Rozdział 37
Drugi wybuch
Mary, Syriusz i Dorcas spojrzeli po
sobie z przerażeniem, lecz zanim zdążyli zareagować, u ich boku zjawiła się
Tora z najeżoną sierścią, warcząc agresywnie, gotowa zaatakować.
- Co to było? - Dorcas dobyła różdżkę,
pozostali uczynili to samo.
- Raczej to nie jest żadna z
planowanych atrakcji - odparł Syriusz, patrząc wymownie na dziewczyny. - Widzę,
że nie tylko ja na wszelki wypadek uzbroiłem się…
- Przestań pieprzyć, Black - warknęła
Mary, wywracając oczami i popędziła do Wielkiej Sali. Syriusz i Dorcas podążyli
za nią. Gdy dotarli na miejsce, z dębowych drzwi zostały zwęglone kawałki
drewna, a gdy przekroczyli próg, zastygli w miejscu.
Wewnątrz panował nieopisany chaos.
Chmara zamaskowanych postaci wlewała się do Wielkiej Sali przez wyłom w murze,
który wywołał eksplozję. Z dekoracji zostały strzępy, niektóre części tliły się
ogniem. Przerażeni uczniowie uciekali w popłochu przez wyrwę ścianie, uchylając
głowy przed szmaragdowymi promieniami. Wśród walczących byli głównie
nauczyciele, choć nie zabrakło również uczniów ze starszych klas. Mary
zauważyła Jamesa, Lily i Remusa pojedynkującymi się z dwoma napastnikami. Nie
mogła nigdzie dostrzec Marleny i Johna. Petera nawet nie próbowała szukać.
Wątpiła, by miał na tyle odwagi, by dołączyć do walczących.
- Jakim cudem śmierciożercy się tutaj
dostali? - zapytała przerażona Dorcas.
- Z pewnością nie sami. Ktoś musiał im
pomóc…
- Regulus? - podsunęła Mary.
- Mój brat jest kretynem, ale nie aż
takim. Na tak popieprzony pomysł to by nie wpadł.
- Syriuszu, przejrzyj na oczy! Po tym
wszystkim co zrobił wciąż uważasz, że nie byłby do tego zdolny?
- No może dał cynk Belli, że na Balu
nie będzie Dumbledore’a, ale… Mary, uważaj!
Mary spojrzała przed siebie. W jej
stronę pomknął jeden ze szmaragdowych promieni. Już kreśliła w powietrzu
mentalną tarczę, gdy nagle promień samoistnie eksplodował i zamienił się w
chmurę dymu.
- Co do…
- Jednak prywatne lekcje u matki Johna
przyniosły w końcu jakieś efekty - stwierdziła Dorcas. Wciąż trzymała różdżkę
wycelowaną w miejsce, gdzie wyparowało zaklęcie, dysząc lekko.
- Ty
to zrobiłaś? - spytała z niedowierzaniem Syriusz. - Jak…
- Zapomniałeś, że widze duchy i mam
kontakt z ich spirytystyczną energią, idioto? W każdym razie, nie powinniśmy
stać na widoku… Mary, co się dzieje?
Mary stała bez ruchu wpatrzona w
bitewny tłum. W ręku ściskała różdżkę, a w oczach błyskały niebezpieczne
ogniki.
- Co jej się stało? - spytał Syriusz. -
Czy…
- O mój Boże! - Dorcas zakryła usta
rękoma. - Spójrz na stół prezydialny!
Syriusz posłuchał jej i gdy jego wzrok
skupił się na drugim końcu Wielkiej Sali, poczuł jakby jego ciało zostało
porażone prądem.
Na stole prezydialnym z dumnie
uniesioną głową, rzucając im wyzywające spojrzenie stała Bellatriks Black.
Mary ruszyła w jej kierunku, mimo próśb
przyjaciół, by się zatrzymała. Na widok swojej prześladowczyni poczuła ogromną
wściekłość, furię i coś, czego od kilku lat nie czuła. Wszechpotężną energię,
przepływającą przez jej żyły, chcąca się wydostać na zewnątrz. Ta energia
pozwoliła jej w pierwszej klasie przywołać Torę. Dumbledore powiedział jej
wtedy, że ma w sobie wielką moc. Zdolność władania starożytną magią. I ta magia
znów chciała się wydostać na zewnątrz. A Mary nie zamierzała jej powstrzymywać.
Bez wahania wycelowała różdżką w pierś
Belli, pozwalając pradawnej energii wypłynąć na zewnątrz. Nastąpił głośny huk i
z końca jej różdżki wystrzeliła kula ognia, mknącą prosto w oniemiałą
Bellatriks, lecz zanim dotarła do celu, ktoś zasłonił ją swoim ciałem i gdy
kula była dostatecznie blisko, jednym machnięciem różdżki zamienił ją w strużki
dymu. Mary poczuła, że wzbiera w niej ogromna furia. Tora wciąż stała u jej
boku, warcząc groźnie. Gdy dym rozrzedził się, spojrzała na tajemniczą postać,
która osłoniła Bellę. Był to wysoki mężczyzna o cerze białej jak kreda o
dziwnie zniekształconych rysach. Białka oczu miał przekrwione, a głowa była
kompletnie pozbawiona owłosienia. Mary nie musiała długo zastanawiać się, kto
to jest. Tylko jedna osoba przychodziła jej do głowy.
Voldemort.
Ku jej zdziwieniu, walczący przerwali
pojedynki i skupieni byli na niej i Czarnym Panie. Obrzucał ją lodowatym i
złowrogim spojrzeniem, lecz ona dzielnie je zniosła. W końcu przemówił:
- Musisz mieć w sobie ogromną odwagę,
skoro tak potężnym zaklęciem atakujesz moją protegowaną. Zakładam, że jesteś z
Gryffindoru, mam rację?
- A co cię to obchodzi, padalcu? - warknęła
Mary. W Wielkiej Sali zawrzało. Większość z zebranych była poruszona tą wymianą
zdań. Reszta wstrzymywała oddech.
Czarny Pan zacmokał z dezaprobatą.
- Chyba nie wiesz, z kim rozmawiasz,
moja droga. Jestem…
- Wiem doskonale, kim jesteś! - Mimo
spadku adrenaliny, Mary wciąż czuła w sobie wściekłość, która w niej się tliła.
I nie zamierzała siedzieć cicho, nawet narażając się najgroźniejszemu
czarnoksiężnikowi wszechczasów. - Jesteś tym dupkiem, który aktywnie głosi te
chore idee o czystości krwi i dąży do eksterminacji Mugolaków i każdego, kto
nie ma w sobie odrobiny magii! Ach, zapomniałam, że wysługujesz się swoimi
psami, by nie ubrudzić sobie rąk brudną
krwią!
- Jak śmiesz tak się zwracać do naszego
Pana, suko! - wrzasnęła Bellatriks, robiąc krok w jej stronę, lecz Voldemort
jednym ruchem ręki powstrzymał ją.
- Spokojnie, Bellatriks. Chętnie
usłyszę, co ta dziewczyna ma do powiedzenia, zanim ją przy wszystkich zabiję.
- Ale Panie… to Mary Weasley…
obiecałeś…
- Och, czyli mam rozumieć, że osobiście
dałeś tej zdzirze swoje błogosławieństwo, by wymordowała mi rodzinę i
przyjaciół? - Dla Mary tego było już za wiele. Puściły jej wszelkie hamulce. -
Bawi cię to? Czujesz ekstazę, gdy Bella wprowadza w życie swój chory plan? Nie
mam pojęcia, jak można mieć tak zrujnowaną psychikę, by pozwalać na coś tak
bestialskiego. To na was powinno się polowac i kastrować po kolei, a potem
zarzynać masowo, zanim jeszcze złożycie jaja! Zresztą, nie miałbyś jaj, by
zaatakować szkołę, gdyby nie to, że Dumbledore jest teraz w Ministerstiwe
Magii! Mam rację?!
Nagle coś w spojrzeniu Czarnego Pana
się zmieniło. Lodowata pustka ustąpiła miejcu zaskoczeniu i czegoś, czego Mary
nie mogła zdefiniować. Widziała, że coś chce jej powiedzieć, gdy nagle…
BUM!
Wielką Salę zalało oślepiające światło.
Wszyscy zgromadzeni zasłonili twarz rękoma, a gdy z powrotem zgasło, setki par
oczu padło na wyrwę, przez którą przedarli się śmierciożercy. Zanim jednak
ktokolwiek zdążył zobaczyć, kto przybył, Czarny Pan wypowiedział tylko jedno
słowo.
- Dumbledore.
To słowo wywołało ogromne zamieszanie.
W jednej sekundzie rozległ się huk, jakby ktoś strzelił z bicza i setki
zakapturzonych postaci zaczęło uciekać w popłochu. Mary ponownie spojrzała na
Voldemorta, lecz on i Bellatriks zniknęli. Już zaczęła się za nimi rozglądać,
gdy poczuła silny uścisk na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła profesor
McGonagall. Patrzyła na nią przerażonym wzrokiem.
- Mój Boże, Mary… Coś ty sobie myślała…
Dyskutując w ten sposób z Sama-Wiesz-Kim?
- Ja…
- Porozmawiamy później. Teraz chodź ze
mną do gabinetu dyrektora. Dorcas i Syriusz już tam na ciebie czekają.
*
* *
Dumbledore pojawił się w swoim
gabinecie po godzinie. Do tego czasu Syriusz chodził od jednego końca
pomieszczenia do drugiego, Dorcas siedziała w fotelu, rozglądając się nerwowo
dookoła, a Mary głaskała feniksa Fawkesa. Gdy w końcu dyrektor przybył, zasiadł
przed swoim biurkiem, westchnął ciężko i rzekł:
- Profesor McGonagall poinformowała
mnie o wszystkim, co miało miejsce podczas ataku Lorda Voldemorta. - Syriusz i
Dorcas wzdrygnęli się na dźwięk tego imienia. - Muszę przyznać…
- Czy nikomu nic się nie stało? -
spytała szybko Dorcas nerwowym głosem.
- Nie, nie było żadnych ofiar. Ci, co
odnieśli jakieś rany podczas walk, są już pod opieką Pani Pomfrey.
Dorcas odetchnęła z ulgą.
- Skąd Bella i cała reszta wiedzieli,
że nie będzie pana w szkole, panie profesorze? - zapytał Syriusz. - Czy mój
brat…
- Regulus nie miał z tym nic wspólnego.
Gdy przybyłem do Ministerstwa Magii, Milicenta Bagnold była zaskoczona moim
przybyciem, co dało mi do zrozumienia, że ktoś chciał mnie wywabić z zamku. Od
razu deportowałem się z powrotem, a resztę chyba już widzieliście.
- Szkoda tylko, że nikogo nie udało się
złapać - odparła ponuro Mary. - Wiadomo w ogóle, czemu Czarny Pan zaatakował
szkołę?
- Zapewne po to, by wymordować uczniów
mugolskiego pochodzenia. Choć nie mam pojęcia, w jaki sposób odróżniłby
mugolaka od innych uczniów.
- Czy istnieje możliwość że Regulus… -
zaczęła Mary, lecz Dumbledore pokręcił krótko głową.
- Na razie nie ma nad czym spekulować,
choć zapewniam was, że osobiście przesłucham pana Blacka. Nawet jeśli Lord
Voldemort wywabił mnie z zamku, ktoś musiał mu pomóc dostać się do środka.
Czary ochronne są praktycznie nie do ruszenia.
- Panie profesorze, jest jeszcze coś… -
zaczęła Mary niepewnym tonem.
- Tak, Mary?
- Profesor McGonagall zapewne
powiedziała panu o moim… eee…
- Chodzi ci o to, jak wystapiłaś przed
Lordem Voldemortem i wygarnęłaś mu, co o nim myślisz? Przyznam szczerze, że to
było bardzo odważne, mimo sytuacji, w jakiej się znajdowałaś. Z tego co Minerwa
mi mówiła, nawet śmierciożercy byli wstrząśnięci twoją postawą.
- Tyle że wtedy działałam instynktownie
przez… znaczy…
- Śmiało, nie obawiaj się. - Dumbledore
obdarzył ją ciepłym uśmiechem. - Cokolwiek masz do powiedzenia, znajdziemy na
to odpowiednie remedium.
- Chodzi o to, że wtedy poczułam
dokładnie to, co pozwoliło mi przywołać Torę. - Mary pogłaskała swojego
Strażnika za uchem. - Tę samą wściekłość, furię… I to tylko dlatego, że
zobaczyłem wśród walczących Bellę… Przez tę moc właśnie wystąpiłam przed
Czarnym Panem…
- Obawiałem się, że ten dzień kiedyś
nadejdzie - wetschnął Dumbledore i splótł palce ze sobą. - Pamiętasz, co ci
mówiłem w pierwszej klasie odnośnie starożytnej magii, drzemiącej w tobie? - Mary
kiwnęła krótko głową. - Jest jeszcze coś, czego nie powiedziałem tamtego dnia.
Byłaś wtedy bardzo młoda, poza tym miałaś wtedy na głowie napaść na Molly i
Artura. Osoby, które mają w sobie starożytną magię, za życia doświadczają
trzech wybuchów mocy, zanim ona dostosuje się do ciała użytkownika. Do tego
czasu można powiedzieć, że jesteś niczym bomba z opóźnionym samozapłonem.
- Czyli czeka mnie jeszcze jeden taki
wybuch - dokończyła za niego Mary, czując coraz silniejszy skurcz w żołądku.
- Po ostatnim wybuchu powinnaś już mieć
nad tą magią pełną kontrolę - ciągnął Dumbledore. - Obserwuję cię od pięciu
lat, Mary, i widzę, że ta magia wpłynęła na ciebie w znaczny sposób. Przede
wszystkim, twoje zaklęcia są o wiele silniejsze niż powinny.
- Pamiętam, jak użyłam pierwszy raz
Zaklęcia Wybuchającego - odparła Mary, analizując to, co powiedział dyrektor. -
Lily była wstrząśnięta, że wyrządziło aż tak wielkie szkody.
- Starożytna magia ma też wpływ na twoje
emocje. Są bardziej intensywne niż u innych. Bardziej odczuwasz stratę bliskiej
osoby, różnego rodzaju kłótnie, próby zastraszania cię, wpadania w histerię...
Ponadto w twoim przypadku starożytna magia przybiera formę ognia. Byłem
przekonany, że twoje wybuchy będą o wiele groźniejsze niż się okazały w
rzeczywistości, choć przyznam, że dzisiaj, gdyby nie Lord Voldemort, zabiłabyś
Bellatriks tamtym zaklęciem.
- Czyli po ostatnim wybuchu, nie będę
już groźna dla otoczenia?
- Absolutnie. Choć te wybuchy następują
tylko, gdy odczuwasz silne emocje. Z reguły jest to szok, gniew, frustracja,
przypływ adrenaliny w szale bitewnym… Normalnie raczej ci to nie grozi.
Zanim Mary zdążyła podziękować, drzwi
gabinetu otworzyły się i do środka weszli profesor McGonagall i John. Chłopak
cały się trząsł i patrzył się tylko na czubki swoich butów.
- Coś się stało, Minerwo? - zapytał
spokojnie Dumbledore.
- Albusie, jedna z naszych uczennic
zniknęła. Parę minut temu Filius przyszedł do mnie z panem Fontanem i oznajmił
mi, że brakuje panny McKinnon.
- Marlena… - Dorcas zakryła sobie usta rękoma,
patrząc to na Johna, to na profesor McGonagall. Dumbledore wstał z biurka i
spytał tym razem poważnym tonem:
- Przeszukaliście cały teren szkoły?
- Nie było potrzeby. Pan Fontane
widział, jak została zabrana. Tyle że nie potrafi wydusić z siebie słowa. Cokolwiek
zobaczył, wstrząsnęło nim to do głębi.
Dyrektor podszedł do Johna i położył dłoń
na jego ramieniu.
- John, wiem, że jesteś teraz w szoku,
ale czy mógłbyś opowiedzieć, co widziałeś?
Krukon kiwnął głową, ale wciąż patrzył
się na swoje buty.
- My… Marlena i ja… po tym, jak pan
przybył… natknęliśmy się na nią. Marlena chciała… zemścić się… Za wymordowanie
jej rodziny… Ale… Jej ruchy były zwinniejsze i szybsze niż parę lat temu…
Potraktowała nas Klątwą Cruciatus… I… Gdy przerzuciła ciało Marleny przez
ramię, powiedziała, że to część planu i… uciekła…
- John, skup się. - Ton dyrektora był
twardy i stanowczy. - Kto porwał Marlenę? Kto to był?
Ale to Mary podała jej imię nieobecnym
głosem.
- To Bella. Bellatriks porwała Marlenę.