Dla Vanil – bo ma dziś urodziny :)
Rozdział 20
Martwimy się o
ciebie
- Musisz mi dokładnie powiedzieć, o co
chodzi, Syriuszu, inaczej za wiele nie wskóram.
- Ale ja naprawdę nie mogę, panie
profesorze. Dałem słowo Mary, że nikomu nie zdradzę jej tajemnicy.
- To bardzo szlachetne z twojej strony,
że jesteś wobec niej lojalny, ale muszę poznać więcej szczegółów, zanim uczynię
odpowiednie kroki.
- Musi pan sam z nią porozmawiać. Nie
chce słuchać moich rad, ale pan jako autorytet wśród uczniów…
Mary czuła się jak rozjechana wiewiórka.
Mięśnie ją strasznie bolały, prawą rękę miała unieruchomioną. Myślała, że głowa
jej zaraz eksploduje i do tego do jej uszu dochodziły strzępy czyjejś rozmowy,
co ją doprowadzało do szału, lecz nie mogła zidentyfikować właścicieli dwóch
męskich głosów. Jej nozdrza zarejestrowały typowy zapach panujący w skrzydle
szpitalnym. Gdy zorientowała się, gdzie się znajduje, zaczęła się zastanawiać,
jak ona tutaj trafiła? Powoli zaczęła sobie przypominać, co się stało.
Była noc… wyszła na szkolne błonia… następnie skierowała się w kierunku Wierzby
Bijącej… i zza drzewa wyszedł wilkołak. Potem nastąpił atak i straciła
przytomność. Gdy wspomnienia wróciły, Mary zaczęła rozmyślać, jak to możliwe,
że jeszcze żyje? Przecież nikt nie przeżyłby ataku wilkołaka, chyba że ktoś
przybyłby na ratunek, w co szczerze wątpiła. Był środek nocy, z tego co
pamiętała, nikogo nie było w pobliżu, a chatka Hagrida znajdowała się za
daleko, by gajowy mógł usłyszeć, co się dzieje koło Wierzby Bijącej.
Pozostawała jeszcze Tora, lecz Mary kazała jej zostać w dormitorium, a
ona raczej by jej polecenia nie złamała.
- Może i masz rację Syriuszu, lecz na
razie poczekajmy, aż Mary się przebudzi.
Nagle rozpoznała, czyje są te męskie
głosy. Należały do Syriusza i profesora Dumbledore’a. Chwilę później Mary
poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Jeśli
ten idiota wygada dyrektorowi o pogróżkach Belli, obedrze go żywcem ze skóry!
- pomyślała. Powoli uniosła powieki do góry, lecz oślepiła ją biel
panująca w pomieszczeniu. Poczekała, aż oczy przyzwyczają się do oświetlenia
sali i już pół minuty później kontury skrzydła szpitalnego były bardziej
wyraźne. Po lewej stronie łóżka ujrzała Torę, przyglądającą się bacznie swojej właścicielce.
Na sam jej widok Mary poczuła ulgę. Syriusz i Dumbledore stali blisko drzwi,
prowadzących na korytarz i rozmawiali między sobą najciszej, jak się dało. Mary
postanowiła dać znać, że już się przebudziła, więc odchrząknęła parę razy na
tyle głośno, by obaj ją usłyszeli. W mgnieniu oka spojrzeli na nią, a Syriusz szybko
podbiegł do niej i mocno ją uścisnął.
- Mary! Nareszcie! Już myślałem…
- Nie wiem, co myślałeś, ale za to
wiem, że mnie za chwilę udusisz, Black! - warknęła Mary, ledwo łapiąc oddech.
Gdy ponownie poczuła dopływ powietrza do płuc, powoli usiadła na łóżku i
przyjrzała się Syriuszowi. Na jego twarzy malowała się mieszanina ulgi, a
jednocześnie lęku. Dopiero teraz zauważyła, że prawe ramię miała na temblaku, a
głowę miała dokładnie obandażowaną. Natomiast Dumbledore patrzył na nią ciepło i pogodnie.
- Jak się czujesz, moja droga?
- Nawet nieźle, pomijając złamaną rękę
i ból mięsni. Co ja tu robię?
- Chcieliśmy się ciebie o to zapytać - powiedział
Dumbledore, bawiąc się końcówką swojej brody. - Co robiłaś w środku nocy na
szkolnych błoniach?
- Cóż… - Mary nie była pewna, czy
powinna wyjawić powód swojej nocnej przechadzki, jednakże postanowiła
zaryzykować. - Przebudziłam się około drugiej w nocy i spojrzałam przez okno
mojego dormitorium. Wydawało mi się, że ktoś włóczy się koło chatki Hagrida,
więc postanowiłam to sprawdzić.
- Że co takiego? - żachnął się Syriusz
i ręce zaczęły się mu trząść. - Co cię do tego podkusiło?
- Wtedy czułam się dokładnie tak, jak
przed atakiem na Artura. Chodzi mi o te moje przeczucia. I teraz je miałam.
Myślałam, że i tym razem intuicja mnie nie myli.
- I co było dalej? - zapytał Dumbledore
z uprzejmym zainteresowaniem.
- Przy grządce z dyniami nikogo nie
było, jednak jakaś siła kazała mi pójść w stronę Wierzby Bijącej. Gdy tam
dotarłam, natknęłam się na wilkołaka. Pamiętam tylko, że mnie uderzył, a
następnie straciłam przytomność. Dziwię się, że jeszcze żyję.
- Prawidłowo - burknął Syriusz z rękoma
założonymi na piersi. - Gdyby nie Tora…
- To ona tam była? - zapytała Mary
wielce zdumiona. - Przecież kazałam jej zostać…
- Gdy Strażnicy wyczuwają, że ich
właściciele są w śmiertelnym niebezpieczeństwie, nie zważają na wcześniejsze
polecenia i ruszają na ratunek - wyjaśnił Dumbledore. - Nie wspomniałem ci o
tym rok temu?
- No nie.
- Ech, ta starcza skleroza… - westchnął
Dumbledore. Mary ledwo powstrzymała śmiech. - Syriuszu, może przedstawisz Mary
dalszą część wydarzeń z tamtej nocy?
- Słucham? - Mary nie wiedziała, o co
chodzi. - To Syriusz tam był?
Syriusz przez moment milczał, patrząc
na swoje dłonie. Wziął parę głębokich wdechów i, nie patrząc Mary w oczy,
rzekł:
- No bo… wtedy przy chatce Hagrida… to
mnie i Jamesa widziałaś tamtej nocy.
Mary wytrzeszczyła na niego oczy. Co
prawda, ostatnie pomysły tych dwóch przekraczały ludzkie pojęcie, ale to, co
teraz usłyszała, było wręcz oszałamiające. W sumie mogła się tego spodziewać,
że kiedyś będą chcieli wybrać się na potajemną przechadzkę po szkolnych
błoniach w środku nocy, ale to było awykonalne, szczególnie, że Filch znał
wszystkie tajemne przejścia w zamku i trudno było nie natknąć się na niego albo
na jego kotkę… No, ale Mary to jakoś udało się, więc może to nie jest wcale
takie trudne.
- Słyszeliśmy, że Hagrid hoduje na
skraju Zakazanego Lasu stado nietoperzy. Ja i James chcieliśmy je zobaczyć,
szczególnie po ich ostatnim występie podczas Nocy Duchów. Postanowiliśmy
sprawdzić to tamtej nocy, lecz nic nie znaleźliśmy. Uznaliśmy, że wejdziemy
trochę głębiej, to może natkniemy się chociaż na jednorożca i wtedy
usłyszeliśmy czyjś krzyk. Pobiegliśmy w stronę Wierzby Bijącej i zobaczyliśmy
twoje ciało, lezące gdzieś w chaszczach. Nieopodal krążył wilkołak i zbliżał
się do ciebie. Zanim zaatakował, zaczęliśmy rzucać w niego serię Zaklęć Rozbrajających,
by odwrócić od ciebie jego uwagę. Gdy nas spostrzegł, ryknął i odwrócił się od
ciebie, lecz zanim zaatakował nas, przybiegła Tora i się nim zajęła. Walka
trwała tylko chwilę. Wilkołak szybko uciekł do Zakazanego Lasu. Potem ja
zostałem przy tobie, a James pobiegł po profesora Dumbledore’a.
- Gdybym tylko wtedy wzięła różdżkę… -
Mary nadal przeklinała samą siebie za to niedopatrzenie.
- Na szczęście skończyło się tylko na
paru połamanych żebrach, rozdartym ramieniu i wstrząśnieniu mózgu - skwitował z
entuzjazmem Dumbledore. Mary udała, że kaszle, by ukryć swoje nagłe
prychnięcie. Jemu chyba odbiło - pomyślała. - Poppy zajęła się twoimi
zadrapaniami, rozcięciami i złamaniami, następnie przez te parę dni czekaliśmy,
aż się przebudzisz.
- P-parę dni? - wyjąkała Mary. Poczuła
niemiły skurcz w żołądku. - Ile już tu leżę?
- Dzisiaj mija czwarty dzień -
powiedział Dumbledore spokojnym tonem.
Mary nie mogła wydusić z siebie żadnego
słowa. Trudno jej było przetrawić słowa dyrektora. Czy to możliwe, żeby aż tak
długo była nieprzytomna? Czyżby jej stan był aż tak poważny?
- Nie powinnaś się już tym zamartwiać -
oznajmił Dumbledore, widząc jej zszokowaną minę. - To prawda, było ciężko, ale
Poppy prędzej wstąpiłaby do zakonu, niż pozwoliłaby ci umrzeć. Nie zapominaj,
jak zawzięcie walczyła o życie twojego brata. Nawet wezwała najlepszych
uzdrowicieli ze Św. Munga, by mu pomóc. W twoim przypadku postąpiłaby tak samo.
Syriuszu, czy mógłbyś teraz wrócić do swojej wieży? Muszę o czymś porozmawiać na
osobności z Mary.
- Oczywiście, panie dyrektorze - rzekł
Syriusz i spojrzawszy troskliwie na Mary wyszedł ze skrzydła szpitalnego
zamykając za sobą drzwi.
Przez moment w sali szpitalnej panowała
cisza. Nawet śpiew ptaków umilkł. Dumbledore ponownie zaczął się bawić końcówką
swojej brody i wypatrywał coś przez okno.
- Piękny dzień. Szkoda tylko, że
uczniowie zamiast się nim delektować, muszą teraz ślęczeć na książkami i
powtarzać do egzaminów końcowych.
Mary nie odpowiedziała. Bała się tej
rozmowy. Przeczuwała, że będzie miała związek z jej ostatnim zachowaniem i
próbą dowiedzenia się, co ją gryzie, a Mary obiecała sobie, że nikomu nie
zdradzi swojej tajemnicy. Nie chciała mieć większych kłopotów.
- Właściwie, już dawno chciałem z tobą
porozmawiać. Martwi mnie twoje ostatnie zachowanie. Unikasz swoich rówieśników,
zaszywasz się w jakichś odludnych kątach, z nikim nie rozmawiasz, momentami
można cię pomylić z Jęczącą Martą…
- Z kim? - spytała Mary zaintrygowana
ostatnimi słowami Dumbledore’a.
- To duch dziewczynki z łazienki na
drugim piętrze. Jak będziesz miała ochotę, możesz ją odwiedzić. Marta na pewno
nie będzie miała nic przeciwko. Właściwe to nikt jej nie odwiedza.
- Ale panie dyrektorze, ja naprawdę…
- Mary, wraz z profesor McGonagall
obserwujemy cię od jakiegoś czasu - ciągnął Dumbledore, nadal patrząc na nią
zatroskanym spojrzeniem, lecz Mary unikała kontaktu wzrokowego. - Jak już
mówiłem, unikasz rówieśników, a tym bardziej swoich przyjaciół, bardzo opuściłaś
się w nauce, nauczyciele skarżą się na twoją bierność na zajęciach albo że w
ogóle się na nich nie pojawiasz, w dodatku te pogłoski ze strony Ślizgonów… To
wszystko jest bardzo niepokojące. Co prawda, Ślizgoni to Ślizgoni, jednak gdy
sytuacja robi się niepokojąca, należy podjąć…
- Chce mnie pan zawiesić w
prawach ucznia? - zapytała po chwili Mary. Odważyła się spojrzeć dyrektorowi w
oczy, lecz szybko odwróciła wzrok.
- Ależ skąd! Po prostu ja i całe grono
pedagogiczne martwimy się o ciebie. Szczególnie profesor Slughorn męczy mnie
pytaniami, czy już wiem, czemu tak nagle się zmieniłaś. Na dodatek ta twoja
decyzja, co do egzaminów końcowych… Powiedz, co cię dręczy. Wszyscy chcemy ci
pomóc.
- Syriusz…
- Syriusz to inteligentny i odważny
chłopak, który jest w stanie zrobić dla ciebie wszystko. On i pan Potter
ryzykowali tamtej nocy życie, próbując odpędzić od ciebie wilkołaka. Nawet
wyznali, że potajemnie wymknęli się z zamku, a dobrze wiesz, że to wbrew
regulaminowi szkolnego. Powinnaś to docenić. Twoi przyjaciele martwią się o
ciebie. Nie wiedzą, co się z tobą dzieje. Oni naprawdę chcą ci pomóc Mary,
tylko pozwól…
- Ja… - wyjąkała Mary, a ręce zaczęły
jej się trząść. Podniosła nieco głowę i spojrzała dyrektorowi w oczy. Nie było
to dla niej łatwe, ale postanowiła utrzymać kontakt wzrokowy. - Ja
naprawdę chciałabym panu powiedzieć, co się ze mną dzieje… ale jeszcze nie
jestem gotowa. Wiem, że powinnam komuś się z tego zwierzyć… ale… nie ma nikogo…
- Nie wierzę, że nie ma nikogo, komu
nie możesz zaufać. Na pewno jest chociaż jedna taka osoba. Tylko ty jej nie
dostrzegasz.
- Naprawdę…
- Chyba musimy zakończyć tę rozmowę.
Widzę, że jesteś już wyczerpana i roztrzęsiona, a Poppy by mnie zabiła, gdyby
twój stan zdrowia się pogorszył. Proszę cię tylko, byś przemyślała to, co ci
powiedziałem… i nie wypędzaj swoich przyjaciół, gdy przyjdą cię odwiedzić. Nie
musisz z nimi rozmawiać, jak nie chcesz, ale może sama ich obecność jakoś ci
pomoże… Tak…
Dumbledore strzepnął kłąb kurzy ze
swojej szaty, po czym żwawym krokiem skierował się w stronę drzwi. Tuż przy
progu odwrócił się i rzekł:
- Życzę ci rychłego powrotu do zdrowia.
I proszę, przeanalizuj to wszystko, co ci powiedziałem.
Po tych słowach opuścił skrzydło
szpitalne, pozostawiając Mary z własnymi myślami.
Podniosła zdrową rękę i pogłaskała Torę
po jej wielkim łbie. Tygrysica zamruczała z lubością, a Mary zatopiła się we
własnych myślach. Dobrze wiedziała, że Dumbledore ma rację. Sama na pewno nie
poradzi sobie z tym problemem. Co więcej, ta cała sytuacja powoli zaczynała ją
wyniszczać od środka i pewnie już niedługo stanie się wrakiem człowieka. Miała
świadomość, że powinna zwierzyć się z tego swoim przyjaciołom. Być może
pomogliby jej się z tym uporać… Tyle że nikomu tak do końca nie ufała.
Dziewczyny na pewno wpadłyby w histerię i od razu chciałyby lecieć do
dyrektora, jeśliby od razu nie poleciały. James, Severus i John raczej by tego
nie zrozumieli. Nigdy nie czuli się osaczeni przez los, więc trudno byłoby im
jej pomóc. Co prawda, Sev przechodził przez prawdziwe piekło u siebie w domu,
lecz Mary przeczuwała, że w sprawie Belli niewiele by jej pomógł. W końcu
trochę się kolegowali z tego co słyszała, a nie chciała go stawiać w trudnej
sytuacji. Nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc.
I nagle Mary doznała nagłego olśnienia.
Zapomniała o jednej osobie, która zawsze była przy niej w trudnych chwilach. Co
więcej, potrafiła dochować tajemnicy i zrozumieć ją, nawet jakby sytuacja
byłaby beznadziejna. To właśnie do tej osoby miała bezgraniczne zaufanie. Czemu
o niej nie pomyślała?