poniedziałek, 12 listopada 2012

Rozdział 28


Rozdział 28
Wątpliwości

Nie pamiętała, kiedy straciła przytomność. Wiedziała tylko, że tuż po tym, jak jej płuca zaczęły zapełniać się wodą, otworzyła oczy i poraziła ją oślepiająca biel, która ją otaczała. Z początku była zdezorientowana, lecz  szybko zaczęła przypominać sobie słowa Artura, gdy opowiadał, co się z nim działo po tym, jak odebrał sobie życie. Wspominał, że również otaczała go jasność, a w niej pojawił się Aslan. Mary rozejrzała się wokół siebie, jednakże nigdzie nie mogła dostrzec postaci olbrzymiego lwa z bujną ciemnobrunatną grzywą i złotą sierścią. Może nie trafiła tam, gdzie jej brat dwa lata temu? Przecież nie umarłam… chyba - pomyślała.
- Witaj, Mary.
Mary obróciła się na pięcie. Na widok lwiej postaci odetchnęła z ulgą.
- Witaj, Aslanie.
- Co tutaj robisz, moja droga?
- Właściwie, sama nie wiem.
- Czyżby śmierć twojego ojca tak cię przytłoczyła i załamała, że zdecydowałaś się na ten ostateczny krok?
- Ostateczny… Nie rozumiem…
- Myślę, że rozumiesz. Artur opowiadał ci o tym miejscu. Trafił tutaj po tym, jak targnął się na swój żywot…
- Tak, wiem, ale ja nie umarłam… prawda? - Mary zaczynała czuć lęk. Czyżby ten stwór utopił ją w tym jeziorze?
- I tak, i nie. Znajdujemy się teraz między światem żywych a umarłych. Innymi słowy, jesteś w stanie śpiączki…
- Śpiączki? - Mary nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Jak to się mogło stać?
- Ten koń, którego dosiadłaś… Nie jest mi znany cel, w jakim do ciebie przyszedł, jednakże nic złego ci nie zrobił…
- On chciał bym go dosiadła… - wykrztusiła Mary. Jej głos drżał od emocji. - Czułam, że nic mi nie zrobi… Że mogę mu zaufać…
- Nie wiem, co to był za stwór. Moja wiedza nie obejmuje czarodziejskich stworzeń, jednakże twój strażnik oraz Syriusz w porę cię uratowali…
- Syriusz tam był? - Teraz Mary już wiedziała, czyj krzyk usłyszała, zanim zanurzyła się pod powierzchnią jeziora.
- Owszem. Jak już wspomniałem, w porę cię uratowali, jednakże nie obudziłaś się. Uzdrowiciele z twojego świata, najlepsi specjaliści, sam Dumbledore, a nawet zielarka, która towarzyszy Rosalie i innym Smoczym Jeźdźcom próbowali wszystkiego, jednakże zapadłaś w śpiączkę.
- I co teraz?
- Cóż, wybór należy do ciebie - odparł spokojnie Aslan. - Możesz się wybudzić z tego letargu albo.. iść dalej.
Ziarno niepewności i zwątpienia wkradło się w myśli Mary. Nie planowała samobójstwa. Nawet jej to przez myśl nie przeszło po śmierci jej ojca. Jednakże w głębi ducha czuła, że tylko przysparza bliskim kłopotów. Sam fakt, że Septymiusz nie żył, był z jej winy. Może lepiej pójść dalej? Może jej śmierć sprawi, że Bella da spokój ze swoją krwawą zemstą, skoro osoba, której tak bardzo nienawidzi, nie będzie wśród żywych?
- Widzę, że masz wątpliwości - odezwał się po chwili ciszy Aslan. - Przemyśl wszystkie za i przeciw do końca. Jednakże, zanim podejmiesz decyzję, powinnaś odbyć rozmowę z bardzo bliską ci osobą.
Mary chciała spytać, kogo ma na myśli, gdy wtem zza niego wyłoniła się postać szczupłego rudowłosego mężczyzny w średnim wieku. Ubrany był w elegancki garnitur. Na jego widok zaniemówiła. Nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa.
- T-tata?
- Witaj, Mary - odparł Septymiusz z uśmiechem na twarzy. Mary podeszła bliżej i przyglądała się ojcu. To rzeczywiście był on. Tak go zapamiętała, gdy ostatnim razem się widzieli. Nie powinna być zdziwiona jego obecnością, gdyż po części znajdowała się w zaświatach, nie mniej jednak nie spodziewała się go tutaj ujrzeć.
- Może przejdźmy się? - zaproponował. Mary oprzytomniała i kiwnęła głową. Oboje ruszyli przed siebie. Ku jej zdziwieniu Aslan gdzieś zniknął.
- On często znika, zanim się spostrzeżesz - odpowiedział na niezadane pytanie Septymiusz. - Można się do tego przyzwyczaić.
Mary nie odpowiedziała. Nie wiedziała, co powiedzieć. Jak bardzo jej przykro z powodu tego co się stało, że za nim tęskni i wszystkim go brakuje? Teraz, gdy byli tak blisko, jej wyrzuty sumienia były jeszcze większe.
- Tato… -zaczęła, lecz Septymiusz szybko jej przerwał:
- Wiem, co chcesz powiedzieć. Nie powinnaś się tym tak zadręczać.
- Ale ty nie żyjesz przeze mnie…
- Bzdura. To, że Bellatriks Black jest niezrównoważoną, sadystyczną psychopatką to nie twoja wina. W końcu od dość dawna planowała podążać tą ścieżką. Poza tym, i tak w przeciągu roku nadszedłby na mnie czas, więc…
- O czym ty mówisz? - spytała Mary zdumionym tonem. Ostatnich słów ojca nie mogła zrozumieć.
- Cedrella nic wam nie powiedziała? - zapytał Septymiusz równie zdumiony. - Sądziłem, że powie wam o wszystkim tym bardziej…
- O czym miałaby nam mama powiedzieć? - Mary czuła już mętlik w głowie.
Septymiusz westchnął ciężko. Po chwili milczenia w końcu przemówił:
- Tuż po tym, gdy zostałaś zaatakowana przez wilkołaka, straciłem przytomność w trakcie konferencji w ministerstwie. Pamiętam tylko silny ból głowy, który był nie do zniesienia. Tamtego dnia poszedłem do Św. Munga przebadać się profilaktycznie. Zdiagnozowano u mnie guza mózgu. W zaawansowanym stadium. Był praktycznie nie do ruszenia.
Mary zakryła usta dłońmi. Jej szare komórki zaczęły intensywnie pracować i składać pewne fakty do kupy. Te migreny, złe samopoczucie, zmęczenie… Czyżby to nie uroki Belli były tego przyczyną tylko nowotwór?
- Naprawdę nic nie dało się z tym zrobić? - zapytała w końcu.
- Uzdrowiciele byli pewni, że zabiłby mnie nawet niefortunny upadek ze schodów - odparł ponuro Septymiusz. - Eksperci w tej dziedzinie dali mi jakiś rok życia.
- Czyli te migreny…
- Tak, to właśnie przez raka byłem przemęczony. Twoja matka bała się tobie i twoim braciom o tym powiedzieć, toteż udawała, że nie wie, skąd te objawy.
- Ale przecież profesor Fontane…
- Cedrella prosiła, by ci o tym nie mówić. Nie chciała ciebie martwić, tym bardziej, że zaczęłaś otwierać się na ludzi.
Mary przygryzła wargi i zaczęła zastanawiać się na słowami Septymiusza. Po tym, co usłyszała, ze zgrozą stwierdziła, że jest Belli wdzięczna za to, co zrobiła. Co prawda, nie w taki sposób, ale jej ojciec nie musiał przechodzić przez piekło swojej choroby. Co nieco wiedziała o guzach mózgu. Kiedyś coś na ten temat czytała i sama stwierdziła, że by nie chciała przez całe stadium choroby przechodzić. W pewnym sensie Bella ulżyła Septymiuszowi w cierpieniu, mimo tortur, jakie mu z pewnością zadała.
- Sama widzisz, że nie masz się, o co obwiniać - odparł mężczyzna, bacznie przyglądając się swojej córce. - To prawda, tortury i okaleczanie były naprawdę bolesne, ale prędzej czy później i tak bym umarł.
- I nie musiałeś przechodzić przez inne stadia choroby - mruknęła cicho Mary.
- Otóż to. Tak wiec widzisz, nie ma sensu się obwiniać o coś, co było nieuniknione.
- Masz rację, ale… - Mary zawahała się przez moment. - Nie wiem, czy powinnam wracać.
Septymiusz nagle zatrzymał się. Mary zrobiła to samo i spojrzała mu w oczy. Poznała w nich ten surowy wyraz, który zawsze pojawiał się, gdy była jeszcze dzieckiem.
- Nie do końca rozumiem twojego postępowania.
- No bo… myślę, że tylko im sprawiam problemy i się niepotrzebnie zadręczają. Gdybym jednak odeszła…
- Myślisz, że wtedy wszystko będzie w porządku? Że w ten sposób ich uszczęśliwisz?
Mary nie odpowiedziała, jednakże Septymiuszowi to wystarczyło.
- A może sama się przekonasz, czy radują się z powodu twojego stanu?
Mary spojrzała na swojego ojca zdumionym spojrzeniem.
- Jak…
- Tego Artur na pewno nie mógł ci zrelacjonować - ciągnął Septymiusz poważnym tonem - bo Aslan nawet nie kwapił się, by do tego etapu przejść. W trakcie rozmowy z twoim bratem miał wizję, że wraz z Molly osobiście pofatygujecie się do Narnii, wiec nie widział powodu, by mu to wszystko pokazywać…
- Co…
- …jednakże ty musisz przejść przez ten etap, by z powrotem zacząć na trzeźwo myśleć.
- Tato, nie rozumiem…
- Po prostu za moment przeniesiemy się do Świata Żywych i osobiście się przekonasz, czy rodzina i przyjaciele faktycznie czują ulgę, że nie ma cię wśród nich.
Zanim Mary zdążyła cokolwiek powiedzieć, mgła zaczęła się rozrzedzać, a biel zanikać, ukazując niewielki salon z dwoma fotelami, kanapą, staromodnymi meblami i szmaragdową tapeta. Mary znała to wszystko bardzo dobrze, gdyż to był salon jej rodzinnego domu. Serce na moment ścisnęło jej się w piersi, gdy ujrzała Molly, Artura, Narcyzę i Andromedę popijających herbatę z filiżanek. Chciała się odezwać, lecz Septymiusz złapał ją energicznie za ramię i rzekł:
- Oni nas nie widzą. Jesteśmy dla nich duchami.
Mary kiwnęła głową i przyglądała im się. Gdy pomieszczenie w pełni nabrało konturów, usłyszeli również ich rozmowę.
- Doprawdy Molly - odezwała się Andromeda - musicie w końcu zaprzestać tego z Arturem robić.
- To źle, że powiększamy naszą rodzinę?
- No, ale bez przesady! Trzecie dziecko? Chcecie pobić jakiś rekord Guinessa?
- Dla nas dzieci to największy na świecie skarb, a dużo takich skarbów to ogromne szczęście - odparł Artur, obejmując Molly.
- Może najpierw pomyślcie o ślubie, a nie o dzieciach? - zapytała ostrożnie Narcyza. - Ileż w końcu będą trwać wasze zaręczyny?
- My… - zająknęła się Molly, patrząc niepewnie na Artura. Jego oczy pociemniały, ale lekko kiwnął głową. - My chcemy z tym poczekać, aż Mary wybudzi się ze śpiączki.
Przez moment zapanowała głucha cisza. W końcu ponownie odezwała się Andromeda:
- Nadal bez zmian?
- Niestety nie - odrzekła ponuro Molly. - Uzdrowiciele nic nie potrafią zrobić.
- Co ją w ogóle skłoniło, by dosiadać tej kelpii?
- Pewnie to, co zwykle - odparł Artur kamiennym tonem. - Intuicja. Wiele razy powtarzała, że jej nie zawiodła.
-           No to teraz zgubiła ją - prychnęła Narcyza. - Przecież każdy wie, że to monstrum topi swoich jeźdźców! Niektórzy twierdzą, że ich nawet pożera.
- Gdyby nie Tora i Syriusz… - Molly nie zdołała dokończyć, bo głos jej się załamał, jednakże szybko się uspokoiła. - Myślicie, ze jest jeszcze nadzieja? Na jej przebudzenie?
- Nie wiem - odparł Artur. - Skoro najlepsi uzdrowiciele oraz zielarka od Smoczych Jeźdźców nie wiedzą, co robić…
- No, ale Tora nadal jest z nią - wtrąciła Narcyza desperackim tonem - a przecież Strażnicy znikają tuż po śmierci swoich właścicieli…
- Zauważ, że Mary teraz jakby znajdowała się miedzy  życiem i śmiercią - rzekła Andromeda - tak więc wszystko może się zdarzyć.
Mary nie usłyszała odpowiedzi, gdyż obraz stawał się niewyraźny, a wokół niej i Septymiusza znowu zaczęła gęstnieć mgła.
- Artur i Molly… - odezwała się w końcu bardzo cicho. - Oni spodziewają się kolejnego dziecka?
- Owszem. Może tym razem poszczęści im się dziewczyna. Mały William cały czas o ciebie pyta.
- Ja… - Mary nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- To jeszcze nie koniec - ostrzegł ją Septymiusz. - Jeszcze daleka droga przed nami.
Biel wokół nich zaczęła się z powrotem rozrzedzać, ukazując trawiaste tereny, w których Mary poznała szkolne błonia. Tuz obok wielkiego buku nad jeziorem stała dwójka Gryfonek i Ślizgon. Mary rozpoznała w nich Lily, Dorcas i Severusa.
- Czemu nie możesz nam powiedzieć, co się dzieje? - zapytała przyjaciółkę Lily.
- Po prostu nie mogę. Lily, zrozum…
- Co tu jest do rozumienia?! Od paru miesięcy praktycznie chodzisz zamyślona, co jakiś czas odezwiesz się… Prawdę mówiąc, prawie zachowujesz się jak Mary w drugiej klasie!
Dorcas nie odpowiedziała, tylko zapatrzyła się w taflę jeziora. Mary widziała, jak w Lily nerwy rosną, jednak Severus złapał ją za rękę i rzekł:
- Daj spokój. Nie widzisz, że tu chodzi o Mary?
- Co…? - Lily patrzyła to na Severusa, to na Dorcas nieco zbita z tropu. – Dorcas, to prawda?
- Ja… - zająknęła się Dorcas, nie patrząc przyjaciółce w oczy. - Ja naprawdę nie mogę tego wyjawić nikomu. Nawet wam. Zrozumcie.
- Słyszałem, że uzdrowiciele dają Mary małe szanse na przebudzenie - wtrącił szybko Severus widząc, że Lily chce nadal namawiać Dorcas do zwierzeń.
- Chyba żartujesz? - żachnęła się Lily. - To przecież czarodzieje, a nie Mugole! Tutaj powinni migiem ją wybudzić!
- Nie w przypadku, gdy pacjent miał kontakt z przeklętym magicznym stworzeniem. Nie słuchałaś, co profesor Kettleburn mówił nam ostatnio na ten temat? Bardzo niewielu uchodzi  z życiem…
- Ale uchodzą i to się liczy! Nie chrzań głupot! Mary na pewno się przebudzi!
- Bo się przebudzi - rzekła cicho Dorcas. Severus i Lily spojrzeli na nią pytająco.
- A ty skąd możesz wiedzieć?
- Po prostu wiem. Błagam, nie pytajcie o szczegóły!
Mary nie dowiedziała się, czy Lily dała spokój Dorcas, czy też zaczęła drążyć temat na nowo, gdyż wokół niej znowu zaczęła gęstnieć mgła. Gdy zrobiło się ponownie biało, Septymiusz westchnął.
- Nie sądziłem, że Dorcas tak na poważnie potraktuje moje słowa.
- O czym ty mówisz? - zdziwiła się Mary.
- Widzisz, Dorcas posiada pewien dar, którym mogą pochwalić się nieliczni. Widzi duchy…
- Przecież każdy to potrafi. W Hogwarcie…
- Nie chodzi mi o widzialne widma pałętające się po ścieżkach, którymi szli za życia. Chodzi mi o dusze zmarłych, które przebywają na ziemi i obserwują swoich bliskich, jak zmagają się z życiem, ich wzloty i upadki… Można powiedzieć, że są kimś w rodzaju Strażników, tyle że nie mogą zainterweniować i tylko mogą się przyglądać.
- A wiec… Dorcas widzi ciebie… i innych zmarłych?
- Owszem. Jak już powiedziałem, tym darem mogą pochwalić się tylko nieliczni, gdyż nie jest on dziedziczony. Nie wiadomo, kiedy się pojawi i u kogo. Nawet Mugol może posiadać tę zdolność.
- Teraz rozumiem, czemu Dorcas mnie unikała przez ten czas, gdy wróciłam do szkoły - wyznała Mary. - Kontaktowałeś się z nią, prawda?
- Chciałem jej uzmysłowić znaczenie jej daru. W przyszłości może posiąść dzięki temu wielką moc i stać się zagrożeniem dla Sama-Wiesz-Kogo.
- Mogłaby go pokonać? - spytała Mary z nadzieją w głosie.
- Istnieje taka możliwość.
- Ale czemu nikomu o tym nie powiedziała? Przecież Lily to jej przyjaciółka…
- Postaw się w jej sytuacji. Czy ty byś powiedziała w tak ciężkim okresie, że widzisz duchy, których nikt nie widzi? Twoi przyjaciele by to zaakceptowali, ale inni? Uznaliby cię za wariatkę albo że znowu próbujesz zwrócić na siebie uwagę.
- Ale Dorcas…
- Podałem tylko stosowny przykład. No, ale dość gadania. Musimy iść dalej.
Mgła znowu zaczęła się przerzedzać i ponownie przenieśli się na szkolne błonia, jednakże nie było już tak zielono, jak wcześniej. Przeciwnie, liście nabrały intensywnych odcieni czerwieni i brązu, a trawę pokrywał lekki szron. Zanim Mary otrząsnęła się ze zdziwienia, znad jeziora wyłoniły jej się dobrze znane sylwetki Marleny i Johna w zimowych płaszczach. Oboje mówili do siebie podniesionymi głosami.
- I co ci to da?
- Przynajmniej da to dupkowi do myślenia!
- Jeszcze bardziej się zamknie w sobie. Remus i tak wystarczająco obwinia się, że zwątpił w historię Mary o Belli.  W dodatku twierdzi, że mógł ją zatrzymać, gdy szła sama nad jezioro…
- Gówno mnie to obchodzi! Powinien być jej oparciem, wspierać ją w tamtym okresie! Może i Remus skrywa jakiś wielki sekret, ale nie powinien tak się odcinać od Mary! Przecież ona chciała mu pomóc, a on to olał!
- Posłuchaj, za dużo wypiłaś kremowego piwa. Nie myślisz teraz trzeźwo…
- Nie waż się go bronić, Johnie Fontane, bo zaraz… O, o wilku mowa!
Mary obróciła się na pięcie i ujrzała Remusa wychodzącego z zamku na szkolne błonia. Na jego widok Marlena żwawym krokiem ruszyła w jego kierunku, lekko chwiejąc się, ignorując błagalne okrzyki Johna, by się zatrzymała. Gdy znalazła się dostatecznie blisko, zamachnęła się i spoliczkowała Gryfona.
- Marlena! - John już dobiegł do nich i złapał ją za ramię, lecz ta odepchnęła go i spiorunowała Remusa spojrzeniem.
- I co, zadowolony jesteś z siebie?
- Marlena… - wysapał Remus, trzymając się za policzek. - Czemu…
- Ty już wiesz, czemu! Ponoć nawet czujesz wyrzuty sumienia z tego powodu!
- Aha - mruknął cicho chłopak, opuszczając wzrok. - Ja naprawdę żałuję, ze wtedy…
- Och, tak, żałuj, bo w tej kwestii jesteś winny. Wtedy nie zainterweniowałam na prośbę Mary, jednak teraz… Wyobraź sobie, że ona zwierzyła nam się z tego. Myślała, że może na tobie polegać, a ty po prostu zrobiłeś z niej jakąś mitomankę!
- Marlena…
- Milcz Lupin, jak do ciebie mówię! Skrzywdziłeś ją! I to dotkliwie! I pomyśleć, że wydawało jej się, że cię kocha!
Remus spojrzał na nią oszołomiony. John patrzył to na niego, to na Marlenę totalnie oszołomiony. Mary była ciekawa, jak ta dyskusja dalej się potoczy, lecz mgła ponownie zaczęła gęstnieć i ponownie zrobiło się biało.
- To Remus obwinia się o to, że wylądowałam w szpitalu w śpiączce?
- Przysporzyłaś mu wiele zmartwień z tego powodu - wyznał Septymiusz. - Czuje się winny stanu, w jakim się znalazłaś.
- Ale przecież on i tak by mnie nie powstrzymał, bym nie dosiadła tego konia.
- Ty to wiesz, ale on o tym nie wie. Naprawdę Mary, on przeżywa prawdziwe katusze. W dodatku Marlena trochę mu wygarnęła…
- Niepotrzebnie mu powiedziała, co zaczynałam do niego czuć. Co ten alkohol robi z ludźmi…
- Fakt, zagalopowała się… Widzę, że zaczynasz mieć wątpliwości, co do swojej decyzji.
- Ja… - Mary zająknęła się. - Teraz gdy tyle zobaczyłam… myślę, że jednak powinnam wrócić. Dla dobra innych… Ale…
- Ale?
- Czemu nie pokazałeś, co u Syriusza i Jamesa? Czemu ich pominąłeś?
- Prawdę mówiąc, zostawiłem ich na sam koniec, by ostatecznie cię przekonać do powrotu. Co prawda, widzę, że sytuacja z Remusem bardzo cię poruszyła, jednak nie zaszkodzi….
Mgła znowu zaczęła się rozrzedzać i tym razem znaleźli się w sali szpitalnej. Gdy obraz się wyostrzył, Mary zakryła usta dłonią. W łóżku ujrzała samą siebie podłączoną do kroplówki i mugolskiej aparatury podtrzymującej życie. Podeszła bliżej i ujrzała, że ciśnienie i puls ma w normie.
- Wiem, niezbyt miły widok - przyznał Septymiusz - jednak spójrz na krzesło obok łóżka.
Mary uczyniła to i zamarła. Tuż obok siedział Syriusz z głową wisząca bezwładnie w dół w fazie snu. Jedną ręką trzymał bladą dłoń Mary.
- Odkąd trafiłaś do Św. Munga, co tydzień zaglądał tutaj na zmianę z Jamesem. Właśnie Syriusza najbardziej wstrząsnął twój stan, gdyż to on cię wyciągał z wody. Czuje jeszcze większe poczucie winy niż Remus, gdyż obwinia siebie, że za późno cię uratował…
- Ale… czemu…
- Będziesz musiała sama z nim porozmawiać… Jeśli zechcesz wrócić.
Mary nie potrzebowała czasu do namysłu. Po tym, co widziała, z każdą minutą przestała mieć wątpliwości, czy dobrze robi, wracając do Świata Żywych. Jej rodzina, przyjaciele… Nie mogła ich obarczać tą niepewnością i cierpieniem.
- Jestem zdecydowana wrócić.
Septymiusz uśmiechnął się  i ucałował ją w czoło, po czym rzekł:
- Zatem obudź się, moja córko.