To ty mnie zaatakowałaś
Snop światła przebudził Mary ze snu,
jednakże widziała tylko oślepiającą jasność. Na początku miała mętlik w głowie.
Nie wiedziała, gdzie się znajduje, a myślenie przychodziło jej z wielkim
trudem. Jej oczy powoli przyzwyczajały się do oświetlenia, które panowało w
pomieszczeniu. Po paru sekundach kontury sali były o wiele wyraźniejsze. Okazało
się, że znajduje się w skrzydle szpitalnym. Starała się przypomnieć, co się
stało. W jej głowie przelatywały po kolei pojedyncze obrazy: wściekła Lily, wyjący
z bólu James, korytarz, lochy pełne krwi, zmasakrowane ciało Artura...
Mary błyskawicznie usiadła na łóżku.
Przypomniała sobie ostatnie parę minut przed utratą przytomności. Tę scenę jak
z horroru. Szybko rozejrzała się, gdzie leży jej brat. Gdy spojrzała na drugi
koniec sali, krzyknęła przeraźliwie.
Przed jej oczami ukazała się postać,
której twarz pokrywała ogromna ilość otwartych ran. Mary nie wiedziała, czemu
pani Pomfrey ich nie zaszyła. Przecież Artur może się wykrwawić na
śmierć! Ręce miał starannie zabandażowane, a nogi leżały usztywnione na
grubych deskach. Mary nie potrafiła
oderwać wzroku od brata. Nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Miała
nadzieję, że to zły sen. Koszmar, który minie, gdy się obudzi.
Rozległy się czyjeś kroki i do jej
łóżka podeszła pielęgniarka.
- W końcu się obudziłaś! - Pani Pomfrey
przytuliła ją do siebie. Gdy się od niej oderwała, spytała:
- Jak się czujesz?
Mary nie mogła wykrztusić słowa. Nadal
wspominała sobie tę scenę w lochach. Pielęgniarka pogłaskała ją po głowie. Spojrzała
smutno w stronę Artura i rzekła:
- Nie dziwię się, że jesteś w szoku.
Każdy byłby. Szczególnie jedenastoletnia dziewczyna. To naprawdę straszne.
Nawet śmierciożercy nie są do czegoś takiego zdolni.
- Wyjdzie z tego? - spytała w końcu
Mary.
- Trudno powiedzieć. Na te rany na
twarzy nie zadziałało żadne antidotum. Godzinę temu przyjechali specjaliści ze
Świętego Munga. Teraz starają się sporządzić jakiś eliksir. Twoi rodzice już o
wszystkim wiedzą. Przyjadą jutro.
Drzwi sali otworzyły się i do środka
wbiegli John, Marlena, Lily, Dorcas i Sev. Zanim pielęgniarka zdołała ich
zatrzymać, pierwszoroczniacy usiedli na łóżku przyjaciółki. Marlena, ze łzami w
oczach, powiedziała:
- Mary, tak nam przykro. To straszne! Jak
można zrobić coś tak potwornego? Nie mogę uwierzyć...
- Mam nadzieję, że winowajców zamkną w
Azkabanie - warknął John. - Jestem pewien, że to Ślizgoni!
- Spróbuję się czegoś dowiedzieć od
kumpli - obiecał Severus. - Może coś będą wiedzieć...
Gdy pani Pomfrey wygoniła wszystkich na
korytarz, Mary położyła się tak, aby nie patrzeć na Artura. Czuła wewnątrz
siebie pustkę. Po jej policzkach powoli zaczęły spływać łzy...
* * *
Bella miała ochotę pozabijać wszystkich
Gryfonów. Była wściekła. Po napadnięciu Weasleya czuła, że rozpiera ją radość.
To, co mu zrobiła, było ponad wszystko, co śmierciożercy robili mugolom. Gdy
Artur nie wykazywał żadnych oznak życia, stwierdziła, że zabiła go. Dzięki temu
była pewna, że bez problemów wstąpi do grona śmierciożerców. Wtedy mogłaby
rozwinąć swoje umiejętności w zadawaniu bólu niewinnym ludziom. Jednak wszystko
szlag trafił! Ten kochaś mugoli przeżył! I to tylko dlatego, że Molly i Mary
odnalazły go w lochach! Bellę na samą myśl o tym ogarnął ogromny gniew. Nie
mogła zrozumieć, po co one zeszły do lochów. Przecież wszyscy wiedzą, że dla
Gryfonów to miejsce jest równie niebezpieczne jak Zakazany Las. Przez Mary i
Molly Bella straciła swoją pierwszą ofiarę. Nie mogła puścić im tego płazem. Widocznie
nie zrozumiały, jaka jestem groźna – pomyślała po kwadransie wyładowywania
swojej złości na przedmiotach martwych. - Więc teraz kolej na nie...
* * *
Cedrella
była zrozpaczona. Gdy wczoraj czytała list od Dumbledore'a, ona i jej mąż nie
mogli uwierzyć w to, co się stało. Zwykłe pobicie Artura należałoby do normy. Niektórzy
czarodzieje czystej krwi tak traktowali innych czarodziejów, zadających się z
mugolakami. Ale to, co napastnicy zrobili z ich synem, było naprawdę
nieprawdopodobne. Nawet Billius był w szoku. Zanim nastał świt trójka Weasleyów,
za pomocą proszku Fiuu, transportowali się do Hogwartu.
Billius i jego rodzice, po rozmowie z dyrektorem,
spotkali się z Mary. Dziewczyna była bardzo małomówna. Dumbledore ostrzegł ich,
że może tak być. Żadna jedenastolatka nie byłaby spokojna po zobaczeniu
zakrwawionych lochów i zmasakrowanego ciała swojego brata. Najstarszy syn
Weasleyów próbował rozbawić swoją siostrę, lecz nic to nie dało. Mary bujała
się do przodu i do tyłu i nuciła sobie coś pod nosem. Septymiusz i jego żona
byli przerażeni. Mieli nadzieję, że ich córka nie wpadnie w depresję albo w
jakąś psychozę. Inaczej może to się skończyć bardzo źle.
Gdy Billius i jego ojciec poszli do kuchni coś zjeść,
Cedrella udała się do skrzydła szpitalnego. Gdy tam dotarła, podeszła do Artura
i usiadła obok niego. Chwyciła go za dłoń. Miała nadzieję, że swoim dotykiem
uda jej się jakoś poprawić stan syna. Wiedziała, że to głupie, ale była tak
roztrzęsiona i zdesperowana, że różne rzeczy przychodziły jej do głowy.
Bała się zarówno o niego, jak i o Mary. Oboje byli w
ciężkim stanie, tyle że Artur w fizycznym, a Mary w psychicznym. Cedrella ledwo
powstrzymywała łzy. Nie wiedziała, co robić. Nikt nie wiedział, kto mógł zrobić
jej synowi coś takiego. Nawet śmierciożercy nie byliby do tego skłonni. Myśli
Cedrelli powędrowały do Ślizgonów. Nie było cienia wątpliwości. To na pewno oni
to zrobili. Jednak pojawiło się drugie pytanie: który ze Ślizgonów tak nienawidził
Artura, że zadał mu te rany?
Nagle dłoń Cedrelli została ściśnięta. Zrozpaczona matka
spojrzała na swojego syna. Patrzył się na nią. Kobieta szybko wstała z
łóżka i pobiegła do gabinetu pielęgniarki.
* * *
Molly dręczyły wyrzuty sumienia. Obwiniała
się o stan Artura. Mogłam ulec Belli i rozstać się z Arturem -
powtarzała sobie w duchu. - Do niczego by wtedy nie doszło. Państwo
Weasleyowie i uzdrowiciele nie przyjechaliby do Hogwartu w sprawie jej
ukochanego. Ba! Nie leżałby teraz nieprzytomny w skrzydle szpitalnym, tylko
spędzałby wolny czas na błoniach z Georgem i Danielem! W dodatku ta ciąża. Po
co ona zwlekała z ogłoszeniem szczęśliwej nowiny Arturowi? Gdyby mu wcześniej powiedziała,
jej wyrzuty byłyby nieco mniejsze. Teraz musi przeżywać podwójne katusze. Co
będzie, jeśli Artur nie przeżyje? Nigdy nie zobaczy swojego dziecka… Jego
pierwszych kroków… Gdy dostanie list z Hogwartu... Gdy skończy szkołę... Nie
- powiedziała sobie stanowczo Molly. - Nie mogę tak myśleć. Artur
przeżyje... Na pewno... Musi żyć... Kocham go...
Molly codziennie odwiedzała swojego chłopaka
w skrzydle szpitalnym. Miała wielką nadzieję, że wkrótce się obudzi. Zresztą
jego rodzina też. Gdy Molly spotykała ich w sali szpitalnej poruszali temat
napadu. Doszli do wniosku, że to zrobili Ślizgoni. Molly nawet podejrzewała
którzy. Jednak nie mogła uwierzyć, że Bellę i jej bandę stać na coś takiego.
Nawet śmierciożercy tak nie torturowali mugoli... Nawet sam Lord Voldemort...
Gdy Molly po lekcjach wybierała się do
skrzydła szpitalnego, wpadła na Cedrellę Weasley. Kobieta zatrzymała się przed nią.
- Molly! Chodź szybko do skrzydła
szpitalnego!
- Co się stało? - spytała przerażona dziewczyna.
Spodziewała się najgorszego.
- Artur obudził się! - krzyknęła
radośnie Cedrella.
Molly wytrzeszczyła oczy. Poczuła ulgę
w sercu.
- Nareszcie! Niech pani prowadzi.
* * *
- Ile razy mam ci powtarzać, Potter,
żebyś się ode mnie odwalił?! - krzyknęła wściekła Lily. James zrobił skruszoną
minę i wrócił do swoich przyjaciół. Gdy zajął miejsce obok Remusa, Syriusz
szepnął:
- Co to był za cyrk?
- Ja... chciałem zakopać topór wojenny.
Chciałem, żebyśmy zostali przyjaciółmi.
- To po co wyjechałeś z tymi piersiami?
- Myślałem, że jak powiem jej
komplement, to łatwiej mi pójdzie!
- Nie sądzę, żeby dziewczynom podobało
się, jak wychwalasz wielkość ich biustu - odrzekł z kpiną Remus.
Peter zachichotał.
- Nie wiem, co mi odbiło - odparł James.
- Chciałem powiedzieć coś innego. Tak jakoś mi się wypsnęło.
Spojrzenie Jamesa utknęło w jednym
punkcie. Jego przyjaciele podążyli za nim w obawie, że znowu spogląda na Lily. W
drugim końcu pokoju wspólnego siedziała Mary. Odkąd wyszła ze skrzydła
szpitalnego, w ogóle nie wychodziła z Wieży Gryffindoru. Dorcas i Lily musiały
przynosić jej posiłki do dormitorium. Przesiadywała w fotelu i wypatrywała
przez okno, co się dzieje na zewnątrz. Młodzi Gryfoni zauważyli, że po jej
policzkach spływają łzy.
- Kurczę - odezwał się Peter. - Mary
nadal nie może się pozbierać. Wiem coś o tym...
- Nie sądzicie, że ktoś powinien z nią
pogadać? - spytał James.
- Tak - mruknął Syriusz. - Ktoś
łagodny... Opanowany... Musi się znać na dziewczynach.
Remus poczuł na sobie spojrzenie swoich
przyjaciół. Westchnął.
- Wiem, że o mnie mowa. Chyba najwyższy
czas, by ktoś z nią pogadał.
Wstał i ruszył w stronę drugiego końca
pokoju wspólnego.
* * *
Drzwi sali szpitalnej otworzyły się. Do środka weszły
Cedrella i Molly. Ta druga podbiegła do łóżka ukochanego. Chłopak rozmawiał z
uzdrowicielami, bratem i ojcem. Gdy zobaczył, kto przekroczył próg skrzydła
szpitalnego, szybko odwrócił wzrok w przeciwnym kierunku. Molly zbiło to z tropu.
Coś tu nie gra - pomyślała. - Artur dziwnie się zachowuje. Powinien
ucieszyć się na mój widok.
Cedrella lekko popchnęła Molly do przodu. Dziewczyna domyśliła
się, że kobieta chce, aby odezwała się do jej syna, więc podeszła bliżej do łóżka
Artura.
- Artur! Nareszcie się obudziłeś...
- Odejdź - odparł krótko chłopak.
Molly znieruchomiała. Teraz to naprawdę coś tu nie gra.
- S-słucham?
- Nie udawaj głupiej! - krzyknął Artur. Był wściekły.
Nawet uzdrowiciele nie byli w stanie go uspokoić. - To TY mnie
zaatakowałaś! Jak mogłaś? Myślałem, że mnie kochasz!
Molly poczuła, jakby ktoś uderzył ją w twarz. Nie mogła
uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała.
- Artur... Ja nigdy...
- Nie kłam! Wiem, co widziałem! Co cię podkusiło, aby
przystawać ze Ślizgonami? Myślałem, że miłość jest dla ciebie
najważniejsza... Myliłem się... - W jego oczach pojawiły się łzy. - Nie mogę
uwierzyć, że sprawiało ci przyjemność torturowanie mnie... ty... potworze...
sadystko...
- Nigdy nie zadałabym ci bólu! - krzyknęła Molly. Łzy
zaczęły spływać jej po policzkach. - Przysięgam! To musiał być ktoś inny!
Może...
- Dość tego - mruknął cicho Artur. Spojrzał swojej dziewczynie
prosto w oczy. - To nie ma żadnego sensu. Zrywam z tobą.
Po tych słowach zamknął oczy z wycieńczenia. Uzdrowiciele
podeszli do niego. Weasleyowie popatrzyli po sobie. Słowa Artura zaszokowały
ich. Wiedzieli jedno: Molly nie mogła tego zrobić. Dobrze ją znali. Poza tym,
za bardzo kochała Artura, żeby go skrzywdzić. Ktoś musiał użyć Eliksiru
Wielosokowego z jej włosem. Tylko kto?
Molly nie wytrzymała. Zaczęła płakać. Jej życie legło w
gruzach. Nie mogła uwierzyć, że Artur naprawdę myślał, że to ona go napadła.
Usłyszała, jak Cedrella zwraca się do niej, jednakże nie była w stanie spojrzeć
jej w oczy i wybiegła z sali szpitalnej. Chciała, aby to nie była
rzeczywistość. To pewnie sen - powtarzała sobie w duchu. - Koszmar,
po którym obudzę się. Zejdę do Wielkiej Sali, a tam będzie siedział Artur z
Georgem i Danielem. Zauważy mnie i da mi buziaka na dzień dobry...
Wzdrygnęła się na widok Grubej Damy. Nogi same ją niosły,
nawet nie wiedziała gdzie. Portret odchylił się do przodu, a w dziurze w
ścianie stała najlepsza przyjaciółka Molly, Melinda Brown. Na jej widok wytrzeszczyła
oczy.
- Molly, co się stało? - spytała przerażona, jednakże
Molly nie odpowiedziała i wbiegła do pokoju wspólnego. Na jej widok zrobiło się
cicho, lecz po chwili paru Gryfonów podeszło do niej i zaczęli zadawać pytania,
co z Arturem. Molly próbowała się ich pozbyć. Po chwili przy niej stanęła Mary.
- Molly, co się stało?
Dziewczyna próbowała powstrzymać łzy. Gdy częściowo jej
się to udało, wyjąkała:
- A-artur... Mary, on...
- Obudził się?
- Tak, ale...on... p-powiedział... że to j-ja go
n-napadłam...
Mary wytrzeszczyła ze zdziwienia oczy. Były pełne szoku i
złości. Dopiero teraz Molly zauważyła, że ich wyraz był dokładnie taki sam, jak
u Artura. Molly szybko odwróciła się i z powrotem wybiegła na korytarz. Oczy
miała tak załzawione, że nie widziała drogi przed sobą. Dopiero gdy się
potknęła, przetarła oczy. Była w sali wejściowej. Wtem usłyszała głośny gwizd.
Odwróciła się. Przed nią stała Bella Black. Nie była sama. Towarzyszyli jej bracia
Lestrange'owie i Lucjusz Malfoy. Ślizgonka uśmiechnęła się drwiąco.
- Co się stało, Prewett? - zapytała Bellatriks, udając
troskę. - Czyżby Arturkowi się pogorszyło?
- Nie twoja sprawa! - warknęła Molly. Już nic nie mogło
zepsuć jej nastroju.
- A może oskarżył cię o to, że go napadłaś wraz z innymi
Ślizgonami? - ciągnęła Bella
Molly znieruchomiała. Skąd ta żmija wiedziała...
- Trafiłam w sedno? Jaka ja jestem mądra! Użycie Eliksiru
Wielosokowego było dobrym pomysłem. Ten plugawy zdrajca krwi nie domyślił się,
że to ja!
- To TY go zaatakowałaś! - krzyknęła Molly,
wskazując oskarżycielsko palcem na Ślizgonkę i jej świtę.
- No pewnie! - żachnęła się Bella. - Dziwię się, że
nauczyciele jeszcze się nie kapnęli, że to ja. Powiem ci szczerze, że jestem
strasznie wściekła na ciebie i na twoją przyjaciółkę, siostrę tego zdrajcy.
Gdybyście go nie znalazły, to by się wykrwawił na śmierć. To byłoby takie
piękne! Miałabym na koncie pierwszą ofiarę. Śmierciożercy przywitaliby mnie w
swoich szeregach z otwartymi ramionami. Jednak wy zepsułyście moje plany! - Bella
patrzyła z nienawiścią na Molly. - Musicie mi za to zapłacić.
Wzrok Ślizgonki zatrzymał się na brzuchu Molly, która
instynktownie objęła go obiema rękami. Obawiała się o swoje dziecko. Na twarzy
Belli pojawił się uśmiech. Po chwili odparła:
- Ty jesteś w ciąży! Z tym zawszonym zdrajcą! To nam
ułatwi sprawę.
Bellatriks wyjęła zza pazuchy nóż. Molly była przerażona.
Tylko nie moje dziecko - powtarzała sobie w myślach. - Tylko nie...
Cofnęła się parę kroków w tył. Po chwili poczuła za sobą ścianę. Była w
pułapce.
Bella podeszła do swojej ofiary. Knykcie jej zbielały od
zaciskania rękojeści noża.
- Oboje będziecie cierpieć.
Po chwili zatopiła ostrze w brzuchu Molly. Dziewczyna
krzyknęła przeraźliwie. Poczuła oszałamiający ból. Przez głowę przeplatało się
całe jej życie. Wiedziała, że to koniec... Że umrze...
W głowie usłyszała jakiś dźwięk. A raczej krzyk. Krzyk
małego dziecka. Do oczu Molly znowu napłynęły łzy. Zrozumiała, co się stało.
Zaczęła rzucać przekleństwami na Bellę. Ślizgonka prychnęła z rozbawieniem. Gdy
wyciągnęła ostrze noża z brzucha ofiary, odsunęła się od niej. Na twarzy Belli
malował się szeroki uśmiech. Uśmiech triumfu.
Molly zaczynała tracić czucie w nogach. Upadła. Była
coraz słabsza. Wkrótce usunie się w nicość. I tak zakończy się życie Molly
Prewett. Opuści ten świat… Już nigdy nie poczuje bólu… Nie będzie cierpieć...
Zanim straciła przytomność, usłyszała, jak ktoś
wykrzykuje jej imię. Odwróciła się w stronę schodów. Stała tam jakaś postać.
Obraz przed oczami miała zamazany, więc nie mogła stwierdzić, kto to jest. Po
chwili ciemność pochłonęła ją całkowicie. Nie czuła już nic...