką z czarnego jedwabiu, a na głowie miała czarny kapelusz z welonem zasłaniającym twarz. Mimo że materiał był prawie przeźroczysty, Mary nie mogła dostrzec twarzy Cedrelli.
- Zejdę za pięć minut, dobrze? Muszę pozbierać myśli.
- Dobrze. Tylko się pospiesz, wszyscy czekamy na dole.
Po tych słowach Cedrella wyszła na korytarz, zamykając za sobą cicho drzwi.
Mary ponownie utkwiła wzrok na krajobrazie za szybą. Co prawda, nie było czego podziwiać - od rana lało jak z cebra - lecz nie obchodziło jej to. Od dwóch dni siedziała tak na parapecie swojego okna i tępo wpatrywała się w chmury, starając się zebrać swoje myśli do kupy.
Jej świadomość do tej pory nie chciała przyjąć do wiadomości, że Septymiusz nie żyje. Łudziła się, że tamten poranek nigdy się nie zdarzył. Bez przerwy myślała, że zaraz się obudzi w dormitorium i ubrana w barwy swojej drużyny zejdzie do Wielkiej Sali witana okrzykami Gryfonów i gwizdami Ślizgonów. Niestety, łudziła się na próżno. Jej ojciec nie żył. I to z jej winy.
Tamtego dnia mecz został odwołany, a Dumbledore zaprowadził Mary do swojego gabinetu. Na prośbę dyrektora towarzyszył im Syriusz. Przez godzinę nikt się nie odezwał, do czasu, gdy do Hogwartu przybyli Cedrella, Billius, Molly i Artur. Dumbledore był zdziwiony, gdyż nie spodziewał się, że tak szybko przybędą na jego wezwanie. Dopiero później Cedrella wyjaśniła, co się stało. U progi jej drzwi rano znalazła paczkę z serdecznymi pozdrowieniami od dalekiej siostrzenicy. Po otwarciu pakunku znalazła pocięte byle jak upchane szczątki czyjegoś zmasakrowanego ciała. Na jednym ze złamanych palców widniała obrączka w wygrawerowanymi inicjałami SW. Dumbledore potwierdził obawy Cedrelli. Zrelacjonował pokrótce wydarzenia, które miały miejsce tego dnia podczas śniadania.

*  *  *

- Mój Boże! - wykrztusiła Cedrella drżącym głosem. - Ale... czemu akurat Mary dostała w paczce głowę mojego męża?
Dumbledore zamilkł i spojrzał znacząco na Mary. Od samego początku dygotała i łapała nerwowo powietrze. Syriusz obejmował ją ramieniem.
- Mary… - odezwał się nagle Artur. - Czy wiesz…
- To moja wina! - wybuchnęła nagle Mary, wstając z krzesła. Syriusz ruszył w jej stronę, lecz ona go odepchnęła. - Daj spokój Syriuszu! Teraz nie ma sensu z tym się kryć.
- Kochanie, o czym ty mówisz? - zapytała Cedrella przerażona nie na żarty.
- Tata został brutalnie zamordowany… prawdopodobnie był torturowany i okaleczony żywcem…
- Mój Boże, Mary, skąd to możesz wiedzieć? - spytała Molly równie zlękniona.
- Bo… bo… - Mary nie mogła z siebie wydusić słowa. Zanim udało jej się cos sensownego sklecić, Syriusz się wtrącił:
- To zaczęło się we wrześniu ubiegłego roku…

*  *  *

Opowiedział im o listach od Belli, jej groźbach, o tym, jak Mary izolowała się od innych, by ich chronić... Po prostu, zrelacjonował im wszystkie wydarzenia, jakie miały miejsce od pierwszej wiadomości od Bellatriks. Gdy skończył, Mary rozpłakała się, a Cedrella szybko do niej podeszła, mocno ją przytuliła do siebie i zaczęła szeptać uspokajająco. Molly, Billius i Artur chcieli od Syriusza poznać więcej szczegółów, lecz Dumbledore uciszył ich, proponując, by Mary do czasu pogrzebu pojechała do swojego domu, obiecując, że jej przyjaciele przyjadą na ceremonię pożegnalną. Syriusz, bez zastanowienia, wybiegł z gabinetu dyrektora w poszukiwaniu Lily i Dorcas, by prosić je, by spakowały rzeczy Mary.
Od tamtej pory nie wychodziła ze swojego pokoju. Prawie nic nie jadła, nie chciała z nikim rozmawiać. Całymi dniami przesiadywała na parapecie swojego okna, patrząc na świat zza szyby i rozmyślała nad tym wszystkim. Wiedziała, że to ona jest temu wszystkiemu winna. To przez nią Septymiusz nie żył. To jego przemęczenie, bóle głowy, rozkojarzenie… To przecież oczywiste, że Bella musiała rzucać na niego potajemnie jakieś uroki uszkadzające jego układ nerwowy… albo jeszcze coś gorszego. Gdyby wcześniej zareagowała, to może by temu zapobiegła, a teraz… Na samą myśl wzbierała w niej rozpacz, a po policzkach spływały łzy. Co gorsza, bała się spojrzeć matce w oczy. W głębi ducha czuła, że wini ją za to wszystko, tylko nie chce tego na głos powiedzieć. Dla Mary to jej milczenie było najgorsze. Wolała, by na nią nakrzyczała, że ją nienawidzi, że to przez nią jej mąż został brutalnie zamordowany…
Poczuła pod dłonią przyjemne ciepło. Spojrzała w dół i ujrzała Torę, patrzącą na nią swoimi ciepłymi ognistymi ślepiami. Mary lekko się uśmiechnęła.
- Masz rację, nie ma na co czekać. - Wstała z parapetu i poprawiła rękawy swojej czarnej bluzki. - Miejmy to już za sobą.

*  *  *

Ku wielkiemu zdziwieniu Mary i Cedrelli na pogrzebie Septymiusza pojawiło się bardzo dużo czarodziejów. Poza Molly, Arturem, ich przyjaciółmi z czasów szkolnych. małym Billym i Billiusem zjawili się również państwo Prewettowie, Fabian i Gideon, niejaka Muriel* - daleka ciotka Molly, Fabiana i Gideona - oraz przyjaciele zmarłego z Ministerstwa Magii. Wśród przyjaciół Mary przybyli Lily, Dorcas, James, Syriusz, Remus (ten miał podkrążone oczy, jakby nie spał przez parę dni), Peter, Emelina i Hestia Vance (choć Mary nie wiedziała, czemu one się zjawiły, ponieważ rzadko ze sobą rozmawiały), Severus, Marlena, John wraz ze swoją matką, całe grono pedagogiczne wraz z Hagridem oraz, ku jeszcze większemu zdumieniu, Narcyza i Andromeda. Ich przybycie wzbudziło wielkie poruszenie wśród rodziny Weasleyów, którzy znali stosunek Blacków do Cedrelli i Septymiusza. Jednak one, nie zwracając uwagi na krytyczne spojrzenia innych, zwłaszcza kąśliwe uwagi Muriel Prewett, podeszły do Mary i złożyły jej i Cedrelli kondolencje.
Przemówienie księdza nie docierało do Mary. Wspominała każdą chwilę spędzoną z ojcem. Każde święto, każdy spacer, nawet te nieistotne dni… Przez swoje poczucie winy nie czuła tego, ale w tym momencie zrozumiała, jak bardzo jej go teraz brakuje. Kochała go z całego serca. Nie mogła uwierzyć, że jego już nie ma. I to dlatego, że zadarła z Bellariks Black. Gdyby nie była tak butna, Septymiusz z pewnością by żył. Teraz ona, jej bracia i matka zostali zupełnie sami. Już nigdy nie będzie tak, jak dawniej… Nigdy…
Gdy ksiądz sypnął na trumnę garść ziemi, Mary i Cedrella rzuciły dwie białe róże, a cała reszta poszła za ich śladem. Gdy grabarze zaczęli zakopywać dół, wszyscy jeszcze chwilę patrzyli się na zapełniający się ubytek ziemi, aż w końcu zaczęli się rozchodzić. Najpierw przyjaciele zmarłego, potem rodzina… W końcu zostali tylko Mary, jej Strażnik, Molly, Artur i Syriusz. Ten szepnął cicho do ucha przyjaciółki:
- Musimy iść. Czekają na nas.
- Ja… nie mogę.
- Jesteś cała mokra. Chodź, w domu się ogrzejesz…
- Nie potrafię, Syriuszu. Nie potrafię…
- Pomogę ci… - Syriusz chwycił ją pod ramię i poprowadził w stronę samochodu, gdzie czekała na nich Cedrella. Zaczęli powoli się oddalać, a wraz z nimi Tora. Molly popatrzyła w ich stronę i również wzięła Artura pod ramię.
- Arturze…
- Idealna pogoda na pogrzeb, nie uważasz?
- Czekają na nas…
- Pamiętasz imprezę, którą moi rodzice urządzili z okazji powrotu Billiusa do domu? - zapytał nagle Artur, nie odrywając wzroku od świeżo zakopanej ziemi. Nie czekając na odpowiedź, ciągnął dalej: - Ojciec był wtedy trochę podchmielony, ale wyraził swoją opinię o własnym pogrzebie. Pamiętasz, co wtedy powiedział?
- On… powiedział, że nie chciałby, by przyjaciele i rodzina tego dnia rozpaczali z jego powodu, tylko szli dalej. Cieszyli się życiem…
- Dokładnie. Nie wiem, czemu akurat tę chwilę sobie przypomniałem…
- Arturze…
- Może dlatego… - Przez moment się zawahał, lecz kontynuował: - Może dlatego, że w dniu, kiedy ta suka Black przysłała nam zmasakrowane ciało mojego ojca, chciałem ci się oświadczyć.
Molly spojrzała na niego zdumiona. Patrzył jej prosto w oczy. Nie było w nich śladu łez… Tylko zdecydowanie…
- Mój ojciec miał rację. Powinniśmy cieszyć się z życia… Nawet, gdy przychodzą tak smutne chwile. - Ukląkł na jednym kolanie i wyjął z kieszeni płaszcza maleńkie czerwone pudełeczko. Otworzył je i w środku ukazał się pierścionek zaręczynowy. - Chciałem, by to wyglądało bardziej romantycznie, jednakże obecne okoliczności nie pozwoliły na to… ale cóż… Molly Prewett, czy uczynisz mi ten wielki zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Przez moment Molly zaniemówiła, ale trwało to tylko chwilę. Wzięła pierścionek, włożyła go sobie na serdeczny palec i również uklękła. Przyciągnęła do siebie Artura i mocno go przytuliła.
- Tak, Arturze  - odrzekła w końcu. - Zostanę twoja żoną.

*  *  *


- Idź beze mnie. Muszę coś sprawdzić.
- Co się dzieje, Dorcas? - zapytała Lily, patrząc na przyjaciółkę podejrzliwym wzrokiem. - Odkąd wróciłaś z pogrzebu ojca Mary, dziwnie się zachowujesz.
- Po prostu nie lubię pogrzebów. Dogonię cię, obiecuję.
Lily jedynie wzruszyła ramionami i wyszła z dormitorium, a Dorcas stanęła przy oknie, patrząc na taflę jeziora. Nienajlepiej się czuła. Atmosfera na pogrzebach zawsze ją dobijała. Miała wtedy wrażenie, że to ktoś  z jej rodziny leży w trumnie. Nie chciałaby być teraz na miejscu Mary. Ponadto, podczas ceremonii czuła czyjąś mentalną obecność, lecz nie wiedziała czyją. A może tak się wczuła w nastrój, że to sobie wyobraziła?
- Witaj, Dorcas.
Dorcas obróciła się na pięcie i zastygła w miejscu. Na łóżku Mary siedział rudowłosy mężczyzna z lekkimi zakolami na głowie. Na oko mógł mieć około czterdziestki. Ubrany był w czarny elegancki garnitur, a na twarzy widniał smutny uśmiech.
- Kim jesteś? - zapytała niepewnie Dorcas, robiąc krok do tyłu. Włożyła rękę do kieszeni spodni i wyciągnęła różdżkę. - I co tutaj robisz? Tylko dziewczyny mogą tu przebywać…
- Tak, wiem, znam tradycję - odparł cicho nieznajomy. - Odłóż różdżkę, nic ci nie zrobię.
- Chyba nie sądzisz, że ci uwierzę?
- Mówię prawdę. Potrzebuje twojej pomocy…
- Nie wiem, skąd się tu wziąłeś, ale masz się stąd natychmiast wynosić! Inaczej zawiadomię dyrektora…
- To nic nie da. Tylko ty mnie widzisz.
Na te słowa Dorcas przeraziła się nie na żarty.
- Że co? Ale…
Mężczyzna wstał i zrobił krok w jej stronę. Po chwili ciszy oznajmił:
- Nazywam się Septymiusz Weasley.

___________________________
* Wspomniana Muriel to oczywiście znana starsza pani, która pożyczyła Fleur Delacour swoja tiarę w HP.