wtorek, 27 maja 2008

Rozdział 6


Rozdział 6

Jestem w ciąży


Nadszedł dzień powrotu do Hogwartu. Artur, Daniel i dziewczyny spakowali kufry dzień wcześniej, jednak musieli wyjechać później, gdyż Molly źle się poczuła. Podczas śniadania szybko popędziła do łazienki i zamknęła się w niej. Cedrella i Septymiusz martwili się, czym mogła się zatruć dziewczyna ich syna. Wszyscy jedli to samo i nic im nie było. Może to tylko chwilowe - pomyśleli.
Molly wyszła z łazienki około dziesiątej, mówiąc, że trochę ja zemdliło, ale już wszystko w porządku. Uspokojeni Weasleyowie szybko zagonili dzieciaki do samochodu i popędzili na dworzec. Na peron wpadli za pięć jedenasta. Państwo Weasleyowie i Billius szybko pożegnali się z resztą i zagonili ich do pociągu. Po chwili pociąg ruszył.
Podróż minęła dość spokojnie. Molly i Artur poszli do innego przedziału, a Daniel musiał się zadowolić towarzystwem dziewczyn. Nie odzywał się do nich, tylko przysłuchiwał się ich rozmowie i śmiał się razem z nimi. Gdy zaczynało się ściemniać, pociąg zaczął hamować. Dziewczęta i Daniel zdjęli kufry z półek i założyli na siebie szaty.
Gdy uczniowie wysiedli z pociągu, Mary i Marlena odnalazły wzrokiem swoich przyjaciół. Pożegnały się z siostrami Black i Danielem, po czym pobiegły przywitać się z Lily, Dorcas i Johnem. Uścisnęli się między sobą i zajęli jeden z powozów, które zawiozły ich do zamku. Całą drogę opowiadali sobie o spędzonych przez nich świętach. Gdy weszli do sali wejściowej, szybko udali się na kolację. Po przekroczeniu progu Wielkiej Sali, Lily, Dorcas i Mary pożegnały się  z Marleną i Johnem, po czym  poszły zająć miejsca przy stole Gryfonów. Usiadły naprzeciwko Jamesa, Petera i Syriusza.
- Cześć, chłopaki! - odparła entuzjastycznie Mary. - Gdzie zgubiliście Remusa?
- Hej, dziewczyny - przywitał się Syriusz. - Remusa nie było w pociągu.
- Jak to nie było go? - spytała zdziwiona Dorcas. - Chyba wiedział, kiedy wracamy do szkoły?
- No pewnie - żachnął się James. - Przecież to nie Peter, który wiecznie ma dziurę w pamięci! - Blondyn spojrzał na przyjaciela z wyrzutem. - Wybacz Pete, ale to prawda. W każdym razie, myślę, że nasz Remusek musiał zostać dłużej w domu. Miewa okresy, gdy fatalnie się czuje…
- Tak - odrzekła Mary. - Tylko że... Remus nigdy nam nie skarżył się na problemy zdrowotne. Powinniście z nim o tym pogadać.
James przytaknął, po czym zwrócił się do Lily:
- Jak ci minęły święta, Lily?
Rudowłosa nie odpowiedziała. Nałożyła sobie na talerz pieczonych ziemniaków i zaczęła je jeść.
- Powtórzę jeszcze raz. Jak ci minęły święta?
Lily nadal milczała. James tracił cierpliwość. Poczekał, aż dziewczyna jeść ziemniaki i nałoży sobie na talerz kiełbaski, i rzekł:
- To powiesz mi czy nie?
Jednak i tym razem nie uzyskał odpowiedzi. James stracił cierpliwość i ryknął:
- EVANS! TY ZAROZUMIAŁY KUJONIE, PODLIZUJĄCY SIĘ BEZ PRZERWY SLUGHORNOWI! ODPOWIADAJ!
Lily spojrzała na Jamesa wściekłym wzrokiem. Chwyciła puchar z sokiem dyniowym i wylała jego zawartość na głowę Gryfona. Odłożyła sztućce, po czym ruszyła w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Po drodze zatrzymał ją profesor Slughorn. Szepnął coś do Lily i podszedł do Mary, Dorcas i chłopaków.
- Panie Potter, jutro po lekcjach chcę pana widzieć w moim gabinecie. Musimy przedyskutować pański szlaban.
Gdy Slughorn odszedł, Dorcas szepnęła do kuzyna:
- No to się popisałeś…
- Nie moja wina, że Slughorn wszedł do sali! - syknął James. - Musiałem coś powiedzieć, aby Lily zareagowała.
- I zareagowała - odparła Mary. - Ale chyba nie tak, jak chciałeś?
- Jasne, że nie! Czemu ona nie może sie ze mną zaprzyjaźnić?
- Ja jej się nie dziwię - rzekła Dorcas. - Z twoim poczuciem humoru... Szkoda słów. - Zwróciła się do Mary. - Spędziliśmy razem święta. W Boże Narodzenie powtórzył twój numer z budzikiem. Myślałam, że mu urwę...
- Niepotrzebnie mu to zasugerowałaś - odpowiedziała Mary z uśmiechem na twarzy. - Może by tego nie zrobił, gdybyś mu dobitnie nie powiedziała, żeby nie powtarzał tego numeru.
- A może przynajmniej ty nam opowiesz, jak spędziłaś święta? - spytał ponuro James.
Mary opowiedziała jemu, Dorcas, Syriuszowi i Peterowi, jak spędziła święta (pominąwszy rozmowę z Molly). Chłopaki parsknęli śmiechem, gdy dowiedzieli się, co dostała od Billiusa. Następnie zabrali się do kolacji. Gdy wszystko zjedli, udali się do Wieży Gryffindoru. Po drodze Peter opowiadał im, jak spędził święta z matką. Mary szybko mu przerwała w obawie przed zanudzeniem słuchaczy.
- Syriuszu, a ty jak spędziłeś święta?
- Ja... zostałem w Hogwarcie.
- Dlaczego? - zdziwiła się Dorcas.
- Nie znoszę świąt w domu. Ciągłe biadolenie o miejscu naszej rodziny w hierarchii wartości. Żałosne.
- Czemu mi nie powiedziałeś, że zostajesz w szkole? - spytała Mary. - Gdybym wiedziała, to zaprosiłabym cię do siebie.
- Nie chciałem robić kłopotu. Tylko bym zawadzał…
- Nieprawda! Pomagałbyś w ścinaniu choinki, rozbawiałbyś nas podczas kolacji wigilijnej. Następnym razem jedziesz do nas na święta. Bezapelacyjnie.
- A jeśli nie będzie miejsca…
- Z tym nie będzie problemu - odparł Artur. Pierwszoroczni Gryfoni podskoczyli z wrażenia. Nie mieli pojęcia, od jak dawna szedł za nimi. - U nas jest bardzo dużo miejsca. Nasza mama odziedziczyła dom po ciotce Bercie, a ona była bardzo bogata. Inni Blackowie  wściekli się, gdy się o tym dowiedzieli, więc ciotka została wymazana z drzewa genealogicznego Blacków.
- A gdzie zgubiłeś Molly? - spytała Mary swojego brata
- Musiała pójść do pani Pomfrey. Rozbolał ją żołądek.
Gryfoni stanęli przed portretem Grubej Damy.
- Hasło?
- Bananowe ciasto - odrzekł Artur, po czym wraz z resztą wszedł do pokoju wspólnego.
Przed pójściem spać Mary miała natłok myśli. Rozmyślała o Molly i Remusa. Martwiła się o dziewczynę swojego brata. Rano źle się czuła i nikt nie wiedział dlaczego. Ciśnienie było w normie, a nie wyglądała na chorą. Co się mogło stać?
Mary nie rozumiała również, czemu martwi sie o Remusa. Przecież nie mógł przyjechać do szkoły w takcie choroby. Ale czy to cos poważnego? W ciągu ostatnich paru miesięcy chłopak znikał bardzo często. Co prawda, mówił, że czasem gorzej się czuje, ale to tylko jego wersja. Może prawda jest inna? Mroczna? Wstydliwa dla Remusa?

*  *  *

O wpół do dziewiątej Mary zeszła na śniadanie do Wielkiej Sali. Przy stole siedzieli już wszyscy jej przyjaciele. Gdy usiadła obok Lily, spojrzała na chłopców. Remusa wciąż nie było. Uśmiechnęła się bez żadnego entuzjazmu i nałożyła sobie na talerz trochę jajecznicy.

Dziesięć minut przed dziewiątą pierwszoroczni Gryfoni udali się na lekcję eliksirów. Kątem oka Mary zobaczyła, że Molly i Artur też postanowili udać się na lekcje. Jednak nie to było ciekawe. Gdy skierowali się do wyjścia z Wielkiej Sali, od stołu Ślizgonów wstali Malfoy, Bella oraz Lestrange'owie i poszli za parą. Mary postanowiła nieco zwolnić.
   
W sali wejściowej zobaczyła, jak Molly i Artur kierują się w stronę błoni. Po chwili rozległ się gwizd. Gryfoni odwrócili się. To Rufus zagwizdał.
   
- Zapomniałaś o naszej umowie, Prewett? - krzyknęła Bella z szyderczym uśmiechem.
   
Molly nie wiedziała, co robić. Rozejrzała się po sali. Zauważyła Mary, a ta zachęcająco kiwnęła głową. Molly uśmiechnęła się i pocałowała Artura, a on odwzajemnił jej pocałunek.
   
Ślizgonom szczęki opadły ze zdziwienia. Nie wiedzieli, że ta Prewett będzie taka głupia. Wyglądało na to, że nie zależy jej na swoich braciach. Natomiast Mary czuła w sercu rozpierającą dumę. Była zadowolona z tego, że Molly w końcu postawiła się Belli i jej bandzie.
   
Bellatriks wyprostowała się i podeszła do Molly i Artura. Mary zrobiła to samo.

- Nie zależy ci na braciach?! - ryknęła Ślizgonka, plując na Artura. - Naprawdę masz ich w nosie? Proszę bardzo! Sama tego chciałaś! Zobaczymy, jak długo wytrzymają...
   
- Weź się ogarnij, Black! - żachnęła się Mary. Molly, Artur, Bella i reszta Ślizgonów spojrzeli na nią. - To się robi nudne. Tylko na tyle cię stać? Doprawdy, jesteś żałosna! Z twoimi żartami nawet do kabaretu by cię nie przyjęli. I zrób coś z twarzą! Cała ci się łuszczy! Idź do pani Pomfrey. Ona ma jakieś toniki na takie przypadki. Ach, i umyj w końcu włosy, bo kleją ci się od łoju, kuzyneczko.
   
Ostatnie słowo powiedziała bardzo wyraźnie, by zbiegowisko w sali wejściowej dobrze usłyszało, że ona i Bella są ze sobą spokrewnione. Rozległy się pojedyncze śmiechy, jednak szybko umilkły, gdy Bella obrzuciła zebranych morderczym spojrzeniem. Następnie okręciła się na pięcie i pobiegła w stronę marmurowych schodów, a jej banda tuz za nią. Mary, uśmiechając się do siebie z satysfakcją, ruszyła w stronę lochów. Weszła do klasy równo z resztą uczniów. Zajęła miejsce obok Lily i Dorcas, a chłopcy usiedli dalej. Dziewczęta co jakiś czas rzucały w stronę Mary przerażone spojrzenia. Nie sądziły, że ich przyjaciółka odważy się publicznie poniżyć Bellatriks Black. Miały przeczucie, że nie ujdzie jej to płazem i już wkrótce Bella się zemści na Mary. Jednakże ich rozważania przerwał głos profesora Slughorna:
   
- Na dzisiejszej lekcji sporządzimy eliksir pieprzowy. Jak wszyscy wiecie, jest on stosowany przy przeziębieniach. Składniki są w szafkach, a instrukcja na tablicy. Macie na to dwie godziny.
   
Nie było potrzeby przedłużać czasu, gdyż wszyscy skończyli sporządzać eliksir przed końcem drugiej godziny eliksirów. Slughorn przeszedł się po klasie i obejrzał wszystkie wywary. Gdy to uczynił, zaczerpnął powietrza i oświadczył:
   
- Dzisiejszy eliksir był jednym z najłatwiejszych, Jednak widzę, że nie wszyscy sporządzili go prawidłowo. - Jego wzrok padł na Petera. - Jednak są pewne osoby, które trzeba wyróżnić za bezbłędne uwarzenie wywaru. Więc... dziesięć punktów dla pana Severusa Snape'a. Doskonale, mój chłopcze. Oby tak dalej. Dziesięć punktów dla panny Weasley. - Mary zarumieniła się. - Moja droga, mówiąc szczerze, z dnia na dzień twoje wywary są coraz lepsze. Zastanów się nad karierą uzdrowiciela. Dziesięć punktów  dla panny Baddock…  dla panienek Vance... i dla panny Evans, oczywiście. - Slughorn spojrzał na Lily i uśmiechnął się do niej. -  Mam przeczucie, że twoje dzieci odziedziczą po tobie talent do sporządzania eliksirów. No, możecie już iść… Pan Potter zostaje! - dodał Slughorn chłodnym tonem.
    
Wszyscy, prócz Jamesa i Slughorna, opuścili lochy i udali się na błonia. Jednak Mary została. Zauważyła przy drzwiach Wielkiej Sali Molly, machającą do niej. Podeszła do niej.
   
- O co chodzi?
   
- Postanowiłam pójść do Dumbledore’a - oświadczyła Molly drżącym głosem. - No wiesz... W sprawie Belli. Jednak głupio jest mi iść samej...
   
- Mogę z tobą pójść.

Molly uśmiechnęła się i wraz z Mary ruszyła w stronę marmurowych schodów. Po dziesięciu minutach (za każdym razem schody się zmieniały) dziewczęta stanęły przed kamienną chimerą.

- Owocowe żelki - odparła Molly.
   
Chimera ożyła i odskoczyła na bok. Za chimerą było tajne przejście. Gryfonki weszły do środka i pojawiły się spiralne, ruchome schody. Jechały spiralą do góry, aż schody zatrzymały się i ukazały się drzwi z mosiężną kołatką w kształcie gryfa. Molly zapukała kołatką trzy razy. Gdy ona i Mary usłyszały, żeby weszły, otworzyła drzwi.
   
Gabinet dyrektora był wielki i okrągły. Słychać było dziwne odgłosy, wydawane z dziwnych, srebrnych instrumentów. Ściany były obwieszone portretami byłych dyrektorów Hogwartu, którzy drzemali sobie w ramach. Na biurku leżała Tiara Przydziału, a za nim siedział Albus Dumbledore.
   
- Witajcie. W czym mogę pomóc?
   
Molly spojrzała na Mary, a ta uśmiechnęła się do niej i kiwnęła zachęcająco głową. Molly zaczerpnęła powietrza i opowiedziała dyrektorowi wszystko, co zaplanowała Bella. Gdy skończyła swoją opowieść, Dumbledore odpowiedział:
   
- Dziękuję ci, że mi o tym powiedziałaś. Jeszcze dzisiaj zwołam zebranie opiekunów domów i naradzimy się, co dalej robić. Musimy działać ostrożnie, gdyż nie wiadomo, do czego może się posunąć panna Black.
   
- Dziękuję... - Molly zachwiała się i przytrzymała się o blat biurka. Po chwili zemdlała.
   
- Molly! - krzyknęła Mary i ukucnęła obok niej. Próbowała ją ocucić. - Molly! Słyszysz mnie?
   
Dumbledore podszedł do niej i ukucnął tuż obok. Wyciągnął różdżkę i wycelował w pierś Molly.
   
- Enervate!
  
 Molly otworzyła oczy. Powoli próbowała wstać.  Dyrektor i Mary zrobili to samo.
   
- Nic ci nie jest?
   
- Nie... Po prostu... zasłabłam...
   
- Zaprowadź Molly do skrzydła szpitalnego - odrzekł Dumbledore do Mary.
   
Mary posłuchała go i udała się z Molly do pielęgniarki. Po jakichś dziesięciu minutach stanęły przed drzwiami skrzydła szpitalnego. Pani Pomfrey zaprosiła je do środka. Gdy Molly usiadła na łóżku, pielęgniarka spytała:
   
- Co się stało, panno Prewett?
   
- Zasłabłam... Ale już mi lepiej...
   
- Zjedz to. - Pani Pomfrey dala jej tabliczkę czekolady. - Dobrze ci zrobi. - Po tych słowach spojrzała na Mary ciepłym wzrokiem. - Możesz poczekać na zewnątrz? Muszę ją przebadać. Mogła złapać jakiegoś wirusa.
   
Mary zgodziła się i wyszła z sali. Chodziła po całej długości korytarza. Po paru minutach zaczynała się niecierpliwić. Co tak długo? Te badania za długo trwają. Może Molly zachorowała na coś poważnego? Nie... Inaczej ona też by była chora... Chyba…
   
Gdy miała już paradować do środka, drzwi skrzydła szpitalnego otworzyły się i pojawiła się Molly.  Miała kamienną twarz.
   
- I jak? – zapytała Mary. - Co ci dolega?
   
Molly zamknęła drzwi i oparła się o nie.
   
- Nic... Ale...
   
- Ale co?
   
Molly zaczerpnęła powietrza i odparła:
   
- Ja... jestem w ciąży...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz