Dla Izaury - bo to zajebiście zabawny ludek xDDD
[music]
Rozdział 13
Czas pojednań
- Co się dzieje? -
zapytała Lily, patrząc w niebo. - To jednak nie będzie padać?
- Na to wygląda -
rzekła Dorcas. - Pociemniało, pobrzmiało i koniec. Znowu wyszło słońce!
- Jakaś anomalia
pogodowa.
- Ano… co?
- Błagam cię! Tylko mi
nie mów, że czarodzieje nie znają takiego wyrażenia jak „anomalia pogodowa”!
- No…
- Mogłybyście przestać?
- wtrącił Sev, wywracając oczami. - To już się robi wkurzające.
Dorcas i Lily spojrzały
na niego pytająco.
- A tobie co jest?
- Nic.
- Daj spokój! Nas nie oszukasz.
- Nie twoja sprawa.
- Słuchaj no…
- Dorcas, zamknij
wreszcie ryj! Cały czas wszystkich wkurzasz! - krzyknęła Lily do swojej
przyjaciółki. Ta oniemiała. Nie spodziewała się tak ostrych słów ze
strony Lily. - Co się stało? - To pytanie zadała Severusowi. Jej słowa
były łagodne i ciepłe. - Proszę, powiedz. Wiesz, że mi możesz zaufać.
- Ej, a ja to pies?! -
warknęła Dorcas, lecz Lily kompletnie ją zignorowała, nie odrywając wzroku od Severusa.
Jego rysy nieco złagodniały, jednak nie odważył się spojrzeć Lily w oczy. Zaczerpnął
powietrza i rzekł:
- Pamiętasz te rany na
ciele Artura? Te, co nie chciały się goić?
- No tak.
- Widzisz, niedawno
opracowałem pewne zaklęcie. Pracowałem nad nim z parę miesięcy. Ma w sobie
odrobinę czarnej magii…
- Sev! - oburzyła się
Lily. Była przerażona. - Przecież wiesz, że uprawianie czarnej magii jest
zabronione w Hogwarcie!
- Znalazłem w pokoju
wspólnym jakąś książkę o spalonej okładce i stronach śmierdzącymi stęchlizną.
Takie książki zwykle są w Dziale Ksiąg Zakazanych. Nie przeczytałem jej całej -
dodał, by uspokoić Lily - tylko otworzyłem ją na przypadkowej stronie.
Natrafiłem tam na instrukcję tworzenia własnych zaklęć. Wymagało to naprawdę
ciężkiej pracy, ale w marcu udało mi się osiągnąć cel. O moim osiągnięciu
powiedziałem tylko chłopakom z dormitorium.
- Ale ty chyba…?
- Nie wypróbowywałem
tego zaklęcia na innych uczniach, jeśli o to ci chodzi. Nawet Pottera
oszczędziłem. Ćwiczyłem na drzewach na skraju Zakazanego Lasu.
- Ale co łączy rany
Artura z twoim zaklęciem? - dopytywała się Lily, zachowując spokój.
- Rany na ciele Artura
były dokładnie takie same, jak rysy na drzewach, na których wypróbowywałem moje
zaklęcie - wyznał Sev, opuszczając wzrok. - W dodatku Bruno i Edward chwalili
mi się parę tygodni temu, że zaprzyjaźnili się z Bellą. Niewykluczone, że brali
udział w ataku na Artura.
- Sev, czyś ty
zdurniał?! - wrzasnęła Dorcas na całe błonia. Paru uczniów spojrzało, kto tak
wrzeszczy. - Po jaką…?
- Mówiłam ci, żebyś się
zamknęła! - warknęła Lily, piorunując spojrzeniem swoją przyjaciółkę. - Siedź
cicho, czubie jeden!
- Dlaczego mnie
ignorujcie?! To nie fair! Traktujecie mnie gorzej niż bezpańskiego psa!
Lily nie zdążyła jej
odpowiedzieć, gdyż na błoniach zrobiło się ogromne zamieszanie. Uczniowie
zaczęli wybiegać z zamku i skupili się koło Wierzby Bijącej, bacznie czegoś
wypatrując. Dorcas, Lily i Severus podeszli bliżej. Po chwili usłyszeli piski
dziewcząt i okrzyki chłopców.
- Co się dzieje? -
spytała Lily.
- Nie mam pojęcia -
mruknęła równie zdziwiona Dorcas.
Tłum powoli zaczął się
rozstępować, robiąc komuś przejście. Gdy na środku zbiegowiska zostało zaledwie
parę osób, Severus, Lily i Dorcas ujrzeli…
- Artur?!
Ostatnia szóstka
stanęła po bokach i ich oczom ukazali się John, Marlena, Mary i jej Strażnik,
Artur oraz Molly. Ci ostatni trzymali się za ręce i patrzyli sobie namiętnie w
oczy. Severus, Dorcas i Lily zastygła w miejscu. Doznali silnego szoku. Jak to
możliwe, że Artur stał przed nimi? Przecież od paru tygodni jest martwy!
Gdy wszyscy byli zajęci
rozmowami na temat tego, co zobaczyli, Mary zrobiła parę kroków do przodu i
podeszła z ognistym tygrysem u boku do Severusa, Dorcas i Lily. Jednak to nie
była ta Mary sprzed paru dni. Stała przed nimi zupełnie inna Mary.
Rozpromieniona i radosna.
- Co tak stoicie niczym
trójka kamiennych gargulców? - spytała wesoło.
- Mary… - wydukała
Lily. Nie wiedziała, co powiedzieć. - Jak…?
- Wszystko wam opowiem
ze szczegółami, naprawdę, tylko teraz musimy zobaczyć się z profesorem
Dumbledorem. Moglibyście zająć się tłumem?
- J-jasne - mruknęła
Dorcas, po czym wraz z Lily i Severusem zaczęli krzyczeć do zebranych, aby się
rozeszli.
* * *
- Niesamowite.
Dumbledore w
spokoju wysłuchał opowieści Johna i Mary, jak stanęli przed obliczem Rosalie i
Katriny, o podróży do Narnii, o spotkaniu z Aslanem i o nakłonieniu Artura do
powrotu do Świata Żywych. Po zdanej relacji dyrektor westchnął i zwrócił się do
Marleny i Johna:
- Należą wam
się wyrazy głębokiego szacunku. Nikt by nie podejrzewał, że w tak
tragicznych chwilach dla Molly i Mary namówicie Smoczych Jeźdźców, aby
otworzyli Wrota Śmierci, by ocalić duszę Artura.
- Dziękujemy,
panie profesorze.
- Jak w
ogóle dowiedzieliście się o ich istnieniu? Większość czarodziejów nie wierzy w
legendy o Smoczych Jeźdźcach.
- To
właściwie ja się pierwszy o nich dowiedziałem - wyznał John. - Wiele o nich
czytałem, ponieważ jestem spokrewniony z Rosalie. Postanowiłem ich odnaleźć,
wiec podążyłem śladami Historii Hogwartu i trafiłem na tamto wzgórze.
- Usłyszałeś
głos Rosalie w swojej głowie?
John spojrzał
na dyrektora oszołomiony.
- Skąd pan o
tym wie?
- Widzisz,
drogi chłopcze, gdy byłem w twoim wieku, również interesowałem się tematyką
Smoczych Jeźdźców. Za wszelką cenę chciałem ich odnaleźć. Pragnąłem poznać nowe
aspekty magii, bo to czego nauczali w Hogwarcie trochę mnie nudziło. Pewnego
grudniowego poranka, gdy po raz kolejny wpatrywałem się oczarowany w portret Rosalie,
usłyszałem głos młodej kobiety wewnątrz mojej głowy. Kazał mi iść na najwyższe
wzgórze na terenach Hogwartu. Na miejscu ujrzałem polanę podobną do Stonehenge,
tyle że dodatkowo znajdował się tam duży kamiennym łuk, zdobionymi tajemniczymi
symbolami.
- I tak pan
poznał Rosalie i resztę? - spytała Mary.
- Zgadza się.
Niestety, nie dane mi było wejść do Świata Umarłych. Starszyzna nie wyraziła na
to zgody.
- Nie dziwię
się - szepnęła Molly do Artura. Ten zachichotał.
Nagle drzwi
do gabinetu dyrektora otworzyły się z hukiem i do środka wpadli Fabian i
Gideon. Na widok Molly i Artura, trzymających się za ręce zastygli w miejscu.
- Co was
sprowadza do mojego gabinetu, chłopcy?
Obaj bracia
nie odważyli się spojrzeć dyrektorowi w oczy. Zapatrzyli się w portret Armanda
Dippeta.
- My… znaczy…
- zaczął Fabian. - Chcieliśmy…
-
…porozmawiać z Arturem i Molly - dokończył Gideon.
- Coś się
stało? - spytała Molly, podchodząc do braci. Artur uczynił to samo. Bliźniaki
podnieśli wzrok i spojrzeli im prosto w oczy.
- Chodzi o
to… - wyjąkał Fabian skruszonym tonem. - Bo my… Chcieliśmy was przeprosić.
Teraz po tym wszystkim zrozumieliśmy, że słowa Belli były fałszywe i tylko sprowadziły
zamęt w naszych głowach. To wszystko nasza wina.
- Nie wy
pierwsi daliście się zmanipulować Bellatriks - odparł Artur z uśmiechem na
twarzy. - Żmija jest bardzo sprytna. Ostatnie wydarzenia nie były spowodowane z
waszej winy, naprawdę.
- W ramach
pokuty postaramy się zmienić nastawienie rodziców do zdrajców krwi…
- Dajcie
spokój! - żachnęła się Molly. - Jakiej znowu pokuty? Wkrótce będziemy jedną
wielką rodziną, a rodzice będą musieli się z tym pogodzić. Zresztą niedługo
ktoś dołączy do naszego ciepłego grona.
Bracia
spojrzeli na nią oszołomieni.
- Ale… -
wyjąkał Fabian. - P-przecież…
- Wiem, że
straciłam dziecko - odrzekła rozpromieniona Molly - ale tam, skąd wróciłam Bóg
był tak łaskawy, że ożywił również nasze maleństwo.
Bliźniaki nie
wiedzieli, co powiedzieć. Wszyscy przyglądali się całej tej scenie z
zaciekawieniem. Po kilku sekundach cała
czwórka wpadła sobie w ramiona. Mary uśmiechnęła się. W końcu się ze sobą
pogodzili. Mimo wszystko wybaczyli sobie nawzajem.
- Mary, a
gdzie jest twój Strażnik? - spytała nagle Marlena.
Mary nagle
oprzytomniała.
- Kazałam mu
pomóc Lily, Dorcas i Severusowi odpędzać tłum, gdy szliśmy do gabinetu
dyrektora.
- Chyba jego
wsparcie było niepotrzebne - stwierdził John. - W końcu dołączyli do nich James
i Syriusz. Oni zawsze potrafią skupić na sobie czyjąś uwagę.
- No tak,
ale… - Nagle Mary zaniemówiła. Coś ją oświeciło. Czuła, że powinna być teraz
gdzie indziej.
- Muszę coś
załatwić - rzekła krótko do przyjaciół i wybiegła z gabinetu dyrektora prosto
na korytarz. Rozglądała się we wszystkie strony, sprawdzając, gdzie może
podziewać się Syriusz. Na czwartym piętrze wpadła na Lily i Dorcas.
- O, cześć.
Widziałyście Syriusza?
- Stoi w sali
wejściowej - odpowiedziała Lily. - Jest trochę przybity.
- Dzięki.
Widzę, że już się pogodziłyście.
Dorcas i Lily
spojrzały na nią kompletnie zdumione.
- O czym ty
mówisz?
- Wasze
krzyki na błoniach roznosiły się aż do chatki Hagrida - odparła Mary,
puszczając im oczko i nie czekając na odpowiedź zbiegła po schodach do sali
wejściowej. Przy wejściu do Wielkiej Sali dostrzegła czarną czuprynę.
- Syriusz!
Chłopak
odwrócił się, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Mary podeszła do niego,
próbując uspokoić oddech.
- Całe
szczęście, że cię znalazłam. Muszę z tobą porozmawiać.
- Mary, ja…
- Proszę nie
przerywaj mi. - Gdy Syriusz umilkł, ciągnęła dalej: - Chodzi o to… Chodzi o to,
że po tym wszystkim… no wiesz… po tym, co narobiła Bella… Ja cię naprawdę
chamsko potraktowałam. Teraz rozumiem, że nie mogłeś jej zatrzymać tamtego
wieczoru. Ona naprawdę jest podła. - Syriusz nic nie powiedział, toteż Mary
spojrzała mu głęboko w oczy. - Nie oczekuję od ciebie wybaczenia… ale... przepraszam.
Za wszystko, co ci zrobiłam.
- Mary… -
Syriusz złapał ją za rękę. - Nie mam do ciebie żadnych pretensji. Ja rozumiem…
Byłaś załamana … To naturalne, że tak zareagowałaś.
- Ale i tak
wyrządziłam ci straszną krzywdę…
- Co było minęło.
Nie warto rozdrapywać zabliźnionych ran.
Mary
spojrzała mu w oczy. Pojawił się w nich wesoły błysk. Na jej twarzy zakwitł
uśmiech.
- No w końcu
się szczerze uśmiechnęłaś! - wykrzyknął wesoło Syriusz. - Stara wesoła Mary
wróciła!
- Ja ci dam
starą! - odparła Mary i dała mu sójkę w bok. - Wiesz może, jak dostać się do
kuchni? Umieram z głodu.
Na twarzy
Syriusza pojawił się tajemniczy uśmiech, po czym skłonił się przez nią i rzekł,
siląc się na powagę w swoim głosie:
- Proszę za
mną, madame.