poniedziałek, 28 maja 2012

Rozdział 24


Rozdział 24

Eliminacje



- Czekam na wyjaśnienia.
Dochodziło południe. Profesor McGonagall patrzyła surowo zza swojego biurka na Lily, Syriusza, Jamesa i Mary. Po tym, co od nich usłyszała, ledwo trzymała nerwy na wodzy. W swojej karierze zawodowej nie spotkała się jeszcze z takim wybrykiem. Czegoś takiego spodziewałaby się ze strony któregoś z Ślizgonów, a nie od jej uczniów. Nie miała pretensji do panny Evans, gdyż ona znalazła się na miejscu zdarzenia po fakcie. Nie odrywała od trzeciorocznych Gryfonów wzroku, czekając na wyjaśnienia, jednak cisza z każdą sekundą narastała. W końcu nie wytrzymała i wybuchnęła:
- Na miłość boską! Czy tak trudno jest wam wytłumaczyć, co was skłoniło do rzucenia Zaklęcia Zapomnienia na pannę Jorkins? Zrozumiałabym, jakbyście ją oszołomili albo pozbawili przytomności, ale coś takiego…
- Niech pani nie wini Syriusza i Jamesa - odezwała się nieśmiało Mary. - To wyłącznie moja wina.
- Rozumiem, że bronisz…
- Nie, nie bronię. To ja rzuciłam Zaklęcie Zapomnienia na Bertę Jorkins.
Profesor McGonagall wytrzeszczyła oczy ze szczerego zdumienia. Przenosiła wzrok to na Mary, to na Syriusza, Jamesa i Lily i z powrotem na Mary.
- Panno Weasley, to nie jest śmieszne…
- Zdaję sobie z tego sprawę. Nigdy bym pani profesor nie okłamała…
- Nie… przecież… - Profesor McGonagall ledwo łapała oddech. - Jak…? Czemu…?
Mary westchnęła ciężko. Gdyby w szkole był Dumbledore, to by mogła powiedzieć, czemu to zrobiła. Jednak Dumbledore wyjechał do Londynu, a w obecnej chwili zastępowała go profesor McGonagall, która nie była wtajemniczona przez dyrektora w tę sprawę. Zresztą, żaden nauczyciel nie był chyba o tym poinformowany, przynajmniej tak sądziła Mary. Z drugiej strony, nie potrafiła tego wyjaśnić, nie mówiąc nic o Belli. Tym bardziej, że profesor McGonagall była jej opiekunką i mimo jej surowego i srogiego charakteru budziła zaufanie. Po chwili wahania Mary wyciągnęła z kieszeni listy od Belli i wręczyła je nauczycielce.
- Niech pani to przeczyta - rzekła krótko. Profesor McGonagall wzięła ze zdziwieniem oba listy i zaczęła czytać. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, co zdziwiło Mary, gdyż każdy, kto to czytał, był przerażony. Minutę później profesor McGonagall oddała jej listy i zapytała cicho:
- Profesor Dumbledore wie o tym?
- Tak, byłam u niego wczoraj po uczcie powitalnej. Dlatego dziś rano opuścił szkołę.
- A od kiedy to trwa?
- Pierwszy list dostałam pod koniec września ubiegłego roku.
- Słucham?! - Profesor McGonagall spojrzała z niedowierzaniem na Mary. - Przez tyle czasu milczałaś?
- Niech mnie pani zrozumie…
- Na miłość boską, Weasley! Rozumiem, że bałaś się o rodzinę i przyjaciół, ale nie można takich rzeczy ukrywać! I to przez tyle czasu! Teraz rozumiem, czemu się tak zmieniłaś. Jednakże nie rozumiem, czemu zaatakowałaś pannę Jorkins.
- Podsłuchała, jak rozmawiałam o tym z Syriuszem i Jamesem. Dobrze pani zna Bertę, pani profesor. Rozniosłaby o tym po całej szkole w jedną minutę.
- Rozumiem… - Profesor McGonagall westchnęła. - Już dawno nie rzucałaś tak silnych zaklęć, odkąd zamknęłaś się w sobie.
- Odkąd Mary poszła do Dumbledore’a, jej stare „ja” wróciło - wtrącił nieśmiało Syriusz. Kąciki ust profesor McGonagall drgnęły lekko jakby chciała parsknąć śmiechem.
- Czyli wszystko wraca do normy. Cóż, w normalnych okolicznościach dałabym za taki wybryk miesięczny szlaban, jednakże ze względu na twoją sytuację tym razem ci daruję. Powiadomię o twojej sytuacji całe grono pedagogiczne, jeżeli pozwolisz…
- Tak, oczywiście. - rzekła Mary. - I tak profesor Dumbledore by powiadomił…
- Dokładnie. A teraz zmykajcie.
Mary, Lily, Syriusz i James pożegnali się z profesor McGonagall i opuścili jej gabinet. Gdy weszli na korytarz na  pierwszym piętrze, James odważył się odezwać.
- Miałaś szczęście, Mary.
- Musiałam wyjawić prawdę profesor McGonagall. Inaczej nie dałoby się wyjaśnić, czemu zaatakowałam Bertę.
- Ale i tak uważam, że postąpiłaś zbyt impulsywnie - wtrąciła Lily przemądrzałym tonem. - Mogłaś ją przekonać…
- Tak, tak, Evans, oczywiście, ty jak zawsze widzisz drugą stronę medalu. - James wywrócił oczami z zażenowania. - Dziwię się, że ludzie jeszcze nie mają cię dość. Zarozumialstwo powinno być karane…
- A ja się dziwię, że z tobą ktokolwiek chce utrzymywać kontakty, mimo tych wszystkich dziecinnych dowcipów, Potter - odgryzła się Lily zjadliwym tonem. - Czas dorosnąć, nie uważasz?
Nie czekając na odpowiedź uniosła dumnie głowę i skręciła w korytarz prowadzący do cieplarni pani Sprout.
- Wiesz co, wolałam, jak się jej podlizywałeś - wyznała z rozbawieniem Mary.
- Nadszedł czas na zmiany, moja droga.
- Czyli koniec z dowcipami?
- Nie żartuj! Akurat ta kwestia nie ulega żadnym zmianom.
Na te słowa cała trójka wybuchnęła śmiechem.

*  *  *

Wieść o tym, że wskutek wypadku Berta Jorkins straciła pamięć rozeszła się lotem błyskawicy po całej szkole. Jednakże, nikt nie wiedział, przez kogo jest w takim stanie. Profesor McGonagall zadbała o to, by nikt nie poznał całej prawdy, ze względu na bezpieczeństwo Mary. Mimo wielu starań pani Pomfrey i uzdrowiciela specjalizującego się w zanikach pamięci Berta nadal nie potrafiła sobie przypomnieć, kim jest. Nawet Dumbledore niewiele wskórał po powrocie z Londynu. Wezwany uzdrowiciel postanowił zabrać Bertę do Św. Munga i tam rozpocząć intensywną terapię.
- Jeszcze się z czymś takim nie spotkałem - wyznał tuż przed wyjazdem pielęgniarce szkolnej. - Zwykle wystarczało proste przeciwzaklęcie, a nawet jeśli to nie działało, to parę wywarów i ziół i pacjent odzyskiwał pamięć w dwa dni. Ktokolwiek rzucił Zaklęcie Zapomnienia na tę dziewczynę, musiał to być wykwalifikowany czarodziej. Tak potężnego uroku nie rzuciłby byle kto.
Mary odczuwała lekkie wyrzuty sumienia z powodu tego, co zrobiła. Nie chciała, by Berta trwale straciła pamięć, tylko by nie pamiętała tego, co usłyszała o Belli. Nie sądziła, że jej zaklęcie będzie tak silne. Niepotrzebnie dała się ponieść emocjom. Jednak Dumbledore przekonał ją, że każdemu mogło się to zdarzyć, nawet jemu samemu. Poza tym, w jej obecnej sytuacji to zrozumiałe, że próbowała chronić swoją tajemnicę. Podniosło to ją nieco na duchu, jednakże czuła, że przesadziła.
Następnego dnia Mary napisała do Billiusa list z prośbą o przysłanie jakiejś dobrej miotły. Ku jej zdziwieniu osobiście pofatygował się do Hogwartu dwa dni później i wręczył jej najnowszy model Zmiatacza. Ucieszył się, że jego siostra bierze udział w sprawdzianach do drużyny Quidditcha.
- Treningi pozwolą ci nie myśleć o ponurych sprawach. Powiedz mi…
Jednakże dyskusje przerwało nagłe pojawienie się Syriusza i Jamesa, którzy od razu zaczęli się zachwycać nową miotłą Mary. Była im za to wdzięczna. Nie mogła powiedzieć Billusowi, czemu przez cały rok tak bardzo się zmieniła, a nie wiedziała, jak mogłaby uniknąć odpowiedzi.

*  *  *

- Gotowa, by się wykazać? - zagadnął wesoło Syriusz, siadając naprzeciw Mary.
- Zaczynam żałować, że dałam się wam na to namówić. Nic nie jestem w stanie przełknąć.
- To nie żałuj, bo się dostaniesz z nami do drużyny.
- A gdzie Jamesa zgubiłeś? - zapytała Dorcas. Mary była jej wdzięczna za zmianę tematu. Nie chciała nawet myśleć o zbliżających się eliminacjach.
- Poszedł parę minut temu na boisko. Nie może się doczekać sprawdzianów.
- Nie powinien latać na miotle z pustym żołądkiem - zauważyła Lily. Syriusz spojrzał na nią zdumiony.
- Od kiedy tak bardzo przejmujesz się Jamesem?
- Nie przejmuję, tylko stwierdzam fakt. Jeszcze zasłabnie podczas ścigania znicza…
- Powiedział, że po drodze do kuchni wpadnie i coś przekąsi, więc bez obaw…
- Do kuchni? - Lily uniosła lekko brwi i spojrzała na Syriusza srogim wzrokiem profesor McGonagall. - A skąd niby on wie, gdzie…
- Mary powinniśmy już iść - odparł Syriusz, przerywając oburzonej Lily. - Sprawdziany zaczną się za dziesięć minut.
Mary westchnęła ciężko. Zostawiła swojego niedojedzonego tosta, chwyciła za rączkę swojego Zmiatacza i wstała.
- Powodzenia! - zawołała za nimi Dorcas. Gdy wyszli na szkolne błonia, Mary spytała:
- Naprawdę wiecie, gdzie jest kuchnia?
- No jasne. Łatwo tam trafić, kiedyś ci pokaże.
- Niepotrzebnie wspomniałeś o tym przy Lily. Wiesz, jaka ona jest.
- Wiem. W najlepszym przypadku zacznie opitalać Jamesa za łamanie regulaminu szkolnego, jak wróci ze sprawdzianów.
- A w najgorszym?
- Poleci na skargę do McGonagall. Ale ona taka nie jest… prawda?
- Nie, nie należy do kapusiów. To działka Ślizgonów.
Oboje parsknęli śmiechem i wydłużyli kroku, by szybciej dotrzeć na boisko. Za wzgórzem ujrzeli już stadion, a tuz przy szatni drużyny Gryfonów spory tłum kandydatów.
- W tym roku sporo ludzi się zgłosiło - zauważyła Mary.
- Dziwisz się? W tym roku Gwenog Jones jest kapitanem, a dobrze wiesz, jak świetna jest w Quidditchu.
- Nie przesadzaj. Lata jak każdy inny. Zresztą, ma zbyt wysokie mniemanie o sobie.
- Wiesz, każdy gracz…
- Swoje zdanie zostaw dla siebie, bo jak zaczniesz wywodzisz się nad zaletami Gwenog Jones, spóźnimy się na sprawdziany.
Syriusz zamilknął i resztę drogi przebiegli. Gdy znaleźli się wśród tłumu, odnaleźli Jamesa. Przebili się przez innych kandydatów i stanęli obok niego.
- Gwenog już tu jest - odparł podekscytowany.
- Błagam, ty też? - Mary wywróciła oczami. Nim jednak James zdążył odpowiedzieć, z szatni wyszła wysoka czarnoskóra dziewczyna o bystrym spojrzeniu i kruczoczarnych włosach. Na jej widok wszyscy umilkli. Gwenog omiotła wszystkim władczym spojrzeniem i powiedziała:
- Widzę, że sporo z was mniema, że bez problemu dostanie się do drużyny, zgadza się? Obawiam się, że muszę nieco was uświadomić. W tej drużynie jest miejsce tylko dla najlepszych, więc jeśli nie jesteście na pewniaka przekonani o swoim wybitnym talencie, to możecie się stąd zabierać.
Rozległy się ponure pomruki i połowa uczestników wycofała się w stronę zamku z wyrazem rozczarowania na twarzach. Została jedynie dwudziestka kandydatów, w tym James, Syriusz i  Mary. Gwenog utkwiła w niej swoje wnikliwe spojrzenie, a na jej twarzy pojawił się pogardliwy uśmiech. Dla Mary nie wróżyło to nic dobrego.
- A tobie nie pomyliły się miejsca? To sprawdziany do drużyny Gryffindoru, a nie posiedzenie szkolnego chóru?
- S-słucham? - wyjąkała Mary. Dobrze wiedziała, że ego Gwenog Jones jest bardzo zawyżone, ale i tak ją to zszokowało. - Co niby sugerujesz?
- Że nie nadajesz się do naszej drużyny. W gębie to może jesteś mocna, ale jeśli chodzi o Quidditch… Jakoś cię w tym nie widzę.
- To żaden argument…
- Zresztą, nie potrzebujemy tu mazgajów i biednych sierot użalających się nad swoim losem.
Mary poczuła, jakby ktoś ją spoliczkował. Domyślała się, o czym Gwenog mówi, jednakże udawała szczerze zdumioną.
- Nie rozumiem…
- Ta cała afera z Bellatriks Black i atakiem na twojego brata, potem jego samobójstwo i nagle zmartwychwstanie, następnie ta twoja próba samobójcza…
- To nie była próba samobójcza! - wrzasnęła Mary, zaciskając pięści.
- A co mnie to obchodzi? Wszyscy się z tobą cackają jak z jajkiem, byle byś nie eksplodowała albo nie wpadła w kompleksy. Może innych nabierasz na tę litość, ale tutaj to nie przejdzie. Na pewno nie ze mną. A więc - teraz zwróciła się do reszty kandydatów - zapraszam na boisko i zobaczymy, na co was stać.
- Nadal uważacie, że ta jędza jest bez skazy? - zapytała chłopaków Mary na tyle cicho, by Gwenog jej nie usłyszała.
- No dobrze, ma zbyt wysokie mniemanie o sobie - stwierdził Syriusz, otrząsnąwszy się po tym, co usłyszał - ale w sumie mnie to nie dziwi. Woda sodowa uderzyła jej do głowy od tej sławy…
- Ale chyba nie zrezygnujesz tylko dlatego, że Gwenog upokorzyła cię przed resztą kandydatów? - zapytał z niepokojem James.
- Chyba żartujesz? Dam z siebie wszystko i zobaczymy, jak jej szczena opadnie.
Gdy wszyscy kandydaci znaleźli się na boisku, Gwenog kazała wsiąść im na miotły i okrążyć parę razy stadion w pięcioosobowych grupach. Mary, James i Syriusz dołączyli do dwójki czwartoklasistów i jako pierwsi wystartowali. Po pierwszym okrążeniu jeden z nich wpadł na jedną z trzech obręczy i upadł na murawę. Reszta bez problemu okrążała boisko, omijając różne przeszkody, które przygotowała dla nich Gwenog: lewitujące dynie, pędzące tłuczki. Cała czwórka stosowała różne manewry, by nie dać się zrzucić z miotły. Po wykonaniu dwudziestego okrążenia stadionu Gwenog podleciała do nich i oznajmiła, że zakwalifikowali się do drugiego etapu eliminacji. Mary, James, Syriusz i czwartoroczny Gryfon wylądowali na murawie i obserwowali zmagania następnych grup. Dwie kolejne odpadły po trzech okrążeniach. Jedni zostali znokautowani przez tłuczki, a inni kandydaci po prostu powpadali na siebie, na co Gwenog za każdym razem kręciła głową z politowaniem. W ostatniej grupie wytrwała dwójka szóstoklasistów.
- Nie sądziłam, że wśród kandydatów znajdą się tacy, co mimo mojego ostrzeżenia spróbują swoich sił w eliminacjach - westchnęła Gwenog bardziej do siebie niż do reszty swojej drużyny. - Dobra, kandydaci, który ubiegają się o pozycję ścigającego - zwróciła się teraz do kandydatów - wsiadać  na miotły i będziecie między sobą podawać kafla. Później każdy z was dostanie trzy szanse na strzelenia gola przez pętlę. Nie muszę chyba mówić, że nie możecie spudłować ani razu?
Mary, Syriusz i dwóch szóstoklasistów wzbili się w powietrze wraz z Gwenog, która dzierżyła pod pachą kafla. W najmniej oczekiwanym momencie rzuciła go w kierunku Mary, a ta zgrabnie go złapała i podała do Syriusza. Jeden z szóstoklasistów odpadł po minucie, ponieważ kafel przeleciał mu przez ręce. Reszta utrzymała się bez większego problemu. Gdy Gwenog uznała, że starczy, przywołała swojego obrońcę, by ustawił się przy pętlach i rozpoczął się ostatni etap sprawdzianu. Trwał on niespełna dwie minuty. Szóstoklasista przy ostatnim strzale spudłował, natomiast Mary i Syriusz strzelili wszystkie trzy gole stosując specjalne zagrania, by zmylić obrońcę. Wydawałoby się, że wybór nowych ścigających jest prosty, jednakże Gwenog zwołała resztę drużyny i odlecieli na środek boiska, dyskutując o czymś zawzięcie.
- Ciekawe, o co może chodzić, co? - zapytał Syriusz, przypatrując się, jak Gwenog gestykuluje rękoma.
- Założę się, że nie odpowiada jej, że nie popełniłam żadnego błędu - stwierdziła oschle Mary. - Sam słyszałeś, co mówiła o mnie i moim rzekomym braku talentu do Quidditcha.
- No, ale się przekonała że się myliła…
- I o to chodzi. Przecież się nie przyzna, że wysnuła pochopne wnioski i ot tak nie przyjmie mnie do drużyny. Pomyśl, jak by atmosferę zatruła...
Syriusz nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ właśnie do nich podleciała Gwenog. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Gratuluję. Zostaliście ścigającymi drużyny Gryffindoru. Pierwszy trening odbędzie się w środę o wpół do piątej. A na ciebie - zwróciła się do Mary - będę mieć oko, wiec nie próbuj się obijać. A teraz spadajcie stąd, mam tu jeszcze dwójkę kandydatów do sprawdzenia.
Mary i Syriusz wylądowali na murawie i udali się w stronę wyjścia z boiska. Gdy mijali Jamesa, Syriusz podniósł oba kciuki do góry i wraz z Mary wyszedł na błonia.
- No widzisz, jednak nas przyjęła! - zawołał uradowany.
- Ale widziałeś jej niezadowoloną minę?
- Przejdzie jej. Zobaczysz, po pierwszym meczu damy czadu i zmieni nastawienie do ciebie.
Na twarzy Mary pojawił się uśmiech.
Po kwadransie usłyszeli dźwięk gwizdka, a potem czyjś uradowany krzyk. Chwilę później z szatni wybiegł James i rzucił się Mary w objęcia.
- Udało się! Jestem szukającym!
- Świetnie, James, ale zaraz mnie udusisz z tej radości! - wykrztusiła Mary. James oderwał się od niej, a gdy złapała nieco powietrza, rzekła: - Gratuluję.
- Niesamowite! Jesteśmy razem w drużynie! Żebyście widzieli jak Gwenog zatkało…
- Ją zatkało? - zapytała z niedowierzaniem Mary. - A to w ogóle możliwe? Ta…
Nie dokończyła zdania, bo rozległ się łopot skrzydeł i głośne pohukiwanie. Cała trójka odwróciła się i ujrzała brązowego puchacza lecącego w ich stronę. James sięgnął do kieszeni spodni, by wyciągnąć różdżkę, lecz Mary potrząsnęła głową i rzekła:
- To nie jest sowa Belli. Jej puchacz jest czarny.
- Poza tym, nie widać by miał wrogie zamiary jak tamto ptaszysko - dodał Syriusz, choć i on był napięty. Jednakże sowa jedynie rzuciła pod nogi Mary kawałek pergaminu dwukrotnie złożony i odleciała w stronę sowiarni. Ta zdziwiona podniosła go i otworzyła. James i Syriusz stanęli obok niej, by odczytać wiadomość.

Czekam na Ciebie w sowiarni. Przyjdź, jak skończą się eliminacje do drużyny Gryfonów.
Remus

1 komentarz:

  1. Post świetny!
    Wybacz, że dopiero piszę komentarz, ale... no było ciężko i z czasem i coś z kompem, bo nie chcaiło mi dodać Ci komenta, próbowałm już wcześniej...

    A w ramach przeprosin, mogę Cię poinformowac, że nn na kathweststory.blogspot ;)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń