Rozdział
24
Eliminacje
-
Czekam na wyjaśnienia.
Dochodziło
południe. Profesor McGonagall patrzyła surowo zza swojego biurka na Lily,
Syriusza, Jamesa i Mary. Po tym, co od nich usłyszała, ledwo trzymała nerwy na
wodzy. W swojej karierze zawodowej nie spotkała się jeszcze z takim wybrykiem.
Czegoś takiego spodziewałaby się ze strony któregoś z Ślizgonów, a nie od jej
uczniów. Nie miała pretensji do panny Evans, gdyż ona znalazła się na miejscu
zdarzenia po fakcie. Nie odrywała od trzeciorocznych Gryfonów wzroku, czekając
na wyjaśnienia, jednak cisza z każdą sekundą narastała. W końcu nie wytrzymała
i wybuchnęła:
-
Na miłość boską! Czy tak trudno jest wam wytłumaczyć, co was skłoniło do rzucenia
Zaklęcia Zapomnienia na pannę Jorkins? Zrozumiałabym, jakbyście ją oszołomili
albo pozbawili przytomności, ale coś takiego…
-
Niech pani nie wini Syriusza i Jamesa - odezwała się nieśmiało Mary. - To
wyłącznie moja wina.
-
Rozumiem, że bronisz…
-
Nie, nie bronię. To ja rzuciłam Zaklęcie Zapomnienia na Bertę Jorkins.
Profesor
McGonagall wytrzeszczyła oczy ze szczerego zdumienia. Przenosiła wzrok to na
Mary, to na Syriusza, Jamesa i Lily i z powrotem na Mary.
-
Panno Weasley, to nie jest śmieszne…
-
Zdaję sobie z tego sprawę. Nigdy bym pani profesor nie okłamała…
-
Nie… przecież… - Profesor McGonagall ledwo łapała oddech. - Jak…? Czemu…?
Mary
westchnęła ciężko. Gdyby w szkole był Dumbledore, to by mogła powiedzieć, czemu
to zrobiła. Jednak Dumbledore wyjechał do Londynu, a w obecnej chwili zastępowała
go profesor McGonagall, która nie była wtajemniczona przez dyrektora w tę
sprawę. Zresztą, żaden nauczyciel nie był chyba o tym poinformowany,
przynajmniej tak sądziła Mary. Z drugiej strony, nie potrafiła tego wyjaśnić,
nie mówiąc nic o Belli. Tym bardziej, że profesor McGonagall była jej opiekunką
i mimo jej surowego i srogiego charakteru budziła zaufanie. Po chwili wahania
Mary wyciągnęła z kieszeni listy od Belli i wręczyła je nauczycielce.
-
Niech pani to przeczyta - rzekła krótko. Profesor McGonagall wzięła ze
zdziwieniem oba listy i zaczęła czytać. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji,
co zdziwiło Mary, gdyż każdy, kto to czytał, był przerażony. Minutę później
profesor McGonagall oddała jej listy i zapytała cicho:
-
Profesor Dumbledore wie o tym?
-
Tak, byłam u niego wczoraj po uczcie powitalnej. Dlatego dziś rano opuścił
szkołę.
-
A od kiedy to trwa?
-
Pierwszy list dostałam pod koniec września ubiegłego roku.
-
Słucham?! - Profesor McGonagall spojrzała z niedowierzaniem na Mary. - Przez
tyle czasu milczałaś?
-
Niech mnie pani zrozumie…
-
Na miłość boską, Weasley! Rozumiem, że bałaś się o rodzinę i przyjaciół, ale
nie można takich rzeczy ukrywać! I to przez tyle czasu! Teraz rozumiem, czemu
się tak zmieniłaś. Jednakże nie rozumiem, czemu zaatakowałaś pannę Jorkins.
-
Podsłuchała, jak rozmawiałam o tym z Syriuszem i Jamesem. Dobrze pani zna
Bertę, pani profesor. Rozniosłaby o tym po całej szkole w jedną minutę.
-
Rozumiem… - Profesor McGonagall westchnęła. - Już dawno nie rzucałaś tak
silnych zaklęć, odkąd zamknęłaś się w sobie.
-
Odkąd Mary poszła do Dumbledore’a, jej stare „ja” wróciło - wtrącił nieśmiało
Syriusz. Kąciki ust profesor McGonagall drgnęły lekko jakby chciała parsknąć
śmiechem.
-
Czyli wszystko wraca do normy. Cóż, w normalnych okolicznościach dałabym za
taki wybryk miesięczny szlaban, jednakże ze względu na twoją sytuację tym razem
ci daruję. Powiadomię o twojej sytuacji całe grono pedagogiczne, jeżeli
pozwolisz…
-
Tak, oczywiście. - rzekła Mary. - I tak profesor Dumbledore by powiadomił…
-
Dokładnie. A teraz zmykajcie.
Mary,
Lily, Syriusz i James pożegnali się z profesor McGonagall i opuścili jej
gabinet. Gdy weszli na korytarz na
pierwszym piętrze, James odważył się odezwać.
-
Miałaś szczęście, Mary.
-
Musiałam wyjawić prawdę profesor McGonagall. Inaczej nie dałoby się wyjaśnić,
czemu zaatakowałam Bertę.
-
Ale i tak uważam, że postąpiłaś zbyt impulsywnie - wtrąciła Lily przemądrzałym
tonem. - Mogłaś ją przekonać…
-
Tak, tak, Evans, oczywiście, ty jak zawsze widzisz drugą stronę medalu. - James
wywrócił oczami z zażenowania. - Dziwię się, że ludzie jeszcze nie mają cię dość.
Zarozumialstwo powinno być karane…
-
A ja się dziwię, że z tobą ktokolwiek chce utrzymywać kontakty, mimo tych
wszystkich dziecinnych dowcipów, Potter - odgryzła się Lily zjadliwym tonem. -
Czas dorosnąć, nie uważasz?
Nie
czekając na odpowiedź uniosła dumnie głowę i skręciła w korytarz prowadzący do
cieplarni pani Sprout.
-
Wiesz co, wolałam, jak się jej podlizywałeś - wyznała z rozbawieniem Mary.
-
Nadszedł czas na zmiany, moja droga.
-
Czyli koniec z dowcipami?
-
Nie żartuj! Akurat ta kwestia nie ulega żadnym zmianom.
Na
te słowa cała trójka wybuchnęła śmiechem.
* * *
Wieść
o tym, że wskutek wypadku Berta Jorkins straciła pamięć rozeszła się lotem
błyskawicy po całej szkole. Jednakże, nikt nie wiedział, przez kogo jest w
takim stanie. Profesor McGonagall zadbała o to, by nikt nie poznał całej
prawdy, ze względu na bezpieczeństwo Mary. Mimo wielu starań pani Pomfrey i
uzdrowiciela specjalizującego się w zanikach pamięci Berta nadal nie potrafiła
sobie przypomnieć, kim jest. Nawet Dumbledore niewiele wskórał po powrocie z
Londynu. Wezwany uzdrowiciel postanowił zabrać Bertę do Św. Munga i tam
rozpocząć intensywną terapię.
-
Jeszcze się z czymś takim nie spotkałem - wyznał tuż przed wyjazdem
pielęgniarce szkolnej. - Zwykle wystarczało proste przeciwzaklęcie, a nawet
jeśli to nie działało, to parę wywarów i ziół i pacjent odzyskiwał pamięć w dwa
dni. Ktokolwiek rzucił Zaklęcie Zapomnienia na tę dziewczynę, musiał to być
wykwalifikowany czarodziej. Tak potężnego uroku nie rzuciłby byle kto.
Mary
odczuwała lekkie wyrzuty sumienia z powodu tego, co zrobiła. Nie chciała, by
Berta trwale straciła pamięć, tylko by nie pamiętała tego, co usłyszała o
Belli. Nie sądziła, że jej zaklęcie będzie tak silne. Niepotrzebnie dała się
ponieść emocjom. Jednak Dumbledore przekonał ją, że każdemu mogło się to
zdarzyć, nawet jemu samemu. Poza tym, w jej obecnej sytuacji to zrozumiałe, że
próbowała chronić swoją tajemnicę. Podniosło to ją nieco na duchu, jednakże
czuła, że przesadziła.
Następnego
dnia Mary napisała do Billiusa list z prośbą o przysłanie jakiejś dobrej
miotły. Ku jej zdziwieniu osobiście pofatygował się do Hogwartu dwa dni później
i wręczył jej najnowszy model Zmiatacza. Ucieszył się, że jego siostra bierze udział
w sprawdzianach do drużyny Quidditcha.
-
Treningi pozwolą ci nie myśleć o ponurych sprawach. Powiedz mi…
Jednakże
dyskusje przerwało nagłe pojawienie się Syriusza i Jamesa, którzy od razu
zaczęli się zachwycać nową miotłą Mary. Była im za to wdzięczna. Nie mogła
powiedzieć Billusowi, czemu przez cały rok tak bardzo się zmieniła, a nie wiedziała,
jak mogłaby uniknąć odpowiedzi.
* * *
-
Gotowa, by się wykazać? - zagadnął wesoło Syriusz, siadając naprzeciw Mary.
-
Zaczynam żałować, że dałam się wam na to namówić. Nic nie jestem w stanie
przełknąć.
-
To nie żałuj, bo się dostaniesz z nami do drużyny.
-
A gdzie Jamesa zgubiłeś? - zapytała Dorcas. Mary była jej wdzięczna za zmianę
tematu. Nie chciała nawet myśleć o zbliżających się eliminacjach.
-
Poszedł parę minut temu na boisko. Nie może się doczekać sprawdzianów.
-
Nie powinien latać na miotle z pustym żołądkiem - zauważyła Lily. Syriusz
spojrzał na nią zdumiony.
-
Od kiedy tak bardzo przejmujesz się Jamesem?
-
Nie przejmuję, tylko stwierdzam fakt. Jeszcze zasłabnie podczas ścigania
znicza…
-
Powiedział, że po drodze do kuchni wpadnie i coś przekąsi, więc bez obaw…
-
Do kuchni? - Lily uniosła lekko brwi i spojrzała na Syriusza srogim wzrokiem
profesor McGonagall. - A skąd niby on wie, gdzie…
-
Mary powinniśmy już iść - odparł Syriusz, przerywając oburzonej Lily. - Sprawdziany
zaczną się za dziesięć minut.
Mary
westchnęła ciężko. Zostawiła swojego niedojedzonego tosta, chwyciła za rączkę
swojego Zmiatacza i wstała.
-
Powodzenia! - zawołała za nimi Dorcas. Gdy wyszli na szkolne błonia, Mary
spytała:
-
Naprawdę wiecie, gdzie jest kuchnia?
-
No jasne. Łatwo tam trafić, kiedyś ci pokaże.
-
Niepotrzebnie wspomniałeś o tym przy Lily. Wiesz, jaka ona jest.
-
Wiem. W najlepszym przypadku zacznie opitalać Jamesa za łamanie regulaminu
szkolnego, jak wróci ze sprawdzianów.
-
A w najgorszym?
-
Poleci na skargę do McGonagall. Ale ona taka nie jest… prawda?
-
Nie, nie należy do kapusiów. To działka Ślizgonów.
Oboje
parsknęli śmiechem i wydłużyli kroku, by szybciej dotrzeć na boisko. Za
wzgórzem ujrzeli już stadion, a tuz przy szatni drużyny Gryfonów spory tłum
kandydatów.
-
W tym roku sporo ludzi się zgłosiło - zauważyła Mary.
-
Dziwisz się? W tym roku Gwenog Jones jest kapitanem, a dobrze wiesz, jak
świetna jest w Quidditchu.
-
Nie przesadzaj. Lata jak każdy inny. Zresztą, ma zbyt wysokie mniemanie o
sobie.
-
Wiesz, każdy gracz…
-
Swoje zdanie zostaw dla siebie, bo jak zaczniesz wywodzisz się nad zaletami
Gwenog Jones, spóźnimy się na sprawdziany.
Syriusz
zamilknął i resztę drogi przebiegli. Gdy znaleźli się wśród tłumu, odnaleźli
Jamesa. Przebili się przez innych kandydatów i stanęli obok niego.
-
Gwenog już tu jest - odparł podekscytowany.
-
Błagam, ty też? - Mary wywróciła oczami. Nim jednak James zdążył odpowiedzieć,
z szatni wyszła wysoka czarnoskóra dziewczyna o bystrym spojrzeniu i
kruczoczarnych włosach. Na jej widok wszyscy umilkli. Gwenog omiotła wszystkim
władczym spojrzeniem i powiedziała:
-
Widzę, że sporo z was mniema, że bez problemu dostanie się do drużyny, zgadza
się? Obawiam się, że muszę nieco was uświadomić. W tej drużynie jest miejsce
tylko dla najlepszych, więc jeśli nie jesteście na pewniaka przekonani o swoim
wybitnym talencie, to możecie się stąd zabierać.
Rozległy
się ponure pomruki i połowa uczestników wycofała się w stronę zamku z wyrazem rozczarowania
na twarzach. Została jedynie dwudziestka kandydatów, w tym James, Syriusz i Mary. Gwenog utkwiła w niej swoje wnikliwe
spojrzenie, a na jej twarzy pojawił się pogardliwy uśmiech. Dla Mary nie wróżyło
to nic dobrego.
-
A tobie nie pomyliły się miejsca? To sprawdziany do drużyny Gryffindoru, a nie
posiedzenie szkolnego chóru?
-
S-słucham? - wyjąkała Mary. Dobrze wiedziała, że ego Gwenog Jones jest bardzo
zawyżone, ale i tak ją to zszokowało. - Co niby sugerujesz?
-
Że nie nadajesz się do naszej drużyny. W gębie to może jesteś mocna, ale jeśli
chodzi o Quidditch… Jakoś cię w tym nie widzę.
-
To żaden argument…
-
Zresztą, nie potrzebujemy tu mazgajów i biednych sierot użalających się nad
swoim losem.
Mary
poczuła, jakby ktoś ją spoliczkował. Domyślała się, o czym Gwenog mówi,
jednakże udawała szczerze zdumioną.
-
Nie rozumiem…
-
Ta cała afera z Bellatriks Black i atakiem na twojego brata, potem jego
samobójstwo i nagle zmartwychwstanie, następnie ta twoja próba samobójcza…
-
To nie była próba samobójcza! - wrzasnęła Mary, zaciskając pięści.
-
A co mnie to obchodzi? Wszyscy się z tobą cackają jak z jajkiem, byle byś nie
eksplodowała albo nie wpadła w kompleksy. Może innych nabierasz na tę litość,
ale tutaj to nie przejdzie. Na pewno nie ze mną. A więc - teraz zwróciła się do
reszty kandydatów - zapraszam na boisko i zobaczymy, na co was stać.
-
Nadal uważacie, że ta jędza jest bez skazy? - zapytała chłopaków Mary na tyle
cicho, by Gwenog jej nie usłyszała.
-
No dobrze, ma zbyt wysokie mniemanie o sobie - stwierdził Syriusz, otrząsnąwszy
się po tym, co usłyszał - ale w sumie mnie to nie dziwi. Woda sodowa uderzyła jej
do głowy od tej sławy…
-
Ale chyba nie zrezygnujesz tylko dlatego, że Gwenog upokorzyła cię przed resztą
kandydatów? - zapytał z niepokojem James.
-
Chyba żartujesz? Dam z siebie wszystko i zobaczymy, jak jej szczena opadnie.
Gdy
wszyscy kandydaci znaleźli się na boisku, Gwenog kazała wsiąść im na miotły i
okrążyć parę razy stadion w pięcioosobowych grupach. Mary, James i Syriusz
dołączyli do dwójki czwartoklasistów i jako pierwsi wystartowali. Po pierwszym
okrążeniu jeden z nich wpadł na jedną z trzech obręczy i upadł na murawę. Reszta
bez problemu okrążała boisko, omijając różne przeszkody, które przygotowała dla
nich Gwenog: lewitujące dynie, pędzące tłuczki. Cała czwórka stosowała różne
manewry, by nie dać się zrzucić z miotły. Po wykonaniu dwudziestego okrążenia
stadionu Gwenog podleciała do nich i oznajmiła, że zakwalifikowali się do
drugiego etapu eliminacji. Mary, James, Syriusz i czwartoroczny Gryfon
wylądowali na murawie i obserwowali zmagania następnych grup. Dwie kolejne odpadły
po trzech okrążeniach. Jedni zostali znokautowani przez tłuczki, a inni
kandydaci po prostu powpadali na siebie, na co Gwenog za każdym razem kręciła
głową z politowaniem. W ostatniej grupie wytrwała dwójka szóstoklasistów.
-
Nie sądziłam, że wśród kandydatów znajdą się tacy, co mimo mojego ostrzeżenia
spróbują swoich sił w eliminacjach - westchnęła Gwenog bardziej do siebie niż
do reszty swojej drużyny. - Dobra, kandydaci, który ubiegają się o pozycję
ścigającego - zwróciła się teraz do kandydatów - wsiadać na miotły i będziecie między sobą podawać
kafla. Później każdy z was dostanie trzy szanse na strzelenia gola przez pętlę.
Nie muszę chyba mówić, że nie możecie spudłować ani razu?
Mary,
Syriusz i dwóch szóstoklasistów wzbili się w powietrze wraz z Gwenog, która
dzierżyła pod pachą kafla. W najmniej oczekiwanym momencie rzuciła go w kierunku
Mary, a ta zgrabnie go złapała i podała do Syriusza. Jeden z szóstoklasistów
odpadł po minucie, ponieważ kafel przeleciał mu przez ręce. Reszta utrzymała
się bez większego problemu. Gdy Gwenog uznała, że starczy, przywołała swojego
obrońcę, by ustawił się przy pętlach i rozpoczął się ostatni etap sprawdzianu.
Trwał on niespełna dwie minuty. Szóstoklasista przy ostatnim strzale spudłował,
natomiast Mary i Syriusz strzelili wszystkie trzy gole stosując specjalne
zagrania, by zmylić obrońcę. Wydawałoby się, że wybór nowych ścigających jest
prosty, jednakże Gwenog zwołała resztę drużyny i odlecieli na środek boiska,
dyskutując o czymś zawzięcie.
-
Ciekawe, o co może chodzić, co? - zapytał Syriusz, przypatrując się, jak Gwenog
gestykuluje rękoma.
-
Założę się, że nie odpowiada jej, że nie popełniłam żadnego błędu - stwierdziła
oschle Mary. - Sam słyszałeś, co mówiła o mnie i moim rzekomym braku talentu do
Quidditcha.
-
No, ale się przekonała że się myliła…
-
I o to chodzi. Przecież się nie przyzna, że wysnuła pochopne wnioski i ot tak
nie przyjmie mnie do drużyny. Pomyśl, jak by atmosferę zatruła...
Syriusz
nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ właśnie do nich podleciała Gwenog. Jej twarz
nie wyrażała żadnych emocji.
-
Gratuluję. Zostaliście ścigającymi drużyny Gryffindoru. Pierwszy trening
odbędzie się w środę o wpół do piątej. A na ciebie - zwróciła się do Mary -
będę mieć oko, wiec nie próbuj się obijać. A teraz spadajcie stąd, mam tu
jeszcze dwójkę kandydatów do sprawdzenia.
Mary
i Syriusz wylądowali na murawie i udali się w stronę wyjścia z boiska. Gdy
mijali Jamesa, Syriusz podniósł oba kciuki do góry i wraz z Mary wyszedł na
błonia.
-
No widzisz, jednak nas przyjęła! - zawołał uradowany.
-
Ale widziałeś jej niezadowoloną minę?
-
Przejdzie jej. Zobaczysz, po pierwszym meczu damy czadu i zmieni nastawienie do
ciebie.
Na
twarzy Mary pojawił się uśmiech.
Po
kwadransie usłyszeli dźwięk gwizdka, a potem czyjś uradowany krzyk. Chwilę
później z szatni wybiegł James i rzucił się Mary w objęcia.
-
Udało się! Jestem szukającym!
-
Świetnie, James, ale zaraz mnie udusisz z tej radości! - wykrztusiła Mary.
James oderwał się od niej, a gdy złapała nieco powietrza, rzekła: - Gratuluję.
-
Niesamowite! Jesteśmy razem w drużynie! Żebyście widzieli jak Gwenog zatkało…
-
Ją zatkało? - zapytała z niedowierzaniem Mary. - A to w ogóle możliwe? Ta…
Nie
dokończyła zdania, bo rozległ się łopot skrzydeł i głośne pohukiwanie. Cała
trójka odwróciła się i ujrzała brązowego puchacza lecącego w ich stronę. James
sięgnął do kieszeni spodni, by wyciągnąć różdżkę, lecz Mary potrząsnęła głową i
rzekła:
-
To nie jest sowa Belli. Jej puchacz jest czarny.
-
Poza tym, nie widać by miał wrogie zamiary jak tamto ptaszysko - dodał Syriusz,
choć i on był napięty. Jednakże sowa jedynie rzuciła pod nogi Mary kawałek
pergaminu dwukrotnie złożony i odleciała w stronę sowiarni. Ta zdziwiona podniosła
go i otworzyła. James i Syriusz stanęli obok niej, by odczytać wiadomość.
Czekam
na Ciebie w sowiarni. Przyjdź, jak skończą się eliminacje do drużyny Gryfonów.
Remus