[music] – słuchać od 1:30 do do 3:00
Rozdział 19
Przeczucie
Mroźny marzec minął dość szybko i
nadszedł deszczowy kwiecień, jednocześnie przynosząc ze sobą pierwsze ciepłe
dni. Niektórzy uczniowie, szczególnie piąto- i siódmoklasiści, powoli
przymierzali się do oswojenia materiału do zbliżających się egzaminów końcowych.
Szczególnie Lily naciskała na swoje przyjaciółki z dormitorium, aby już zaczęły
wszystko przerabiać od nowa. Miała nadzieję, że dzięki temu Mary nieco się do
nich otworzy i wyzna, co ją dręczy. Jednakże ona miała inne plany.
- Nie zamierzam zdawać egzaminów
końcowych w tym roku.
Lily spojrzała na przyjaciółkę tak,
jakby nagle ogłosiła, że od jutra zostaje Ślizgonką.
- S-słucham? Jak…?
- Tak trudno mnie zrozumieć? - spytała
chłodno Mary. - Nie podchodzę do tegorocznych egzaminów końcowych.
- Ale dlaczego?
- Nie zależy mi na tym. I nie zadawaj
więcej pytań. - Tymi słowy Mary zakończyła dyskusję i wróciła do przerwanej
czynności.
Lily podzieliła się szokującą nowiną ze
swoimi przyjaciółmi, a ci z kolei ze swoimi znajomymi, aż w końcu cała szkoła
dowiedziała się o planach Mary. Wszelkie próby przekonania ją do tego, jak
egzaminy są ważne i co się stanie, jeśli do nich nie podejdzie zakończyły się
fiaskiem. Mary była nieugięta w swoich przekonaniach i nie dawała za wygraną.
Nawet profesor Dumbledore próbował nakłonić ją do zmiany decyzji, lecz na
próżno. Zresztą, dyrektor zastanawiał się, co skłoniło jego uczennicę do
podjęcia takiej decyzji. Nie chciał jednak pisać o tym do jej rodziców. Wolał,
aby sama mu o tym powiedziała, bądź któremuś z przyjaciół.
Od powrotu do Hogwartu Mary zaczęły
dręczyć koszmary. Co noc śniła, że stoi na polanie, znajdującej się gdzieś w
Zakazanym Lesie podczas pełni księżyca. Za drzewami krążyło stado wilkołaków,
powarkujących złowieszczo. Co chwilę czuła na plecach zimne dreszcze. Za każdym
razem zza drzew wychodziła Bella Black umazana krwią i dzierżąca w ręku
zakrwawiony sztylet. Dokładnie w tym momencie Mary budziła się z krzykiem w
środku nocy i zlana potem. Bała się potem zasnąć, co nie umknęło uwadze
nauczycieli i jej przyjaciół, gdyż dostrzegali, iż z każdym dniem wygląda coraz
gorzej. Nieprzytomne spojrzenie za dnia, wpatrywanie się w martwy punkt bez
wyrazu, wory pod oczami… Nie mogli dojść do tego, kto spędza jej sen z powiek.
Zbliżała się druga w nocy. Mary
gwałtownie usiadła na łóżku, chwytając się za gardło. Jeszcze czuła własną
krew, wypływającą z jej krtani. Serce biło jej jak szalone, a dłonie trzęsły
się, jakby za chwilę miała dostać ataku epilepsji. Przetarła oczy, po czym
wstała z łóżka i podeszła do okna. Na zewnątrz panował półmrok, lecz bez
problemu widziała każdy skrawek szkolnych błoni. Nikt podejrzany nie kręcił się
po okolicy, jedynie wiatr poruszał gałęziami drzew w Zakazanym Lesie. Mary
westchnęła ciężko i skupiła wzrok na chmurach, przysłaniających księżyc.
Z każdym nowym dniem jej sny stawały
się coraz bardziej krwawe i tragiczne. Od ferii wielkanocnych w jej koszmarach
Bella mordowała ją na różne osoby, przy czym każdy następny był gorszy od
poprzedniego. Była już cięta żywcem, tratowana przez jednorożce, pożerana przez
stado wilkołaków… Nie była do końca pewna, czy te sny są skutkiem tego, że bez
przerwy czytała po kilka razy dziennie list od Belli, czy też fakt, że być może
na pergamin rzucono jakąś złowrogą klątwę, która ma na celu doszczętne
zniszczenie jej psychiki. Wzdrygnęła się. Powoli zaczynała wpadać w paranoję, o
ile już nie wpadła.
To wcale nie znaczyło, że Mary nie
próbowała czegoś z tym zrobić. Któregoś dnia rozmyślała nad tym, czy nie
powinna pójść do nauczycielki wróżbiarstwa, która, de facto, jest matką Johna i
poprosić ją o wyjawienie znaczenia swoich snów. Po paru godzinach argumentacji
doszła do wniosku, że powinna z tym jeszcze trochę poczekać. Niewykluczone, iż
profesor Fontane rozmówiłaby się z dyrektorem w tej sprawie, gdyby odkryła tragiczne
losy swojej uczennicy lub, co gorsza, list od Belli. Mary nie mogła na to
pozwolić. Nie chciała mieć nikogo na sumieniu.
Nagle jej wzrok padł na chatkę Hagrida
i zauważyła dwie niewidoczne sylwetki skradające się przy grządce z dyniami.
Lily bądź Dorcas stwierdziłyby, że o tej porze ludzkie zmysły nie pracują tak,
jak za dnia i zignorowałyby to zjawisko, ale nie Mary. Ufała samej sobie i gdy
coś raz zobaczy, to wie, że to nie było przywidzenie… Chyba, że to skutek
jakiegoś silnego Zaklęcia Oszałamiającego. Instynkt powoli zaczął dawać o sobie
znać. Podpowiadał jej, że powinna to sprawdzić. Mary miała co do tego pewne
wątpliwości. Po co ma wychodzić na szkolne błonia i to o tej porze? I nagle
ujrzała przed sobą obraz Artura tuż po tym, co mu zrobiła Bella. Wtedy również
instynkt skierował ją do tamtych lochów. Po paru chwilach głębokich rozmyślań Mary
nałożyła na siebie szlafrok, kazała Torze zostać i skierowała się w stronę
wyjścia z Wieży Gryffindoru.
Ku jej wielkiemu zdumieniu po drodze
nie napotkała żadnego z nauczycieli bądź woźnego ze swoją zwariowaną kotką.
Tylko raz ukryła się za zbroją, aby uniknąć konfrontacji z Irytkiem. Bez trudu
wydostała się na zewnątrz, ostrożnie zamykając za sobą dębowe drzwi. Ciepły
wiatr zaczął chłostać ją po twarzy. Mary, rozglądając się na boki, by
sprawdzić, czy nikt za nią nie idzie, skierowała się w stronę domku gajowego.
Gdy dotarła na miejsce, przyjrzała się grządce z dyniami. Ogródek wyglądał na
nietknięty. Nie było nawet śladów czyichś stóp. Mary przetarła oczy i ponownie
rozejrzała się dookoła. Odpowiedziała jej głucha cisza, co jakiś czas
przerywana pohukiwaniem nocnych ptaków. Może mi się jednak przywidziała, że
ktoś tędy przechodził - pomyślała. - W moim obecnym stanie wszystko jest
możliwe…
Już miała wracać do zamku, gdy wtem
usłyszała odgłos łamania się gałązek. Mary błyskawicznie obróciła się na pięcie
i włożyła dłoń do kieszeni szlafroka, by dobyć różdżki, lecz złapała jedynie
powietrze. Po chwili palnęła się w czoło, przeklinając samą siebie. Zostawiła
różdżkę na szafce nocnej. Jak mogła być taka głupia? Gdyby chociaż Tora była tu
przy niej… Jak teraz coś ją zaatakuje, nie będzie miała żadnych szans na
obronę.
Jakaś tajemnicza siła pokierowała nią w
stronę Wierzby Bijącej. Mary nie mogła się jej przeciwstawić. To było
silniejsze od niej. Czuła się tak, jakby była pod wpływem jakiegoś transu. Zatrzymała
się parę metrów od drzewa. Lekki wiatr poruszał gałęziami, które co parę sekund
uderzały o siebie, łamiąc się jednocześnie. Odetchnęła z ulgą. Jednak
niebezpieczeństwo jej nie groziło. Już miała wracać do swojej wieży, gdy wtem
ujrzała widok, który zmroził jej krew w żyłach, a w jej szmaragdowych oczach
pojawiło się przerażenie.
Zza drzewa wyłoniła się postać potężnej
bestii, mierzącej około dwa metry wysokości. Jej żółte ślepia wpatrywały się w
Mary z żądzą mordu. Miała długie i ostre pazury oraz ciemnobrązową sierść. Z
jej gardła dobiegał złowrogi charkot, po czym lekko się pochyliła,
przymierzając się do skoku. I wtedy Mary dostrzegła, że chmury odsłoniły
księżyc, ukazując jego postać. Jest pełnia - zanotowała sobie w myślach.
Po chwili wszystko stało się dla niej jasne. Przed nią stał młody wilkołak. Nie
było innego logicznego wytłumaczenia. Jednakże, co on tutaj robił? Powinien
znajdować się teraz ze swoimi pobratymcami w Zakazanym Lesie. Co go zmusiło do
zapuszczenia się aż na szkolne błonia?
Mary nie zdążyła przeanalizować
wszystkich możliwych opcji, gdyż nagle spostrzegła, że zwierzę stoi na swoich
tylnych łapach tuż nad nią. Spojrzała na nie jak zahipnotyzowała. Mimo
ogromnego przerażenia coś ją do niego przyciągało, tylko co? Nie zdążyła się na
tym dłużej zastanowić, gdyż poczuła, jak wielka łapa uderza ją centralnie w
twarz, a potem ogromny ból roznosi się po jej ciele. Osnuła ją nieprzenikniona
ciemność. Zmysły wyłączyły się całkowicie. Straciła świadomość.