[music]
Rozdział
28
Wątpliwości
Nie
pamiętała, kiedy straciła przytomność. Wiedziała tylko, że tuż po tym, jak jej
płuca zaczęły zapełniać się wodą, otworzyła oczy i poraziła ją oślepiająca biel,
która ją otaczała. Z początku była zdezorientowana, lecz szybko zaczęła przypominać sobie słowa
Artura, gdy opowiadał, co się z nim działo po tym, jak odebrał sobie życie.
Wspominał, że również otaczała go jasność, a w niej pojawił się Aslan. Mary
rozejrzała się wokół siebie, jednakże nigdzie nie mogła dostrzec postaci
olbrzymiego lwa z bujną ciemnobrunatną grzywą i złotą sierścią. Może nie trafiła
tam, gdzie jej brat dwa lata temu? Przecież nie umarłam… chyba -
pomyślała.
-
Witaj, Mary.
Mary
obróciła się na pięcie. Na widok lwiej postaci odetchnęła z
ulgą.
-
Witaj, Aslanie.
-
Co tutaj robisz, moja droga?
-
Właściwie, sama nie wiem.
-
Czyżby śmierć twojego ojca tak cię przytłoczyła i załamała, że zdecydowałaś się
na ten ostateczny krok?
-
Ostateczny… Nie rozumiem…
-
Myślę, że rozumiesz. Artur opowiadał ci o tym miejscu. Trafił tutaj po tym, jak
targnął się na swój żywot…
-
Tak, wiem, ale ja nie umarłam… prawda? - Mary zaczynała czuć lęk. Czyżby ten
stwór utopił ją w tym jeziorze?
-
I tak, i nie. Znajdujemy się teraz między światem żywych a umarłych. Innymi
słowy, jesteś w stanie śpiączki…
-
Śpiączki? - Mary nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Jak to się mogło
stać?
-
Ten koń, którego dosiadłaś… Nie jest mi znany cel, w jakim do ciebie przyszedł,
jednakże nic złego ci nie zrobił…
-
On chciał bym go dosiadła… - wykrztusiła Mary. Jej głos drżał od emocji. -
Czułam, że nic mi nie zrobi… Że mogę mu zaufać…
-
Nie wiem, co to był za stwór. Moja wiedza nie obejmuje czarodziejskich stworzeń,
jednakże twój strażnik oraz Syriusz w porę cię uratowali…
-
Syriusz tam był? - Teraz Mary już wiedziała, czyj krzyk usłyszała, zanim
zanurzyła się pod powierzchnią jeziora.
-
Owszem. Jak już wspomniałem, w porę cię uratowali, jednakże nie obudziłaś się.
Uzdrowiciele z twojego świata, najlepsi specjaliści, sam Dumbledore, a nawet
zielarka, która towarzyszy Rosalie i innym Smoczym Jeźdźcom próbowali
wszystkiego, jednakże zapadłaś w śpiączkę.
-
I co teraz?
-
Cóż, wybór należy do ciebie - odparł spokojnie Aslan. - Możesz się wybudzić z
tego letargu albo.. iść dalej.
Ziarno
niepewności i zwątpienia wkradło się w myśli Mary. Nie planowała samobójstwa.
Nawet jej to przez myśl nie przeszło po śmierci jej ojca. Jednakże w głębi ducha
czuła, że tylko przysparza bliskim kłopotów. Sam fakt, że Septymiusz nie żył,
był z jej winy. Może lepiej pójść dalej? Może jej śmierć sprawi, że Bella da
spokój ze swoją krwawą zemstą, skoro osoba, której tak bardzo nienawidzi, nie
będzie wśród żywych?
-
Widzę, że masz wątpliwości - odezwał się po chwili ciszy Aslan. - Przemyśl
wszystkie za i przeciw do końca. Jednakże, zanim podejmiesz decyzję, powinnaś
odbyć rozmowę z bardzo bliską ci osobą.
Mary
chciała spytać, kogo ma na myśli, gdy wtem zza niego wyłoniła się postać
szczupłego rudowłosego mężczyzny w średnim wieku. Ubrany był w elegancki
garnitur. Na jego widok zaniemówiła. Nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa.
-
T-tata?
-
Witaj, Mary - odparł Septymiusz z uśmiechem na twarzy. Mary podeszła bliżej i
przyglądała się ojcu. To rzeczywiście był on. Tak go zapamiętała, gdy ostatnim
razem się widzieli. Nie powinna być zdziwiona jego obecnością, gdyż po części
znajdowała się w zaświatach, nie mniej jednak nie spodziewała się go tutaj
ujrzeć.
-
Może przejdźmy się? - zaproponował. Mary oprzytomniała i kiwnęła głową. Oboje
ruszyli przed siebie. Ku jej zdziwieniu Aslan gdzieś zniknął.
-
On często znika, zanim się spostrzeżesz - odpowiedział na niezadane pytanie
Septymiusz. - Można się do tego przyzwyczaić.
Mary
nie odpowiedziała. Nie wiedziała, co powiedzieć. Jak bardzo jej przykro z powodu
tego co się stało, że za nim tęskni i wszystkim go brakuje? Teraz, gdy byli tak
blisko, jej wyrzuty sumienia były jeszcze większe.
-
Tato… -zaczęła, lecz Septymiusz szybko jej przerwał:
-
Wiem, co chcesz powiedzieć. Nie powinnaś się tym tak
zadręczać.
-
Ale ty nie żyjesz przeze mnie…
-
Bzdura. To, że Bellatriks Black jest niezrównoważoną, sadystyczną psychopatką to
nie twoja wina. W końcu od dość dawna planowała podążać tą ścieżką. Poza tym, i
tak w przeciągu roku nadszedłby na mnie czas, więc…
-
O czym ty mówisz? - spytała Mary zdumionym tonem. Ostatnich słów ojca nie mogła
zrozumieć.
-
Cedrella nic wam nie powiedziała? - zapytał Septymiusz równie zdumiony. -
Sądziłem, że powie wam o wszystkim tym bardziej…
-
O czym miałaby nam mama powiedzieć? - Mary czuła już mętlik w
głowie.
Septymiusz
westchnął ciężko. Po chwili milczenia w końcu przemówił:
-
Tuż po tym, gdy zostałaś zaatakowana przez wilkołaka, straciłem przytomność w
trakcie konferencji w ministerstwie. Pamiętam tylko silny ból głowy, który był
nie do zniesienia. Tamtego dnia poszedłem do Św. Munga przebadać się
profilaktycznie. Zdiagnozowano u mnie guza mózgu. W zaawansowanym stadium. Był
praktycznie nie do ruszenia.
Mary
zakryła usta dłońmi. Jej szare komórki zaczęły intensywnie pracować i składać
pewne fakty do kupy. Te migreny, złe samopoczucie, zmęczenie… Czyżby to nie
uroki Belli były tego przyczyną tylko nowotwór?
-
Naprawdę nic nie dało się z tym zrobić? - zapytała w
końcu.
-
Uzdrowiciele byli pewni, że zabiłby mnie nawet niefortunny upadek ze schodów -
odparł ponuro Septymiusz. - Eksperci w tej dziedzinie dali mi jakiś rok
życia.
-
Czyli te migreny…
-
Tak, to właśnie przez raka byłem przemęczony. Twoja matka bała się tobie i twoim
braciom o tym powiedzieć, toteż udawała, że nie wie, skąd te
objawy.
-
Ale przecież profesor Fontane…
-
Cedrella prosiła, by ci o tym nie mówić. Nie chciała ciebie martwić, tym
bardziej, że zaczęłaś otwierać się na ludzi.
Mary
przygryzła wargi i zaczęła zastanawiać się na słowami Septymiusza. Po tym, co
usłyszała, ze zgrozą stwierdziła, że jest Belli wdzięczna za to, co zrobiła. Co
prawda, nie w taki sposób, ale jej ojciec nie musiał przechodzić przez piekło
swojej choroby. Co nieco wiedziała o guzach mózgu. Kiedyś coś na ten temat
czytała i sama stwierdziła, że by nie chciała przez całe stadium choroby
przechodzić. W pewnym sensie Bella ulżyła Septymiuszowi w cierpieniu, mimo
tortur, jakie mu z pewnością zadała.
-
Sama widzisz, że nie masz się, o co obwiniać - odparł mężczyzna, bacznie
przyglądając się swojej córce. - To prawda, tortury i okaleczanie były naprawdę
bolesne, ale prędzej czy później i tak bym umarł.
-
I nie musiałeś przechodzić przez inne stadia choroby - mruknęła cicho
Mary.
-
Otóż to. Tak wiec widzisz, nie ma sensu się obwiniać o coś, co było
nieuniknione.
-
Masz rację, ale… - Mary zawahała się przez moment. - Nie wiem, czy powinnam
wracać.
Septymiusz
nagle zatrzymał się. Mary zrobiła to samo i spojrzała mu w oczy. Poznała w nich
ten surowy wyraz, który zawsze pojawiał się, gdy była jeszcze
dzieckiem.
-
Nie do końca rozumiem twojego postępowania.
-
No bo… myślę, że tylko im sprawiam problemy i się niepotrzebnie zadręczają.
Gdybym jednak odeszła…
-
Myślisz, że wtedy wszystko będzie w porządku? Że w ten sposób ich
uszczęśliwisz?
Mary
nie odpowiedziała, jednakże Septymiuszowi to wystarczyło.
-
A może sama się przekonasz, czy radują się z powodu twojego
stanu?
Mary
spojrzała na swojego ojca zdumionym spojrzeniem.
-
Jak…
-
Tego Artur na pewno nie mógł ci zrelacjonować - ciągnął Septymiusz poważnym
tonem - bo Aslan nawet nie kwapił się, by do tego etapu przejść. W trakcie
rozmowy z twoim bratem miał wizję, że wraz z Molly osobiście pofatygujecie się
do Narnii, wiec nie widział powodu, by mu to wszystko
pokazywać…
-
Co…
-
…jednakże ty musisz przejść przez ten etap, by z powrotem zacząć na trzeźwo
myśleć.
-
Tato, nie rozumiem…
-
Po prostu za moment przeniesiemy się do Świata Żywych i osobiście się
przekonasz, czy rodzina i przyjaciele faktycznie czują ulgę, że nie ma cię wśród
nich.
Zanim
Mary zdążyła cokolwiek powiedzieć, mgła zaczęła się rozrzedzać, a biel zanikać,
ukazując niewielki salon z dwoma fotelami, kanapą, staromodnymi meblami i
szmaragdową tapeta. Mary znała to wszystko bardzo dobrze, gdyż to był salon jej
rodzinnego domu. Serce na moment ścisnęło jej się w piersi, gdy ujrzała Molly,
Artura, Narcyzę i Andromedę popijających herbatę z filiżanek. Chciała się
odezwać, lecz Septymiusz złapał ją energicznie za ramię i
rzekł:
-
Oni nas nie widzą. Jesteśmy dla nich duchami.
Mary
kiwnęła głową i przyglądała im się. Gdy pomieszczenie w pełni nabrało konturów,
usłyszeli również ich rozmowę.
-
Doprawdy Molly - odezwała się Andromeda - musicie w końcu zaprzestać tego z
Arturem robić.
-
To źle, że powiększamy naszą rodzinę?
-
No, ale bez przesady! Trzecie dziecko? Chcecie pobić jakiś rekord
Guinessa?
-
Dla nas dzieci to największy na świecie skarb, a dużo takich skarbów to ogromne
szczęście - odparł Artur, obejmując Molly.
-
Może najpierw pomyślcie o ślubie, a nie o dzieciach? - zapytała ostrożnie
Narcyza. - Ileż w końcu będą trwać wasze zaręczyny?
-
My… - zająknęła się Molly, patrząc niepewnie na Artura. Jego oczy pociemniały,
ale lekko kiwnął głową. - My chcemy z tym poczekać, aż Mary wybudzi się ze
śpiączki.
Przez
moment zapanowała głucha cisza. W końcu ponownie odezwała się
Andromeda:
-
Nadal bez zmian?
-
Niestety nie - odrzekła ponuro Molly. - Uzdrowiciele nic nie potrafią
zrobić.
-
Co ją w ogóle skłoniło, by dosiadać tej kelpii?
-
Pewnie to, co zwykle - odparł Artur kamiennym tonem. - Intuicja. Wiele razy
powtarzała, że jej nie zawiodła.
- No to teraz zgubiła ją - prychnęła
Narcyza. - Przecież każdy wie, że to monstrum topi swoich jeźdźców! Niektórzy
twierdzą, że ich nawet pożera.
-
Gdyby nie Tora i Syriusz… - Molly nie zdołała dokończyć, bo głos jej się
załamał, jednakże szybko się uspokoiła. - Myślicie, ze jest jeszcze nadzieja? Na
jej przebudzenie?
-
Nie wiem - odparł Artur. - Skoro najlepsi uzdrowiciele oraz zielarka od Smoczych
Jeźdźców nie wiedzą, co robić…
-
No, ale Tora nadal jest z nią - wtrąciła Narcyza desperackim tonem - a przecież
Strażnicy znikają tuż po śmierci swoich właścicieli…
-
Zauważ, że Mary teraz jakby znajdowała się miedzy życiem i śmiercią - rzekła Andromeda - tak
więc wszystko może się zdarzyć.
Mary
nie usłyszała odpowiedzi, gdyż obraz stawał się niewyraźny, a wokół niej i
Septymiusza znowu zaczęła gęstnieć mgła.
-
Artur i Molly… - odezwała się w końcu bardzo cicho. - Oni spodziewają się
kolejnego dziecka?
-
Owszem. Może tym razem poszczęści im się dziewczyna. Mały William cały czas o
ciebie pyta.
-
Ja… - Mary nie wiedziała, co odpowiedzieć.
-
To jeszcze nie koniec - ostrzegł ją Septymiusz. - Jeszcze daleka droga przed
nami.
Biel
wokół nich zaczęła się z powrotem rozrzedzać, ukazując trawiaste tereny, w
których Mary poznała szkolne błonia. Tuz obok wielkiego buku nad jeziorem stała
dwójka Gryfonek i Ślizgon. Mary rozpoznała w nich Lily, Dorcas i Severusa.
-
Czemu nie możesz nam powiedzieć, co się dzieje? - zapytała przyjaciółkę
Lily.
-
Po prostu nie mogę. Lily, zrozum…
-
Co tu jest do rozumienia?! Od paru miesięcy praktycznie chodzisz zamyślona, co
jakiś czas odezwiesz się… Prawdę mówiąc, prawie zachowujesz się jak Mary w
drugiej klasie!
Dorcas
nie odpowiedziała, tylko zapatrzyła się w taflę jeziora. Mary widziała, jak w
Lily nerwy rosną, jednak Severus złapał ją za rękę i
rzekł:
-
Daj spokój. Nie widzisz, że tu chodzi o Mary?
-
Co…? - Lily patrzyła to na Severusa, to na Dorcas nieco zbita z tropu. – Dorcas,
to prawda?
-
Ja… - zająknęła się Dorcas, nie patrząc przyjaciółce w oczy. - Ja naprawdę nie
mogę tego wyjawić nikomu. Nawet wam. Zrozumcie.
-
Słyszałem, że uzdrowiciele dają Mary małe szanse na przebudzenie - wtrącił
szybko Severus widząc, że Lily chce nadal namawiać Dorcas do
zwierzeń.
-
Chyba żartujesz? - żachnęła się Lily. - To przecież czarodzieje, a nie Mugole!
Tutaj powinni migiem ją wybudzić!
-
Nie w przypadku, gdy pacjent miał kontakt z przeklętym magicznym stworzeniem.
Nie słuchałaś, co profesor Kettleburn mówił nam ostatnio na ten temat? Bardzo
niewielu uchodzi z
życiem…
-
Ale uchodzą i to się liczy! Nie chrzań głupot! Mary na pewno się
przebudzi!
-
Bo się przebudzi - rzekła cicho Dorcas. Severus i Lily spojrzeli na nią
pytająco.
-
A ty skąd możesz wiedzieć?
-
Po prostu wiem. Błagam, nie pytajcie o szczegóły!
Mary
nie dowiedziała się, czy Lily dała spokój Dorcas, czy też zaczęła drążyć temat
na nowo, gdyż wokół niej znowu zaczęła gęstnieć mgła. Gdy zrobiło się ponownie
biało, Septymiusz westchnął.
-
Nie sądziłem, że Dorcas tak na poważnie potraktuje moje słowa.
-
O czym ty mówisz? - zdziwiła się Mary.
-
Widzisz, Dorcas posiada pewien dar, którym mogą pochwalić się nieliczni. Widzi
duchy…
-
Przecież każdy to potrafi. W Hogwarcie…
-
Nie chodzi mi o widzialne widma pałętające się po ścieżkach, którymi szli za
życia. Chodzi mi o dusze zmarłych, które przebywają na ziemi i obserwują swoich
bliskich, jak zmagają się z życiem, ich wzloty i upadki… Można powiedzieć, że są
kimś w rodzaju Strażników, tyle że nie mogą zainterweniować i tylko mogą się
przyglądać.
-
A wiec… Dorcas widzi ciebie… i innych zmarłych?
-
Owszem. Jak już powiedziałem, tym darem mogą pochwalić się tylko nieliczni, gdyż
nie jest on dziedziczony. Nie wiadomo, kiedy się pojawi i u kogo. Nawet Mugol
może posiadać tę zdolność.
-
Teraz rozumiem, czemu Dorcas mnie unikała przez ten czas, gdy wróciłam do szkoły
- wyznała Mary. - Kontaktowałeś się z nią, prawda?
-
Chciałem jej uzmysłowić znaczenie jej daru. W przyszłości może posiąść dzięki
temu wielką moc i stać się zagrożeniem dla
Sama-Wiesz-Kogo.
-
Mogłaby go pokonać? - spytała Mary z nadzieją w głosie.
-
Istnieje taka możliwość.
-
Ale czemu nikomu o tym nie powiedziała? Przecież Lily to jej
przyjaciółka…
-
Postaw się w jej sytuacji. Czy ty byś powiedziała w tak ciężkim okresie, że
widzisz duchy, których nikt nie widzi? Twoi przyjaciele by to zaakceptowali, ale
inni? Uznaliby cię za wariatkę albo że znowu próbujesz zwrócić na siebie
uwagę.
-
Ale Dorcas…
-
Podałem tylko stosowny przykład. No, ale dość gadania. Musimy iść
dalej.
Mgła
znowu zaczęła się przerzedzać i ponownie przenieśli się na szkolne błonia,
jednakże nie było już tak zielono, jak wcześniej. Przeciwnie, liście nabrały
intensywnych odcieni czerwieni i brązu, a trawę pokrywał lekki szron. Zanim Mary
otrząsnęła się ze zdziwienia, znad jeziora wyłoniły jej się dobrze znane
sylwetki Marleny i Johna w zimowych płaszczach. Oboje mówili do siebie
podniesionymi głosami.
-
I co ci to da?
-
Przynajmniej da to dupkowi do myślenia!
-
Jeszcze bardziej się zamknie w sobie. Remus i tak wystarczająco obwinia się, że
zwątpił w historię Mary o Belli. W
dodatku twierdzi, że mógł ją zatrzymać, gdy szła sama nad
jezioro…
-
Gówno mnie to obchodzi! Powinien być jej oparciem, wspierać ją w tamtym okresie!
Może i Remus skrywa jakiś wielki sekret, ale nie powinien tak się odcinać od
Mary! Przecież ona chciała mu pomóc, a on to olał!
-
Posłuchaj, za dużo wypiłaś kremowego piwa. Nie myślisz teraz
trzeźwo…
-
Nie waż się go bronić, Johnie Fontane, bo zaraz… O, o wilku
mowa!
Mary
obróciła się na pięcie i ujrzała Remusa wychodzącego z zamku na szkolne błonia.
Na jego widok Marlena żwawym krokiem ruszyła w jego kierunku, lekko chwiejąc
się, ignorując błagalne okrzyki Johna, by się zatrzymała. Gdy znalazła się
dostatecznie blisko, zamachnęła się i spoliczkowała Gryfona.
-
Marlena! - John już dobiegł do nich i złapał ją za ramię, lecz ta odepchnęła go
i spiorunowała Remusa spojrzeniem.
-
I co, zadowolony jesteś z siebie?
-
Marlena… - wysapał Remus, trzymając się za policzek. -
Czemu…
-
Ty już wiesz, czemu! Ponoć nawet czujesz wyrzuty sumienia z tego
powodu!
-
Aha - mruknął cicho chłopak, opuszczając wzrok. - Ja naprawdę żałuję, ze
wtedy…
-
Och, tak, żałuj, bo w tej kwestii jesteś winny. Wtedy nie zainterweniowałam na
prośbę Mary, jednak teraz… Wyobraź sobie, że ona zwierzyła nam się z tego.
Myślała, że może na tobie polegać, a ty po prostu zrobiłeś z niej jakąś
mitomankę!
-
Marlena…
-
Milcz Lupin, jak do ciebie mówię! Skrzywdziłeś ją! I to dotkliwie! I pomyśleć,
że wydawało jej się, że cię kocha!
Remus
spojrzał na nią oszołomiony. John patrzył to na niego, to na Marlenę totalnie
oszołomiony. Mary była ciekawa, jak ta dyskusja dalej się potoczy, lecz mgła
ponownie zaczęła gęstnieć i ponownie zrobiło się biało.
-
To Remus obwinia się o to, że wylądowałam w szpitalu w
śpiączce?
-
Przysporzyłaś mu wiele zmartwień z tego powodu - wyznał Septymiusz. - Czuje się
winny stanu, w jakim się znalazłaś.
-
Ale przecież on i tak by mnie nie powstrzymał, bym nie dosiadła tego
konia.
-
Ty to wiesz, ale on o tym nie wie. Naprawdę Mary, on przeżywa prawdziwe katusze.
W dodatku Marlena trochę mu wygarnęła…
-
Niepotrzebnie mu powiedziała, co zaczynałam do niego czuć. Co ten alkohol robi z
ludźmi…
-
Fakt, zagalopowała się… Widzę, że zaczynasz mieć wątpliwości, co do swojej
decyzji.
-
Ja… - Mary zająknęła się. - Teraz gdy tyle zobaczyłam… myślę, że jednak powinnam
wrócić. Dla dobra innych… Ale…
-
Ale?
-
Czemu nie pokazałeś, co u Syriusza i Jamesa? Czemu ich
pominąłeś?
-
Prawdę mówiąc, zostawiłem ich na sam koniec, by ostatecznie cię przekonać do
powrotu. Co prawda, widzę, że sytuacja z Remusem bardzo cię poruszyła, jednak
nie zaszkodzi….
Mgła
znowu zaczęła się rozrzedzać i tym razem znaleźli się w sali szpitalnej. Gdy
obraz się wyostrzył, Mary zakryła usta dłonią. W łóżku ujrzała samą siebie
podłączoną do kroplówki i mugolskiej aparatury podtrzymującej życie. Podeszła
bliżej i ujrzała, że ciśnienie i puls ma w normie.
-
Wiem, niezbyt miły widok - przyznał Septymiusz - jednak spójrz na krzesło obok
łóżka.
Mary
uczyniła to i zamarła. Tuż obok siedział Syriusz z głową wisząca bezwładnie w
dół w fazie snu. Jedną ręką trzymał bladą dłoń Mary.
-
Odkąd trafiłaś do Św. Munga, co tydzień zaglądał tutaj na zmianę z Jamesem.
Właśnie Syriusza najbardziej wstrząsnął twój stan, gdyż to on cię wyciągał z
wody. Czuje jeszcze większe poczucie winy niż Remus, gdyż obwinia siebie, że za
późno cię uratował…
-
Ale… czemu…
-
Będziesz musiała sama z nim porozmawiać… Jeśli zechcesz
wrócić.
Mary
nie potrzebowała czasu do namysłu. Po tym, co widziała, z każdą minutą przestała
mieć wątpliwości, czy dobrze robi, wracając do Świata Żywych. Jej rodzina,
przyjaciele… Nie mogła ich obarczać tą niepewnością i
cierpieniem.
-
Jestem zdecydowana wrócić.
Septymiusz
uśmiechnął się i ucałował ją w czoło, po
czym rzekł:
-
Zatem obudź się, moja córko.